piątek, 7 listopada 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 6

   Bruce prowadził mnie w milczeniu korytarzami swojego domu. Szłam za nim, nic nie mówiąc i próbując zapamiętać drogę, chociaż nie wiedziałam, gdzie idziemy.Zatrzymaliśmy się przed windą i Bruce nacisnął zieloną strzałkę, przywołując ją.
  - Tak czułam, że w tym domu jeszcze czegoś brakuje - odezwałam się - Windy. Teraz już jest wszystko.
   Bruce uśmiechnął się pod nosem. W tym momencie usłyszeliśmy ciche piknięcie i przed nami otworzyły się drzwi. Bruce przepuścił mnie przodem i weszliśmy do środka. Na trzech ścianach wisiały lustra, podłoga była pokryta białymi kafelkami, a w kącie stał sztuczny różowy kwiat. Winda była wielkości, mniej więcej mojego starego pokoju.
   Bruce wyciągnął z kieszeni kartę i przejechał nią po otworze w ścianie. Mała lampka, nad wypisanymi numerami pięter zapaliła się na zielono. Ściągnęłam brwi, ale dalej milczałam. Ruszyliśmy w dół.
  - Wszystko, co już wiesz i wszystko, czego się dowiesz należąc do nas jest, pamiętaj, ściśle tajne - powiedział Bruce nie patrząc na mnie - Tylko członkowie tego domu wiedzą, kim jesteśmy. I twój wujek. Do tej pory, nie mieliśmy nie sympatycznych sytuacji.
Kiwnęłam głową.
  -  Nie wygadam się - zapewniłam - Nie zdradzę was.
  - Ludziom już nie wierzy się na słowo, a samo słowo ludzi już nie przeraża - odrzekł Bruce - Nie mamy pewności, że nie jesteś szpiegiem...
  - Nie jestem jak mama - przerwałam mu.
Niepewnie przytaknął.
   Rozumiem, że nie jest do mnie przekonany. W takich okolicznościach to słuszne i zupełnie normalne.
  - Zaufaliśmy ci, Barbaro - powiedział - Nie zawiedź nas.
  On ma rację. Ta rozmowa to tylko puste słowa, ale ja nie mam złych zamiarów. Co jak co, ale potrafię dochować tajemnicy.
  - Nie zawiodę - obiecałam, chociaż wiedziałam, że na pewno go nie przekonałam.
   Zatrzymaliśmy się i drzwi się otworzyły. Moim oczom ukazał się nie typowy, zapierający dech w piersiach widok.
   Przed nami piętrzył się wysoki na ponad dwadzieścia metrów, podziemny wodospad. Woda huczała mi w uszach. Zarówno nad nim, jak i nad rzeką, do której wpadała woda, unosiła się para. Rosły tu nieliczne, nieduże rośliny. Poza nimi, wodospadem i rzeką, w moim polu widzenia znajdowały się biurka, wszelkie komputery, większe, mniejsze, setki szafek z najróżniejszymi przedmiotami, których większości nazw albo nie pamiętałam, albo w ogóle nie znałam, półki z tysiącami książek, dziwnie kapsuły, materace i mnóstwo różnorakich przedmiotów do ćwiczeń, treningów. W szeregu, ustawianych było chyba z piętnaście lśniąco czarnych czołgów, bat- mobili. Oczywiście, było tu również nie brak takich motorów, na jakich Tim przywiózł mnie wczoraj do rezydencji Wayne' ów. Mimo, iż byliśmy głęboko pod ziemią, było jasno. Wielkie lampy oświetlały teren, bo pomieszczeniem to ja tego chyba nazwać nie mogę. Niezwykły klimat uzupełniały latające wysoko nad głowami, popiskujące nietoperze.
   Pełna podziwu powoli wyszłam z windy.
  - Jej, to chyba jakaś wasza baza, czy coś...? - powiedziałam cicho patrząc zdumiona na Bruce'a.
Skinął głową.
  - Witaj w Bat- jaskini - powiedział rozkładając ręce i obdarowując mnie uśmiechem.
   Odwzajemniłam uśmiech i znów się odwróciłam, rozglądając się wokoło.Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
  - Panie Wayne, to jest... niesamowite - stwierdziłam po dłuższej chwili.
  - Dobrze, że ci się podoba - odpowiedział - Bo od jutra będziesz tu spędzać dużo czasu.
  - Już jutro rozpoczynam trening - zdziwiłam się.
  - A dlaczego by nie? - wzruszył ramionami - Chyba, że potrzebujesz jeszcze trochę czasu, by odpocząć...
  - Nie, nie potrzebuję - przerwałam mu zaprzeczając szybko. Spuściłam nisko głowę uśmiechając się nieśmiało - Musi się pan przygotować. Nie jestem specjalnie wysportowana...
  - Nikt, kto tu przyszedł, z początku nie był orłem - zastanowił się chwilę - Chociaż Stephanie była całkiem nie zła.
Podniosłam pocieszona wzrok.
  - Będę czuć się zaszczycona trenując pod okiem samego Batmana - powiedziałam.
  - Łatwo nie będzie - usłyszałam za nim.
   Wychyliłam się i zaglądnęłam mu przez ramię. Stephanie uśmiechała się do mnie promiennie. Razem z Jasonem, wyszli z windy i stanęli obok nas.
  - Znowu trening? - zdziwiłam się.
  - Tylko Jason - poinformowała mnie Stephanie - Ja przyszłam po co innego. Książki tutaj wczoraj zostawiłam.
  - Jedziesz do szkoły?
Zabrała trzy podręczniki z biurka i z powrotem weszła do windy.
  - Ja jestem żywa - wzruszyła ramionami odwracając się do nas przodem - Żegnajcie! - zawołała dramatycznie, a drzwi się zamknęły.
Bruce spojrzał na mnie i Jasona.
  - Muszę iść - oznajmił - Mam sporo pracy.
  - A ja co mam robić? - zapytałam.
  - Co chcesz - odpowiedział - To teraz także twój dom.
   Mój dom. To nie do uwierzenia. Przecież ja umiem przemieszczać się zaledwie po jednej piątej tego pałacu.
  - Mogę cię oprowadzić, jeżeli chcesz - zaproponował Jason. Zaczynam wierzyć, że ten chłopak na prawdę posiada dar czytania ludziom w myślach.
  - Daj spokój - machnął ręką lekko rozbawiony - Trening nie zając, nie ucieknie. Idziemy?
Skinęłam głową rozradowana.
  - Super, no więc to jest Bat- jaskinia - powiedział rozkładając dumnie ręce i obracając się wokoło - To najdziwniejsze miejsce, jakie znajdziesz w tym domu, więc to dobry pomysł, by zacząć właśnie od niego. Tu trenujemy, przeprowadzamy śledztwa, przetrzymujemy różne dowody, materiały śledcze. Ogólnie to miejsce, jest związane z naszym Bat- życiem!
   Mówił to tak głośno i zabawnie, że nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. On zgodnie z moimi podejrzeniami, tylko się uśmiechał. On się nigdy ni śmieje, zawsze uśmiecha.
  - Bruce już mi ją pokazywał... - urwałam patrząc zaniepokojona na Bruce'a - Znaczy się, pan Wayne - poprawiłam się szybko. To, że nazywam go po imieniu w myślach, nie oznacza, że mogę tak do niego mówić.
Ale on tylko się uśmiechnął i poklepał mnie po ramieniu.
  - Mów mi po imieniu - powiedział, a ja obdarzyłam go szerokim uśmiechem, pokazując wszystkie zęby.
   Musiałam dziwnie wyglądać, bo Bruce, aż zaśmiał się krótko. Jason oczywiście nie. Spojrzał na mnie sympatycznymi, ciepłymi, brązowymi oczami i z powrotem przywołał windę.
  - Możemy iść, Sardynko? - zapytał.
  - "Sardynko"? - powtórzyłam.
Teraz on pokazał mi zęby.
  - Wyglądałaś trochę jak sardynka z tą miną - wyjaśnił.
   Przez chwilę trawiłam jego słowa, a potem wybuchnęłam śmiechem, zwijając się w pół. Jason podszedł i wziął mnie pod ramię.
  - To ja ją może zabiorę - zwrócił się do Bruce'a, a ten kiwnął głową.
  - Dobry pomysł - przyznał wciąż się ciesząc.
   Jason zaciągnął mnie do windy. Gdy ruszyła uspokoiłam się i spoważniałam.
  - Przepraszam - powiedziałam niewinnym głosem i wyprostowałam się - Mam głupawkę...
  - Nie masz za co mnie przepraszać - odrzekł Jason - Dobrze, że wrócił ci humor - spuścił głowę i uśmiechnął się ledwo widocznie - Sardynko... - dodał, a ja ponownie zaczęłam się śmiać.
   Zaczęły mnie jednak gryźć wyrzuty sumienia. Jason mówi, że to dobrze, że się cieszę, ale czy nie powinnam raczej płakać? Nie minęło dwadzieścia cztery godziny odkąd zmarł tata. Już nie wiem, co jest słuszne, a co nie...
   Jason, który na prawdę czyta ludzie myśli, rozpoznał moje. Położył dłoń na moim ramieniu, a ja poczułam, że znowu się rumienię.
   - Życie toczy się dalej, Barbaro - powiedział - Nawet jeśli będzie wyglądać całkowicie inaczej niż wcześniej. Przeżyłaś, dostałaś drugą szansę od losu, nie zmarnuj jej. Jest ciężko i będzie ciężko, ale nie poddawaj się. Wiem, jak się czujesz... Jeżeli chcesz wiedzieć, jesteś na dobrej drodze.
   Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się wdzięcznie do jego odbicia w lustrze. Nie znam Jasona, ale już wiem, że na pewno go polubię. Kogoś takiego, jak on, rzadko się spotyka.
  - Dziękuję - powiedziałam cicho. Czułam potrzebę, by powiedzieć coś więcej, ale nie wiedziałam co, więc postanowiłam milczeć.
   Skinął głową. On ma tak niesamowicie łagodny i ciepły uśmiech, że przed oczami natychmiast staje mi twarz ojca.
   Jason oprowadził mnie po całym domu, z entuzjazmem opowiadając o każdym pomieszczeniu. Ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że mimo tego iż jest poważny i, wydaje mi się, bardzo dojrzały, jest niezwykle rozmowny. Może nie ta wygadany, jak Stephanie, ale z pewnością bardziej niż Damian. I chyba nawet bardziej niż ja.
   Po jakiś czterdziestu minutach, poszedł na trening, a ja zamknęłam się w pokoju, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nie mogłam jednak długo tak wysiedzieć. Wcześniej samotność mi nie dokuczała, wręcz przeciwnie. Ale tak świeżo po tragedii, jest bardzo dokuczliwa. Zaraz zaczęły gryźć mnie wyrzuty sumienia, że przecież mogłam coś zrobić, że to nie musiało się tak skończyć. Natychmiast wzruszyłam się i łzy naszły mi do oczu na wypomnienie taty, który mówi mi, chwilę przed śmiercią, że mnie kocha i na wspomnienie mamy, która mówi mi, chwilę przed ucieczką, że mnie nienawidzi.
   Wstałam gwałtownie, chcąc odrzucić od siebie wszystkie te przykre myśli. Ale to jest prawda. Jest bolesna, ale ja nie mogę jej odrzucić. Pozostaje mi jedynie zaakceptować ją.
   Do kogo mogłabym pójść, żeby się nie nudzić i nie czuć się, aż tak samotna? Stephanie i Tim są w szkole, Jason i Damian na treningu, Bruce jest zajęty, a Kathy w pracy (jest dyrektorem banku Gotham). Pozostaje mi Alfred.
   Zeszłam po schodach, ale nie znalazłam go w kuchni. Chodziłam więc po pustym, cichym domu, aż w końcu go odnalazłam. Nie był w tracie pracy. W sumie, co miał robić Dookoła panował idealny porządek.
   Alfred siedział w jednym z licznych tutaj salonów na kanapie i oglądał telewizję.
  - Co oglądasz? - zapytałam podchodząc do niego od tyłu.
Alfred odwrócił do mnie głowę. Na mój widok wstał.
  - Potrzebujesz czegoś? - spytał.
  - Nie, nie - zaśmiałam się, zastanawiając się, czy nie mówi tak, bo mu przeszkadzam.
  - Widzisz, teraz pracuję także dla ciebie - odrzekł.
  - Ja nie potrzebuję lokaja - zapewniłam go.
Wzruszył ramionami.
  - I tak dostanę większą zapłatę - zażartował, a ja znowu się zaśmiałam.
  - Chociaż właściwie, potrzebuję czegoś - zastanowiłam się.
  - Czego?
  - Towarzystwa - oznajmiłam - Mogę z tobą oglądać?
  - Pewnie - zdziwił się Alfred i wskazał na kanapę - Proszę, usiądź. Będzie mi bardzo miło. Na prawdę ciekawy serial teraz idzie.
  - To co to w końcu jest? - zapytałam siadając obok niego i patrząc na ekran.
  - "Niewolnica Izaura" - odpowiedział.
  - Pierwszy raz słyszę - przyznałam.
  - Popularne to było, ale to nie twoje czasy. Nic dziwnego, że nie znasz.
   Szczerze powiedziawszy, rzadko kiedy miałam wcześniej okazję do oglądania telewizji. Filmy może jeszcze. Dwie godziny i koniec. Ale seriali w ogóle nie oglądałam. Jednak "Niewolnica Izaura" na prawdę mnie zainteresowała. Alfred wszystkich mi przedstawił i chociaż trochę się gubiłam, spodobało mi się to.
   Gdy odcinek dobiegł końca, Alfred oznajmił, że musi wracać do pracy. Musiał przygotować obiad. Zadeklarowałam swoją pomoc, w końcu nie miałam nic do roboty. Świetnie mi się z nim rozmawiało, było swobodnie i zabawnie. Opowiedział mi o wszystkim, co dzieje się w jego ulubionym serialu. Właściwie, tylko on mówił, bo ja nie miałam co. Gd zaczęłam opowiadać, jak wyglądało moje życie do wczorajszej nocy, znowu niemal się popłakałam, więc postanowiłam się nie odzywać i tylko słuchać Alfreda, zwłaszcza, że bardzo ciekawie opowiadał,
    Po obiedzie, kiedy już włożyliśmy wszystkie naczynia do zmywarki, zamknęłam się razem ze Stephanie w pokoju i zaczęłam tłumaczyć jej ciągi, z których za kilka dni miała mieć sprawdzian. Na początku się śmiała i wygłupiała, po godzinie nauki spoważniała i w końcu się skupiła, a po upływie drugiej godziny się załamała, a ja sama już nie wiedziałam jakich słów użyci, by mnie zrozumiała.
  - Nie dam rady! - wykrzyknęłam w końcu zatrzaskując podręcznik - Dostanę jeden.
  - Steph, spokojnie - pocieszałam ją - Już jesteś zmęczony, dwie godziny się uczymy. Mamy jeszcze dwa dni.
  - Tyle czasu się uczyłyśmy, a ja nic z tego nie wiem - przerwała mi chowając twarz w dłoniach.
  - Wiesz coś. Nie dostaniesz jedynki.
  - Tylko zero... - burknęła nie podnosząc głowy.
Pokręciłam głową, nie mogąc się powstrzymać się uśmiechu.
  - Wystarczy na dzisiaj. Odpocznij - powiedziałam - Zobaczysz, że gdy się rano obudzisz, będziesz bardziej rozumiała, niż teraz.
Spojrzała zrezygnowana na zegarek.
  - Zaraz mam trening - poinformowała.
  - Jesteś zmęczona - przypomniałam jej.
  - Zmęczona, to ja jestem umysłowo, a nie fizycznie - stwierdziła - Trening dobrze mi zrobi - powiedziała, a widząc, że spuściłam głowę, dodała: - To tak tylko strasznie wygląda, to całe życie superbohatera. Przyzwyczaisz się szybko. Po za tym, tobie szkoła odchodzi.
   Przytaknęłam. Nie wiem, czy mam się cieszyć z tego powodu, czy nie. Podniosłam wzrok i popatrzyłam na nią rozbawiona.
  - Co? - spytała prostując się - Co jest?
  - Czyli Rabin, tak? - zapytałam podejrzliwie.
  - No, tak... - wydawała się zdziwiona - To mój pseudonim.
  - Czyli miałaś taki oryginalny pomysł z tą historyjką o Rabin? - upewniłam się uśmiechając się do niej szeroko.
  - Nie rozumiem, o co ci chodzi? - ściągnęła brwi.
  - A może jednak na prawdę podoba ci się jakiś Robin? - powiedziałam powoli. Stephanie otworzyła szeroko oczy i zaśmiała się, gdy zrozumiała o czym mówię - Śmiejesz się! - wycelowałam w nią palcem, również chichocząc - Czyli jednak któryś ci się podoba!
  - Cicho! - skarciła mnie próbując zasłonić mi dłońmi usta, ale wciąż się śmiała - Nie musisz tego od razu rozpowiadać na cały świat...
  - Który, który, który? - podskakiwałam na łóżku.
  - Co "który"? - spytała.
  - Nie udawaj głupiej, głupia - powiedziałam szturchając ją w ramię - Niech zgadnę - zastanowiłam się przez chwilę - Damian. Przeciwieństwa się przyciągają.
  - Damian jest w porządku - wzruszyła ramionami - Na prawdę go lubię. A nawet kocham, jak brata. Jest trochę oschły, ale to cudowny człowiek. Zobaczysz, tylko musisz go trochę bliżej poznać. Nie zarażaj się do niego.
   Skinęłam głową. Nie wątpię w jej słowa, ale prawdy powiedziawszy, już się zdążyłam zrazić do syna Wayne'ów i trochę się go boję.
  - To jeśli nie Damian, to kto? - kontynuowałam podsuwając się bliżej.
  - Dlaczego jesteś taka ciekawska? - Stephanie widocznie chciała zakończyć ten temat.
  - Mów - zarządziłam.
Zarumieniła się i odwróciła speszona wzrok. Nie mogłam dłużej wytrzymać i wybuchnęłam śmiechem.
  - Nie śmiej się, bo ci nie powiem! - wykrzyknęła.
  - Okej, okej - udałam, że zamykam buzię na kłódkę.
  - No to, to jest ten... - zaczęła nerwowo zwijając w dłoniach zeszyt do matematyki i nie patrząc mi w oczy.
  - Który? - zachęciłam ją.
  - Ten taki... - wydukała.
  - Jaki? - nachyliłam się nad nią, by lepiej usłyszeć, jak wypowiada to imię.
  - Jason... - powiedziała w końcu.
  - Jason! - zawołałam klaszcząc w dłonie.
Wytrzeszczyła na mnie oczy.
  - Cicho! - syknęła ponownie, a ja z trudem powstrzymywałam śmiech.
  - On o tym wie - powiedziałam.
  - Chyba nie... Nie wiem.
  - To nie było pytanie, tylko twierdzenie. On wie o wszystkim.
Teraz ona zaczęła się śmiać.
  - Tylko mu nie mów - przykazała mi.
  - Od razu stanę w centrum miasta i wykrzyczę do mikrofonu kim jest Batman i jego ekipa - zażartowałam, a Stephanie cisnęła we mnie poduszką - A na deser zaśpiewam, że Stephanie Brown kocha się www...
  - Skończ! - zawołała cała czerwona od śmiechu i zmieszania, po czym wstał - Idę na trening, a ty się lecz.
   Wyszła, nadal się śmiejąc i kręcąc głową z po wątpieniem, a ja wróciłam do swojego pokoju, gdzie przesiedziałam sama już do końca dnia, nie chcąc się nikomu narzucać. Cały czas mam wrażenie, jakbym była w tym domu intruzem.
   Nadeszła noc. Pozostałości zeszłej nocy przespałam bez problemu, ale dzisiaj nie mogłam zmrużyć oka. Wszystko to, czego obawiałam się wczoraj, nadeszło dzisiaj. Przewracałam się godzinami z boku na bok. Człowiek w nocy nie pamięta, co dobrego go spotkało. Gdy jest ciemno i jest sam, pamięta tylko te złe wydarzenia. Tak jakby przykre wspomnienia, były nocnymi potworami, łowcami umysłów i serc ludzkich. Gdy tylko zapada ciemność, one jak w bajkach opowiadanych niegrzecznym dzieciom, wychodzą z cienia i atakują. Nie szybko, ale powoli i męcząco, zupełnie jakby delektowały się twoimi łzami. Otaczana, przez te bestie, w końcu nie wytrzymałam i zrzuciłam ciężki kamień z serca, który dźwigałam przez cały dzień. Przestałam skrywać łzy i wypłakałam je w poduszkę, która w trakcie tej bitwy, okazała się być największym sojusznikiem o przyjacielem.
   Wydaje mi się, że moje życie, jeszcze przed wczorajszym wieczorem było snem, a jednocześni, że to co dzieje się, odkąd przybyłam do rezydencji Wayne'ów, także jest snem. Czuję się, jakbym nigdy nie istniała. Czy to normalne, czy ze mną znów jest coś nie tak? Już nawet słowa pociechy Jasona, które podniosły mnie na duchu w trakcie dnia, teraz nie działały. Byłam załamana i chociaż w około otaczali mnie ludzie, tak na prawdę byłam sama.
   Już godzinę wpatrywałam się w sufit, rozmyślając o tym wszystkim. Ludzie twierdzą, że rozmyślanie to najgorsze, co można zrobić w takiej sytuacji, ale prawda jest taka, że wszyscy rozmyślają.
  W końcu wstałam i po cichu zaszłam do łazienki, gdzie przepłukałam nadal czerwoną od płaczu twarz. Spojrzałam w lustro i skupiłam wzrok na nie dużej plamce na moim lewym ramieniu. Mam ją od urodzenia. To znamię. Kształtem przypomina trochę wózek dziecięcy, chociaż dla taty, to zawsze były taczki, a pod spodem znajduje się coś podobnego do małej skałki. Wózek zmierza prosto w jej kierunku. Moja mama ma takie same znamię, w tym samym miejscu. Można więc powiedzieć, że to moja pamiątka po niej, Czy można kogoś kochać i nie nienawidzić jednocześnie?
   Na samą myśl o mamie, poczułam rozsadzającą wściekłość i niekontrolowaną chęć uderzenia jej i wykrzyczenia prosto w twarz, co o niej myślę, a co myślałam kiedyś. Westchnęłam i nacisnęłam na klamkę, chcąc wyjść i wrócić do łóżka. Pchnęłam drzwi, dosyć mocno, w końcu byłam naładowana złością, i poczułam, że w coś lub kogoś uderzam. Wychyliłam się zaniepokojona i zajrzałam za drzwi. Tim trzymał się za głowę i zwijał z bólu.
  - Ojejku, przepraszam! - szepnęłam i wyprostowałam go delikatnie chwytając za ramiona.
  - Drugi raz już na mnie dzisiaj wpadasz - zaśmiał się cicho pocierając czoło - Czy ty nie chcesz mnie czasem zabić?
  - To było niechcący - powiedziałam przepraszającym tonem. Chwyciłam jego dłoń i odciągnęłam od czoła - Nic ci nie jest? Trochę mocno przywaliłam...
  - W porządku - machnął ręką - Nie wiedziałem, że jesteś w łazience. Nie widziałem światła. Mogło być gorzej, mogłem ci wejść. Wtedy to ja bym musiał ciebie przepraszać...
  - Nie musisz się tłumaczyć, to moja wina - uśmiechnęłam się, chociaż wiedziałam, że jest za ciemno, by to zauważył. Zaczęłam przyglądać się jego skroni, ale i na to zabrakło światła - Na prawdę cię przepraszam - powtórzyłam, wyzywając się w myślach od idiotek. Czy ja zawszę muszę tworzyć komplikacje? - Bardzo cię boli?
  - Trochę - przyznał Tim - Ale zaraz przejdzie. W ogóle to... Nie możesz spać?
  - Chyba dzisiaj nie zasnę - odpowiedziała - A ty?
  - Też jakoś nie mogę usnąć... - popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem - Jason cię oprowadzał, nie?
  - Tak - potwierdziłam.
  - A pokazywał ci nasz taras widokowy? - uśmiechnął się tajemniczy.
  - W sensie balkon? - ściągnęłam brwi - Nie, nie pokazywał.
Tim zadowolony skinął głową, a ja zastanawiałam się, co takiego kombinuje.
  - Pewnie nie miałaś wcześniej okazji zobaczyć Gotham City nocą? Tak w pełnym wymiarze? - spytał. Pokręciłam przecząco głową i nim zdążyłam coś powiedzieć, rzucił mi koc, który leżał na eleganckim krześle, na korytarzu - Zarzuć to i chodź ze mną! - rzekł i zaczął biec w przeciwnym kierunku.
   Posłusznie okryłam kocem plecy i nie wiele myśląc, pobiegłam za nim. Wspięliśmy się na strych, z skąd weszliśmy na dach.
   Zimny, porywisty wiatr sprawił, że zaczęłam trząść się z zimna. Odwróciłam się w kierunku, w którym odbiegł Tim i moim oczom ukazał się chyba najpiękniejszy widok, jaki widziałam nocą.
   Przed nami wybitnie prezentowało się całe Gotham, magicznie oświetlone i, mimo późnej godziny, jak zawsze tętniące życiem. Na około naszej dużej wyspy, rozciągała się woda, a nad nią, na ciemnym niebie świecił cieniutki księżyc i kilka nielicznych gwiazd.
   Powoli podeszłam zachwycona do krawędzi dachu i stanęłam obok Tima. Oparłam ręce na murku.
  - To jest piękne... - szepnęłam, nie ukrywając podziwu - Niesamowite...
  - Prawda? Też tak sądzę - powiedział Tim cicho.
  - Wcześniej widziałam takie coś tylko na pocztówkach - przyznałam - Ale to nie to samo...
  - A to było tak blisko ciebie - odparł Tim. Spuściłam wzrok zamyślona. Znaczy, że teraz świat się przede mnę otwiera? Tim chyba zauważył mój smutek - Jak ci się u nas podoba? - zapytał.
Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się do niego słabo.
  - Jest bardzo dobrze. Dziękuję - powiedziałam i poczułam, że muszę wyznać coś więcej - Jednak wolałabym być u siebie w domu, z rodzicami.
Tim wbił wzrok w murek.
  - Rozumiem cię - powiedział - Przeżywałem to samo... Właściwie, wciąż przeżywam. Wiesz, wydaje mi się to nie prawdą, że czas leczy rany.
  - Co masz na myśli? - spytałam.
  - Ból zawsze będzie taki sam, tylko, że dla nas staje się normą - powiedział - Tak jest przynajmniej w moim przypadku.
Starałam się zrozumieć jego słowa.
  - Chodzi ci o to, że tęsknisz za ludźmi których kochałeś, tak samo, jak wtedy gdy ich straciłeś? - zapytałam niepewnie.
  - Też - powiedział nie patrząc na mnie, tylko przed siebie, ale chyba teraz już nie podziwiał widoku - Ale mówię też o tym, że to nie czas zmniejsza cierpienie. Nic go nie zmniejsza, tylko tak jakby go zakrywa, a zakrywają go nasze czyny - przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego zmartwiona - Tak, wiem, głupi jestem.
  - Nie - odpowiedziałam po kilku sekundach - Nie jesteś głupi... Nasze czyny, tak?
  - Tak. Widzisz, zło zabiło moich rodziców w niezwykle okrutny sposób, więc ja, chcąc się ich pomścić, niszczę zło. Ale to wcale nie sprawia, że czuję się lepiej, mniej cierpię. Daje mi to tyle, że wiem, że robię coś dla rodziców, dla innych i wiem, że postępuję słusznie.
  - Jej, Tim... - westchnęłam, ale brakowało mi słów.
Podniósł głowę i uśmiechnął się do mnie sympatycznie.
  - Jedyne co mogę ci poradzić, to pogodzić się z tym, co się stało i tym, jak wszystko będzie teraz wyglądać - powiedział - Wiem, że trudne. Sam to przechodziłem. Mógłbym ci teraz powiedzieć, że taka jest kolej rzeczy, ludzie rodzą się i umierają, na każdego przychodzi czas. Ale myślę, że to puste słowa, które każdemu, kto przeżywa śmierć bliskiej osoby, nic nie pomagają. Bardzo chciałbym ci pomóc, ale nie potrafię... - pokiwałam głową wpatrując się w niego - Co do twojej matki... Na szczęście, nie miałem takiej sytuacji. Ale pamiętaj co robisz. Pomyśl, czego chciałby twój tata i czego pragniesz ty. Rozumiesz, o czym mówię, prawda?
  - Rozumiem - przytaknęłam. Tim jest bardzo mądrym człowiekiem. Myślałam, że rozmowa z Jason'em była lekarstwem na moją duszę, ale myliłam się. To ta rozmowa nim była - Dziękuję...
   Tim również skinął głową, po czym syknął i przyłożył dłoń do czoła.
  - Ale mi przywaliłaś - powiedział.
  - Głowa cię boli? - zaniepokoiłam się.
  - Tak, teraz mocniej.
  - Wracajmy - stwierdziłam - Lepiej żebyś się położył.
   Teraz to ja prowadziłam go po stromych schodkach w dół, trzymając za rękę i pilnując, żeby nie spadł, gdy zakręci mu się w głowie, a on się nie sprzeciwiał, więc musiałam na prawdę mocno przywalić. Chciałam odprowadzić go do jego sypialni, ale on zatrzymał się przed moim pokojem.
  - Dalej dojdę, znam drogę - uśmiechnął się do mnie - Idź odpocznij.
Skinęłam głową.
  - Ty też - powiedziałam odwzajemniając uśmiech.
    Zamknęłam drzwi i położyłam się do łóżka. Tym razem zasnęłam niemal natychmiast po zamknięciu oczu.

3 komentarze:

  1. Taaak ❤��������

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz na moim blogu. W przyszłym tygodniu na pewno przeczytam twojego bloga i skomentuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie :3 Czekam na więcej, bo cudowne :)

    Zapraszam do siebie :)

    cichyaniol.blogspot.com

    fieryknife.blogspot.com (moja nowa opowieść o superbohaterze. Może cię zainteresuje...? :D)

    OdpowiedzUsuń