sobota, 29 listopada 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 12

   Dla wszystkich, którzy przeczytali, gratulacje :) Uznałam, że nie będę tego rozdrabniać i zrobię jeden większy rozdział. Mam nadzieję, że docenicie moją pracę, bo przepisanie tego na prawdę trochę zajęło :) Czekam na komentarze ;)

     Wróciliśmy do domu późnym wieczorem. Stephanie natychmiast uciekła do swojej sypialni, tłumacząc się, że musi się przebrać. Wyczułam jednak, że chodzi o coś innego. Całą drogę powrotną była jakby nieobecna, a gdy na jej twarz padło światło, ujrzałam duże rumieńce na jej policzkach. Po za tym zachowywała się, jakby bardzo zależało jej, by uniknąć z kimś rozmowy. Normalna Stephanie się tak nie zachowuje. Jest roztrzepana, ale nie aż tak.
     Postanowiłam zignorować jej dziwne zachowanie. W końcu każdy czasem zachowuje się trochę inaczej niż zwykle. Razem z Brucem poszłam do jadalni, gdzie Alfred i Kathy szykowali do stołu. Kathy podniosła wzrok, a gdy nas ujrzała wyprostowała się i przerwała układanie talerzy,
   - Nie jest dobrze - powitał ją Bruce. Chociaż byliśmy w bezpiecznej odległości od salonu, Bruce, w obawie przed Dickiem, mówił bardzo cicho - Joker widocznie zaczął zakładać drużynę.
Kathy zmarszczyła czoło.
  - Co to znaczy? - spytała.
  - Trójka jego wspólników właśnie obrabowała centrum handlowe - odpowiedział - Na razie to tylko kradzież, ale sama dobrze wiesz, że od tego się zaczyna...
  - Kto to był? - zaciekawiła się Kathy.
  - Harley Quinn, Catwoman i ktoś, kogo nazwały Deathstroke.
Kathy wolno pokiwała głową zamyślona.
  - Faktycznie, nie dobrze - przyznała - Nawet bardzo nie dobrze. Aresztowali ich?
Bruce parsknął śmiechem, jakby opowiedziała właśnie świetny dowcip.
  - Oczywiście, że nie! -  powiedział znacznie głośniej lekko poirytowany - Uciekli, jak zawsze...
  - Cicho! - skarciła go Kathy - Ten dzieciak nie musi od razu wszystkiego wiedzieć - wymamrotała, wracając do układania talerzy.
  - Właśnie, Kathy, chyba nie masz nic przeciwko temu, by Dick został dzisiaj na kolację?
Kathy ponownie się wyprostowała i założyła ręce na biodra.
  - Nie starczy jedzenia dla jeszcze jednej osoby - powiedziała krótko.
Bruce wzruszył ramionami.
  - Podzielimy się - rzekł.
  - Spokojnie, wszyscy się najedzą - wtrącił Alfred - Jest tego trochę...
Kathy przesłała mu piorunujące spojrzenie, a on zamilkł i uśmiech natychmiast zszedł mu z twarzy.
  - To tylko chwila - kontynuował Bruce - O dwudziestej pierwszej musi być z powrotem w Domu Dziecka, to...
  - To będzie wcześniej - Kathy machnęła zniecierpliwiona ręką i teraz zaczęła układać sztućce.
Bruce ściągnął brwi i patrzył na nią w milczeniu przez dłuższą chwilę, próbując ją rozgryźć. To jej mąż, więc może jemu się to uda.
  - O co ci chodzi? - zapytał w końcu.
  - Musisz zjeść na spokojnie i powoli, a nie spieszyć się, by dziecko odwieźć - odparła.Wzrok miała spuszczony, a ton jej głosu był znacznie łagodniejszy, przez co czułam, że nie mówi prawdy. Na pewno nie o to chodzi - Wystarczając dużo masz codziennie pośpiechu...
  - O co chodzi, na prawdę? - przerwał jej Bruce. Widocznie myślimy podobnie.
Kathy westchnęła głęboko i po chwili spojrzała na niego.
  - O twoją idiotyczną propozycję - powiedział. Zimny głos. Tak, teraz mówi prawdę - Nie chcę, by ten chłopak w jakiś sposób się do nas przywiązywał.
  Nie mam pojęcia o jaką propozycję chodzi, ale poczułam nagłą niechęć do Kathy. Właśnie wyraziła się o Dicku jak o psie.
  - Kathy! - zawołał Bruce z oburzeniem, po czym dodał ciszej - Jak możesz tak mówić? Przecież to dziecko. Masz w ogóle pojęcie, co on przeżywał przez ostatnie dni.
   Kathy opuściła z rąk szklaną misę, która rozbiła się na dziesiątki małych kawałeczków, wydając przy tym nieprzyjemny hałas.
  - Posprzątam - powiedział szybko Alfred łapiąc miotłę.
  - Pomogę ci - zadeklarowałam sięgając po łopatkę.
    Kathy podeszła do Bruce'a i stanęła kilka centymetrów przed nim, wbijając w niego wściekły wzrok.
  - Tak się składa, że też straciłam rodziców, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem - powiedziała drżącym, przyciszonym głosem - Zostali zamordowani na moich oczach. W Wigilię Bożego Narodzenie, wiesz?  - Bruce otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ona mu na to nie pozwoliła - Chyba jednak mam pojęcie.
   Nie czekając na odpowiedź, wybiegła z jadalni, szturchając przy tym Bruce'a w ramię. Odwrócił się i zawołał za nią, ale ona już wbiegała po schodach. Czułam ogromną potrzebę, zapytania Bruce'a, co takiego właściwie się stało, ale zrezygnowałam. Nie powinnam się teraz odzywać. W milczeniu więc sprzątałam z Alfredem stłuczoną misę i sałatę, która już nie nadawała się do jedzenia.
  - Powinieneś z nią porozmawiać - przerwał ciszą Alfred. Znalazł w sobie więcej odwagi niż ja. Ale w sumie, ja znam Waynów zaledwie miesiąc, a on- kilka lat.
  - O ile będzie chciała rozmawiać - burknął Bruce - Nie chciałem, żeby to tak wyszło... Spóźnię się na kolację. Zacznijcie beze mnie. Ja odwiozę Dicka.
  - Ale.. - zaczęłam.
Bruce uniósł dłoń do góry, dając mi znak, abym zamilkła.
  - Dajmy już spokój Kathy - powiedział.
  - Ale Dick nie jest niczemu winny - dokończyłam.
Bruce pokręcił głową i spojrzał na mnie błagalnie.
  - Barbara, proszę - rzekł - Nie, nie jest winny. Jeśli ktoś jest temu wszystkiemu winien, to ja... Za pół godziny jestem z powrotem.
     Opuścił jadalnię i skierował się do salonu, a ja wyrzuciłam pozostałości misy.
  - Wiesz, co się stało? - zapytałam Alfreda, ale on wzruszył ramionami.
  - Nie wiem - przyznał - Pani Wayne odkąd wyjechaliście tak się zachowywała.
Skinęłam głową i uznałam, ze najlepiej jest zmienić temat.
  - Alfredzie, kim jest ten cały Joker i Harley Quinn? - odważyłam się zapytać.
  - Znana parka - westchnął kładąc na stół wysokie szklanki do soku - Nic dziwnego, że nie wiesz. W końcu twoja matka odciągała cię od takich spraw. Poza tym wszystko nagle ucichło, gdy zaginęli jakieś dziesięć lat temu. Ale teraz skoro pojawiła się Harley.. - urwał, jakby nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak w tej sytuacji zachowają się mieszkańcy Gotham - To przestępcy. Mordercy. Prawie zawsze mordują bez przyczyny. Po prostu chcą widzieć ból, cierpienie i śmierć. Ten widok ich karmi. Sprawia, że czują się uzupełnienie, nasycani. Mimo tego, nigdy nie mają dość.
  - Nie chcą niczego? - zdziwiłam się - Pieniędzy? Władzy? Nic?
Alfred pokręcił głową.
 - Nic - potwierdził - Przynajmniej kiedyś tak było. Pragnęli, żądali tylko śmierci niewinnych ludzi.
 - Innymi słowy - zaczęłam - To szaleńcy.
 - Dokładnie - przytaknął - Psychopaci jakich świat nie widział. Największy postrach Gotham. Na razie,..
  - O czym ty mówisz? - zmarszczyłam się.
  - Nie było ich tyle lat - rzekł - Wydaje mi się, że obmyślili jakiś plan. Plan, który może okazać się tragiczny w skutkach. Nie tylko dla mieszkańców tego miasta.
    Gdy wypowiedział te słowa przeszył mnie nie przyjemny dreszcz, dokładnie taki jak wtedy, gdy usłyszałam pierwszy fragment kłótni rodziców dwa miesiące temu. Czułam wówczas, że wydarzy się coś złego. Nie wiem, czy chcę wiedzieć jaki plan może mieć Joker. Ale mama powiedziała, że jego plan się wypełni. I czuję, że w tej sprawie akurat mówiła prawdę.
     Postanowiłam, że na razie nie chcę o tym myśleć, podziękowałam Alfredowi za rozmowę i opuściłam jadalnią, gdy byłam pewna, że Dick już wyszedł. Poszłam do swojego pokoju, gdzie zdjęłam kostium Batgirl. Gdy wyszłam spotkałam na korytarzu Stephanie. Uśmiechnęła się promiennie na mój widok i podeszła do mnie.
   - Cześć! - przywitała się wesoło.
   - Cześć - odparłam zdziwiona - Nie widziałyśmy się dzisiaj?
      Stephanie zaśmiała się życzliwie, a ja spojrzałam na nią zaskoczona, Dlaczego jest tak bardzo radosna? Żadne z dzisiejszych wydarzeń nie było przyjemne. Wręcz przeciwnie. Wszystko zmierza ku złemu. A ona się śmieje?
  - Steph, wszystko w porządku? - upewniłam się - Zachowujesz się trochę,,, dziwnie.
Nie chodzi o to, że przeszkadza mi czyjś dobry nastrój. Chodzi o to, że zupełnie nie widzę powodu, by tak bardzo się cieszyć.
  - Nie, czemu? - spytała - Dziwnie? Ja? Normalnie. Zupełnie normalnie. Widzisz?
Mimowolnie wytrzeszczyłam na nią oczy, na co ona znowu zaczęła chichotać.
  - Nie rozumiem, co cię tak bawi? - wypaliłam w końcu - Czy podczas tej misji coś ci się stało? To przez moją mamę, tak? Co ci zrobiła?
  - Nie. Tak. Znaczy... - ponownie parsknęła śmiechem, ale widząc, że przyglądam jej się z pełną powagą, uspokoiła się odrobinę - Nie, to nie Catwoman sprawka, tylko... - urwała.
  - Kogo? - zachęciłam ją.
Rozejrzała się nerwowo wokół, sprawdzając, czy nikt nas nie podsłuchuje.
  - Jasona - dopowiedziała przyciszonym głosem.
  - Jasona? - ściągnęłam brwi. Na prawdę, nie rozumiem o co tej dziewczynie chodzi. Opowiedział jakiś dowcip, czy ściągnął koszulkę?
  - Bo widzisz. on mi dzisiaj robił... - zaczęła nachylając się do mnie, a następne słowo wypowiedziała już całkiem szeptem - resuscytację.
     Może ją nie całował, ale i tak ta wiadomość w błyskawicznym tempie poprawiła mi humor. Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
  - W sensie, że usta- usta? - niemal pisnęłam.
Stephanie zadowolona pokiwała głową.
  - Jak ty walczyłaś z Catwoman - dodała, a ja aż podskoczyłam.
  - Jason i Stephanie- zakochana para, siedzą na kominie i całują... - po czym urwałam zastanawiając się, co takiego Jason i Stephanie mogą całować, prócz siebie, oczywiście - Nietoperze - dokończyłam ze śmiechem.
Teraz ja się śmiałam, a ona nieskutecznie próbowała mnie uspokoić.
  - Głośniej się nie dało? - warknęła - Ty jesteś na prawdę jakaś głupia. To była tylko resuscytacja. Musiał to zrobić, by mnie uratować.
  - To skoro to była "tylko resuscytacja", to dlaczego, kochana, tak bardzo się tym zachwycasz?
     Zbiłam ją z tropu. Zaczęła krążyć oczami po pomieszczeniu, myśląc gorączkowo nad odpowiedzią i usilnie unikając mojego spojrzenia.
  - Bo-bo żyję... - zająknęła się - Cieszę się, bo żyję.
Pokręciłam głową dumnie.
  - Nie przekonałaś mnie tym - oznajmiłam zadowolona, a ona zmierzyła mnie gniewnie.
  - Któregoś dnia, się zemszczę, zobaczysz - obiecała mi, celując we mnie palcem.
  - Co?! - parsknęłam śmiechem - Że niby na mnie?! Będziesz musiała troszeczkę poczekać. Dużo, dużo poczekać...
  - Dobra - wzruszyła ramionami, krzyżując ręce na piersi - A tak na poważnie, ja mam ci mówić wszystko o mnie, a ty mi o sobie nic, tak? No dalej. Który Robin ci się podoba, powiedz?
     Ponownie się zaśmiałam, ale tym razem, ku mojemu niezadowoleniu, był to nerwowy śmiech. Postanowiłam więc obrócić to w żart.
   - W tobie - zachichotałam - Kocham się w tobie. Znasz teraz mój największy sekret.
Popatrzyła na mnie nadzwyczajnie oburzona i wyprostowała się.
  - Zapytałam, w którym Robinie - podkreśliła.
  - Odpowiedziałam ci.
  - Ja nie jestem Robin. Jestem Rabin - powiedziała ze śmiertelną powagą grobowym głosem. Dopiero po dłuższej chwili patrzenia na nią zaczęłam wić się ze śmiechu - Nie wiem, co cię tak bardzo bawi - powiedziała nadal zachmurzona - Bruce w niektórych sprawach jest mało oryginalny. Wymyślił sobie, że każdy jego pomagier będzie nosił pseudonim "Robin". Nie przewidział jednak tego, że pojawi się u niego dziewczyna, a "Robin" to męskie imię. Musiałam więc to jakoś zmienić, a nie chciałam za bardzo się wyróżniać, dlatego po prostu zmieniłam "o" na "a".
  - Biorąc pod uwagę twoje słowa, to ja się bardzo wyróżniam - powiedziałam nadal się śmiejąc - Batgirl. Wiesz, moja matka uważa, że jestem, w związku z tym, wyjątkowa... - nie dałam rady powiedzieć, bo śmiech mi to uniemożliwił.
     Naśmiewałam się z własnej matki. Kiedyś nawet nie odważyłabym się pomyśleć o niej nic złego. Teraz, śmiejąc się z niej, czułam się lepiej, lżej, chodź prawdę mówiąc, nie do końca dobrze. Nawet Stephanie z trudem powstrzymywała uśmiech.
   - Nie czuj się zbyt pewnie - przestrzegła mnie - Większość słów twej matki to kłamstwa.
Powinno zrobić mi się przykro. I zrobiło mi się przykro, ale i tak zaśmiałam się jeszcze głośniej.
  - Ej, a ty wiesz, że nikt do ciebie nie mówi "Rabin"? - próbowałam zejść z tematu mojej matki, chociaż sama go zaczęłam.
  - Obiecuję ci, że Rabin ci jeszcze pokaże - powiedziała - Tobie i każdemu innemu. Rabin będzie znana i szanowana na całym świecie. A ja dotrzymuję obietnic, nie to co ty.
Ściągnęłam brwi.
  - Ja...? - zaczęłam.
Promienny uśmiech znów zawitał na jej twarzy.
  - Miałaś pisać jakąś skargę, słyszałam - oświeciła mnie - Dziś znowu był ten gość w autobusie...
Znowu wybuchnęłam śmiechem.
  - I co? - zaciekawiłam się - Gdy cię zobaczył na przystanku, chciał cię przejechać, żebyś przypadkiem kogoś nie zamordowała?
  - Nie, ale z jego wypowiedzi, gdy wchodziłam do środka wnioskuję. że nie był specjalnie zadowolony z tego, że jestem jego pasażerką - zachichotała,
  - Wiesz, że ja o tym młotku już dawno temu zapomniałam?
  - Ale on o mnie nie... - westchnęła.
Uśmiechnęłam się szeroko.
  - Powiedz mu, że jesteś Rabin - zaproponowałam - Jako jedyny zapamięta to sobie na całe życie.
Stephanie obróciła oczami.
  - Nie przestaniesz, prawda? - powiedziała zrezygnowana nie patrząc na mnie.
Pokręciłam głową.
  - Ale nie martw się, czy "Rabin", czy "Robin". Jason i tak cię kocha.
  - Tobie się już tekst skończyły, wiesz? - zapytała, przestępując z nogi na nogę.
  - Już na samym początku tej rozmowy - przyznałam próbując przestać się śmiać.
  - Hej, dziewczyny! - usłyszałam za sobą.
     Drgnęłam i natychmiast się uspokoiłam. Odwróciłam się szybko. W naszą stronę podążał nie kto inny jak właśnie Jason. Z trudem powstrzymałam się od kolejnej salwy śmiechu. Wyczułam, że Stephanie obok mnie stężała. Pewnie liczy na to, że chłopak nie usłyszał, jak mówię, o tym że ją kocha. A ja chciałaby żeby tak było.
  - Jason! - zawołałam sztucznym głosem przez zaciśnięte zęby - Witaj! Co się stało?
  - Zbieramy się na kolację - oznajmił przystając przy nas - Widziałyście Kathy?
  - Nie - odpowiedziała szybko Stephanie - Nie widziałyśmy. A ty ją widziałeś?
     Musiałam zamknąć oczy, ale i tak się uśmiechnęłam. Muszę ją ratować, bo się pogrąży. Normalna Stephanie nie umie rozmawiać, a co dopiero zakochana.
  - Jak się czujesz? - zwróciłam się do Jasona, zanim zdążył odpowiedzieć Stephanie.
Przyłożył dłoń do brzucha.
  - Boli okropnie, ledwo chodzę, ale daję radę - uśmiechnął się - Jest co raz lepiej. Dzięki.
  - Myślałam, że te kule są śmiertelne - przyznałam.
  - Ja też. Widocznie komuś tu się przyda udoskonalenie...
  - Dostałeś? - zaniepokoiła się Stephanie.
  - Tak, od Harley, ale jest okej - odpowiedział - A co z tobą?
  - Ze mną? - zdziwiła się - Ja nie walczyłam z Harley. Nie dostałam - Wymieniłam z Jasonem rozbawione spojrzenia, a Stephanie uświadomiła sobie, o co mu chodzi - Ach, tak - uderzyła się w czoło - Przepraszam, Czuję się świetnie, na prawdę. Dziękuję...
  - Nie ma za co - uśmiechnął się Jason i ja tak samo - To chodźmy na kolację. Spróbuje coś przełknąć. Ale najpierw znajdę Kathy...
     Wówczas drzwi obok nas otworzyły się tak gwałtownie, że cała nasza trójka aż podskoczyła. Z pokoju wyszła Kathy.
  - Nie trzeba, tu jestem. Gdzie Bruce? - zapytała.
  - Pojechał odwiedź Dicka, ale za chwile wróci - powiadomił Jason.
      Kathy nie odpowiadając minęła nas i ruszyła na parter szybkim krokiem. Jason wrócił ramionami i poszedł za nią. Chciałam zrobić to samo, ale Stephanie chwyciła mnie za rękę i przyciągnęła do siebie. Zaczekała, aż Jason wystarczająco się oddali i dopiero wtedy się odezwała:
  - Widziałaś? Kathy cały czas tu była! Słyszała wszystko, co o nim mówiłyśmy - szepnęła z paniką.
Zaśmiałam się krótko i uwolniłam z jej uścisku.
  - Przerażające, rzeczywiście - stwierdziłam z sarkazmem w głosie - I o Rabin też słyszała. Wszyscy zginiemy...
  - Barbra, ja na poważnie - skarciła mnie - Myślisz, że coś mu powie?
  - Tak, na pewno teraz puszcza mu nagranie z dyktafonu.
  - Barbra!
  - Dobrze, już dobrze - zaśmiałam się - Ma swoje problemy. Twoje miłosne przemyślenia jej nie obchodzą.
     Stephanie widocznie uspokojona, uśmiechnęła się łagodnie i chwyciła moją dłoń. Jak siostry razem zbiegłyśmy na dół.
 

       W jadalni, przy stole siedzieli już Tim i Damian. Tim opowiadał coś z wielkim entuzjazmem, a Damian od niechcenia potakiwał głową, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Siadłam na miejscu, które wybrałam sobie w pierwszym tygodniu mojego pobytu tutaj i spojrzałam na postawioną przede mną apetycznie wyglądającą kolację. Po chwili dołączyli do nas pozostali. Alfred nalał mi do wysokiej szklanki soku pomarańczowego.
   - Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego, a on do mnie.
       Głupio się czułam, gdy mi usługiwał, Nadal nie wierzę w to, jak bardzo zmieniło się moje życie. Kiedyś byłam tak uboga, że aż z tego wyśmiewana, a teraz? Teraz żyję jak najprawdziwsza królowa. Podoba mi się to, ale chyba jednak wolałam stare, poprzednie życie.
   - Smacznego - życzył Jason, a naokoło stołu rozległ się zbiorowy pomruk "Smacznego", "Dziękuję" i "Wzajemnie".
      Przez dłuższą chwilę panowała cisza, w której wszyscy przeżuwaliśmy pokarm i rozkoszowaliśmy się jego smakiem. Zazwyczaj rozmawiamy w czasie posiłku. Tylko, że po dzisiejszym dniu możemy rozmawiać jedynie o Harley, Deathstroke' u i o mojej matce. A na to raczej nikt nie miał ochoty, zwłaszcza przy jedzeniu.
   - Dick jest na prawdę w porządku chłopakiem - odezwał się w końcu Tim.
 Zerknęłam zaniepokojona na Kathy, która wyraźnie ma do Dicka jakiś problem. Zastanowiłam się, czy nie lepsza byłaby cisza i milczenie.
  - Tak, rozmawialiśmy. Fajny jest - przyznał Damian - Szkoda go...
Kathy nerwowo poruszała się na krześle, ale się nie odezwała.
  - Jakby co, jesteśmy rodzeństwem - powiadomił nas Tim patrząc na wszystkich po kolei.
  - Przecież jesteśmy rodzeństwem - zmarszczył się Jason.
      Nagle posmutniałam. Chociaż większość z ich nie jest ze sobą spokrewniona, nazywają się rodziną. Oni są rodziną. I chociaż mnie do siebie przyjęli, wciąż nie czuję się częścią rej rodziny.
  - Tak, ale w sensie biologicznym, rozumiesz? - zmieszał się Tim - Nie chodziło mi, że...
  - Wyluzuj, wiem o co ci chodził - przerwał mu Jason klepiąc go po plecach.
  - A Barbra to Audrey Collins - Damian uśmiechnął się pod nosem.
  - Ładnie - przyznał Tim - Na pewno ładniej niż Barbara. To imię jest beznadziejne.
Posłałam mu mściwe spojrzenie spojrzenie, ale nie dałam rady ukryć rozbawienia.
  - Dobrze, że nam powiedział - rzekł Damian - Bo jeszcze byśmy zdradzili twoje prawdziwe imię i narobili sobie jakiś podejrzeń. Na przyszłość, będziesz Audrey...
  - Tylko, że Dick już nas nie odwiedzi - weszła mu w słowo Kahy, a wszyscy podnieśli na nią wzrok - No co? - zdziwiła się - Bruce przyprowadził go tu ten jeden jedyny raz. Już tu nie przyjdzie. Po co? A wy też za bardzo nie macie czasu, by co jakiś czas odwiedzać go do Domu Dziecka, prawda?
  - Ale Kathy, on jest sam... - zaczął Tim.
  - Mało ma towarzystwa w Sierocińcu? - przerwała mu poirytowana, a ja znowu poczułam napływającą wściekłość.
  - To nie to samo - powiedziałam oschło, chociaż wiem, że powinnam milczeć.
  - Byłaś tam kiedyś? - zapytała mnie oziębłym głosem.
  - Nie, ale... - próbowałam odpowiedzieć.
  - To się nie odzywaj - warknęła.
  - Ale ja byłam - wtrąciła Stephanie - Krótko, ale byłam. Tim też był. Wiemy jak tam raz. Nie tak samo.
  - To bez znaczenia - westchnęła Kathy - Ten dzieciak nie pojawi się więcej w waszym życiu, więc nie musicie o nim mówić.
  - Ale oni tylko... - zaczął Alfred.
  - Alfred! - niemal krzyknęła - Nie słyszałeś? Koniec rozmowy.
  - Mamo... - odezwał się Damian.
  - Przestań - ostrzegła go Kathy stanowczym głosem - Proszę cię, przestań. Zmieńmy temat, dobrze?Wbiliśmy wzrok w talerze i ponownie zapadło milczenie. Jedzenie nagle straciło cały smak.
  - Barbara? -  zagadnął mnie Jason - Umiesz jeździć na motocyklu?
  - Na motocyklu? - zdziwiłam się.
  - Na motocyklu - potwierdził - Czasem lepiej jak każdy jedzie na misję swoim pojazdem. Musisz umiesz jeździć, Kiedyś w końcu będziesz musiała sama się gdzieś dostać.
Jason ma rację. Tak umiejętność na pewno mi się przyda.
  - Nie umiem - przyznałam, a on uśmiechnął się do mnie w ten swój uroczy sposób.
  - To pozwól, że zostanę twoim instruktorem - rzekł, a ja podziękowałam mu "Sardynką".
     Po kilku minutach dołączył do nas Bruce, ale i tak już nikt nie odezwał się do końca kolacji. Powoli zaczęliśmy się rozchodzić, a ja, ponieważ nie miałam co robić, postanowiłam wyjątkowo wyręczyć Alfreda w sprzątaniu po kolacji. Po kolei wszyscy w milczeniu wyszli, aż w końcu zostaliśmy tylko ja i Jason, który zamyślony dłubał widelcem w swoim jedzeniu. Gdy skończyłam pracę i odwróciłam się, on wciąż był na tym samym etapie.
  - Widzę, że nie możesz się zbuforować - powiedziałam podchodząc do niego i biorąc do rąk jego talerz - Jak nie możesz, to nie musisz...
  - Nie, kobieto, zostaw to! - zawołał radośnie i z powrotem odebrał swój talerz - Ja chcę. To jest pyszne. Nie bierz mi tego, okej? Umyję po sobie jak skończę. Po prostu brzuch mnie boli, więc wolno jem, ale zjem, dobra?
  - Jeżeli cię to pocieszy, to strzeliłam tym czymś Harley w głowę - powiedziałam ze śmiechem.
Jason uśmiechnął się szeroko, widocznie bardzo zadowolony.
  - Ty jesteś niesamowita - przyznał.
  - Ja? - speszyłam się. Poczułam jak wielki rumieniec oblewa mi twarz, więc udałam, że wycieram stół - Dlaczego, tak mówisz?
  - Na prawdę szybko się uczysz - wyjaśnił - I po prostu jesteś super,
Posłałam mu nieśmiały uśmiech i wymamrotałam coś podobnego do "dziękuje".
     Ja? Niesamowita?


     Nie wiem, czy ma to coś wspólnego z moją "niesamowitością", ale już po dwóch dniach ciężkiej pracy, jazda na motocyklu dobrze mi szła. Oczywiście nie obyło się bez setek porażek, sińców, przewrotów i wyczerpania, ale byłam na prawdę dumna z siebie i ze swoich postępów. Właśnie miałam dzisiaj wybrać się na przejażdżkę z Jasonem prze, jak sam to określił, "spokojną okolicę". Zastanawiając się, gdzie w Gotham jest niby ta "spokojna okolica", wspinałam się po schodach do swojej sypialni, by tam się przygotować. Szłam przez korytarz i pewnie nic by mnie nie zatrzymało, gdybym nie usłyszała jak Bruce i Kathy kłócą się w jednym z salonów.
    Zaintrygowana wychyliłam głowę przez ścianę. Super, znowu podsłuchuję czyjąś kłótnię. Oby ta nie skończyła się tak jak kłótnia moich rodziców...
    Spojrzałam. Kathy nerwowo chodziła bez celu i była zapłakana, a Bruce nieskutecznie starał się ją uspokoić. Już chciałam się wtrącić do rozmowy i nawet zrobiłam krok do przodu, kiedy ona wybuchnęła i zaczęła krzyczeć. Błyskawicznie z powrotem wróciłam do ściany. Na szczęści nikt mnie nie zauważył.
  - Nie! Nie rozumiesz?!Nie! - Kathy wykrzyknęła to Bruce'owi prosto w twarz - Nie chcę go tutaj, czy to takie trudne do zrozumienia?!
  - Proszę cię, ciszej... - powiedział cicho Bruce, próbując złapać ją za trzęsące się ręce, ale ona cały czas mu się wyrywała.
   - Nie obchodzi mnie to, czy mnie słyszy, czy nie słyszy! - przerwała mu - Mówiłam ci, żebyś go tu więcej nie przyprowadzał, a ty co zrobiłeś?! Po co?! Dlaczego mi to robisz?!
  - Myślałem, że jak ochłoniesz, przemyślisz to, to może... - zaczął.
  - Przecież to jest jakiś poroniony pomysł! - zawołała - Nie! Oto moja odpowiedź. Nie będziemy do tego więcej wracać. Zapomnij. Nie zaadoptujemy go!
     Moment, co? Już nie mam wątpliwości o co. albo raczej o kogo się kłócą. O Dicka. Ale adopcja? Bruce chciał go zaadoptować.
  - Pomyślałem, że może wtedy wszystko się w końcu ułoży, wróci do normy. Będzie jak dawniej... - powiedział Bruce.
Kathy zatrzymała się gwałtownie. Popatrzyła na niego oczami bardziej zimnymi, niż zwykle.
  - Jak śmiesz? - powiedziała głucho - Jak śmiesz tak myśleć? I mówić tak przy mnie?
  - Kathy...
Podeszła do niego.
  - Nigdy się nie ułoży. Nigdy nie będzie jak dawniej - podkreśliła - Mało masz dzieciaków na głowie? Teraz dołączyła do nas Barbara. Tyle, że to zrozumiałe. Co się działo w ostatnim tygodniu? Wiesz ile w tym domu jest tajemnic?!
  - Proszę cię, ciszej, bo zaraz wszystkie wyjdą na jaw - powiedział spokojnie Bruce - Ja ciebie rozumiem, tylko...
  - Jeżeli na prawdę mnie rozumiesz to skończ! - załkała - Nie chcę tego dziecka więcej widzieć! Masz go natychmiast odwiedź!
  - Kathy,., - Bruce spróbował jeszcze raz.
  - Potrzebujesz, żebym powtórzyła?! - wykrzyknęła - Nie chcę tego dziecka w swoim domu! Nigdy!
       Usłyszałam za sobą jakiś szmer. Odwróciłam się przestraszona, że przyłapano mnie na podsłuchiwaniu i przez ułamek sekundy zobaczyłam odbiegającego Dicka, który teraz zniknął za ścianą.
  - Nie.., - jęknęłam i ruszyłam za nim - Dick, czekaj! - zawołałam za nim.
Nie miał zamiaru się zatrzymać, ale dogoniłam go i odwróciłam przodem do siebie. Był cały czerwony od płaczu.
  - Nie, nie, proszę. Tylko nie płacz - powiedziałam przytulając go do siebie i głaszcząc po głowie - Wiem jak to wygląda, ale spróbuj zrozumieć...
  - Rozumiem świetnie - powiedział odsuwając się ode mnie - Chcę wracać do domu. Nie chcę tutaj przyjeżdżać.
  - Dick - westchnęłam nie wiedząc co powiedzieć.
  - Pan Wayne mnie zaprosił, bo chciał mi wynagrodzić ostatni raz - wyjaśnił - Więcej tu nie wrócę, obiecuję.
  - Dick, ona tak mówi, bo... - urwałam. Nie wiem dlaczego Kathy jest, aż tak bardzo przeciwna. Mamy tajemnice, ale to nie powód, by tak się zachowywać - Bo ma dużo problemów - dokończyłam, ale najwyraźniej go nie przekonałam.
Dick przetarł oczy próbując się uspokoić.
  - Ja chcę już stad iść - nalegał.
  - Nie płacz, proszę - ponownie go do siebie przybliżałam, a on tym razem nie opierał się i pozwolił się przytulić.
Co innego mogłam zrobić, czy powiedzieć? Na prawdę nie wiem. Chciałam móc go jakoś pocieszyć, ale nie miałam pojęcia jak.
  - Hej! Gotowa! - usłyszałam. Podniosłam wzrok. Jason zmierzał w naszą stronę. Na nasz widok ściągnął zaniepokojony brwi - Co się dzieje? - zapytał.
Dick odsunął się ode mnie i otarł z twarzy łzy.
  - Nic, nic - powiedziałam niezręcznie.
  - Przecież widzę, że coś się dzieje - Jason przykucnął przy Dicku - Hej, mały, dlaczego płaczesz?
  - Nie, ja tylko... - zaczął, ale nie wiedział co powiedzieć, więc zamilkł.
  - Ty jesteś Dick, prawda? - Jason wyciągnął ku niemu dłoń - Ja jestem Jason, Powiecie mi co się stało?
Westchnęłam.
  - Powiem ci - odezwałam się - Ale później.
    W tym momencie Bruce i Kathy wyszli z salonu. Kathy minęła nas biegiem, nie odzywając się ani słowem, a Bruce podszedł do nas zmartwiony.
  - Przepraszam cię - zwrócił się do Dicka, który wyglądał, jakby nie mógł poradzić sobie z tym, że tylu ludzi podchodzi do niego w takiej sytuacji - Na prawdę, bardzo cię przepraszam,
  - Chcę wracać do domu - wymamrotał Dick pociągając nosem.
  - W porządku - odparł Bruce - Odwiozę cię. Chodź.
Położył dłoń na jego plecach i razem ruszyli na dół. Zostałam sama z Jasonem. Popatrzył na mnie pytająco.
  - Kathy - powiedziałam krótko, a on zrozumiale skinął głową.
  - Jedziemy? - zmienił temat, a ja potaknęłam - Tylko nie zapomnij dzisiaj pasu.
Wczoraj Jason mnie upomniał, że nie powinnam wychodzić z domu bez pasa. W końcu nie wiadomo, kiedy będę go potrzebować...
 

     Po trzydziestu minutach wiedziałam już o co chodziło Jasonowi z tą "spokojną okolicą". Jechaliśmy, już na samych krańcach naszej wysp, z dala od centrum, po zupełnie pustej, wąskiej, ale równej asfaltowej drodze. Otaczały nas rozległe pola kukurydzy. Było już całkiem ciemno. I było magicznie, niesamowicie. Gdyby tylko nie stres, który odczuwałam, myśląc, że zaraz się rozbiję, byłoby idealnie.
  - I jak? - zawołał Jason jadący obok mnie.
Chociaż droga była wąska, to jednak cały czas prosta. Absolutnie nikogo prócz nas na niej nie było, więc co jakiś czas Jason jechał na równi ze mną.
 - Świetnie! - odkrzyknęłam ze śmiechem - Dziękuję. To jest nie do opisania.
Czy ze mną jest coś nie tak, że tak bardzo się zachwycam, czy wręcz przeciwnie? Jason uśmiechnął się do mnie i delikatnie przyspieszył. Zastanawiam się, czy ten chłopak kiedykolwiek się smucił?
     Spojrzałam w lusterko i dostrzegłam światło.
  - Mamy ogon - poinformowałam Jasona.
  - Spokojnie - odparł - Wyprzedzi nas.
    Przytaknęłam i skupiłam się na drodze. Ponieważ jechaliśmy dosyć wolno, motocykl za nami przybliżył się w błyskawicznym tempie. Ale zamiast nas wyprzedzić, zwolnił prędkość zaraz obok mnie. Pełna obaw, że spotkam kogoś, kogo wcale nie chcę spotkać, odwróciłam głowę, by spojrzeć na twarz kierowcy.
  - Tim! - ucieszyłam się, a on obdarzył mnie szerokim uśmiechem - Co ty tu robisz?
Wzruszył ramionami.
  - Też chciałam się przejechać - przyznał - Szalejesz, wiedzę. Czy to... dziesięć kilometrów na godzinę? Wiesz, że możesz nie wyhamować?
  - Daj jej spokój - wtrącił Jason, ale nie wyglądał na złego. Teraz jechaliśmy wszyscy trzej obok siebie, ja po środku - Dobrze jej idzie.
  - Właśnie widzę - odparł Tim z sarkazmem, ale nie obraziłam się. Wiem, że tylko się droczy, tak po przyjacielsku, a nie dokucza mi.
  - Mam ci przypomnieć, jak ty uczyłeś się jeździć...? - zaczął Jason.
  - Ścigamy się?! - wykrzyknął nagle Tim przerywając mu.
  - Nie, Tim, opanuj się... - odparł Jason, ale ten już przyspieszył i wyjechał przed nas, po czym szybko zaczął się oddalać. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Jason też się śmiał - Nie zwracaj na niego uwagi - powiedział.
Po chwili jednak Tim się zatrzymał i wyłączył światło.
  - Coś się stało? - ściągnęłam brwi.
Podjechaliśmy do niego i zatrzymaliśmy się obok.
  - Tim? - odezwał się Jason zaniepokojony i popatrzył w tym samym kierunku co on, czyli w kukurydzę.
  - Czy to nie... - zaczął Tim po dłuższej chwili - Harley...?

6 komentarzy:

  1. Nie lubię Kathy :'( Ale za to widzę, że znów pojawi się Harley, także nie mogę się doczekać :) Cieszę się, że rozdział taki długi :D Cały czas mi piszesz, że moje opowiadania są takie świetne... A ja za to kolejny raz będę Ci powtarzać, że uwielbiam Twoje! :3 Takie zabawne, słodkie, smutne, pełne dynamicznej akcji... Znowu w rozdziale są wszystkie rodzaje akcji po kolei i to jest świetne :) Życzę dużo weny i dużo czasu na pisanie! ;) Czekam na więcej z ogromna niecierpliwością :*
    Pozdrawiam - Twoja największa fanka, Green Arrow :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuję Dickowi, ale myślę, że Kathy musi mieć jakiś naprawdę ważny powód, żeby tak reagować. Bo szczerze mówiąc nie dziwię się, że odmawia - w końcu ile można mieć dzieci (wiem, jestem okrutna), ale raczej nikt normalny nie denerwowałby się aż tak bardzo. I po tym rozdziale zaczęłam się zastanawiać, czy Jason aby na pewno odwzajemnia uczucia Stephanie... No i oczywiście urwałaś w takim momencie xD Czekam na następny rozdział!
    Pozdrawiam,
    Sparks :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow. To jedyne co mogę z siebie wykrztusić. Podobało mi się.
    Myślałam że się popłaczę jak Barbra próbowała uspokoić Dicka.
    Dostałam takiego nagłego napadu kaszlu i śmiechu histerycznego, jak się dowiedziałam z jaką prędkością jeździ Batgirl XD
    Kocham to opko, wciąga.
    Pozdro.
    Dili
    PS Nie wiem czy wiesz ale są nowe rozdziały na Lab Rats

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite!!! Piszesz wspaniałe!!! Czekam na nowe rozdziały :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Że tak powiem "KOPARA OPADA" WOW!

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział bardzo mi się podobał. Trochę mi szkoda Dicka, no ale chyba Kathy bez powodu tak nie zareagowała. Jestem ciekawa, jak akcja się potoczy w następnych rozdziałach.
    Chciałam się trochę przyczepić do wyglądu bloga. Pomimo twojego przyjemnego stylu pisania, przez wielkość liter i czcionkę czyta się ciężko. Paski po prawej stronie mogłyby być troszkę szersze.

    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt :*
    http://tommorow-is-beautifull-dream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń