Słońce powoli zachodziło na horyzoncie. Wiał słaby chłodny jesienny wiatr, a ja spacerowałam samotnie po obszernym ogrodzie Wayne'ów. Przysiadłam pod rozłożystą wierzbą, otoczyła mnie zasłona pożółkłych liści. Zamyślona wrzucałam małe kamyczki do nie dużego oczka wodnego przede mną.
Chociaż nie chodzę już do szkoły i w misjach też jeszcze nie uczestniczę wcale się nie nudzę. Trenuję praktycznie całymi dniami. Nie dlatego, że muszę. Chcę tego. Kiedy ćwiczę nie myślę o rodzicach, o tym co się wydarzyło, jak zmieniło się moje życie, jak ja w ciągu zaledwie miesiąca się nie zmieniłam. Wieczorem jestem tak bardzo wyczerpana, że niemal natychmiast po spuszczeniu powiek, zasypiam. Nie dręczą mnie bezsenne noce przepełnione łzami i wyrzutami sumienia. Noce, jakie dręczyły mnie na początku.
Bruce stwierdził jednak, że muszę trochę odpocząć i kazał mi upuścić Jaskinię. Udałam się więc do ogrodu. W sumie miał rację, ale teraz setki przeróżnych nieprzyjemnych myśli napłynęło mi do umysłu. Teraz czułam się wykończona umysłowo, nie fizycznie. Coś jest ze mną nie tak. Może ja nie umiem radzić sobie z problemami? Tak bardzo chciałabym, żeby byli tu teraz przy mnie rodzice. Żeby wszystko było jak dawniej.
Z rozmyśleń wyrwał mnie stłumiony okrzyk. To Stephanie. Gwałtownie podniosłam głowę i spojrzałam w stronę, z której dochodziło wołanie. Odetchnęłam z ulgą widząc biegnącą do mnie w podskokach, uśmiechniętą od ucha do ucha Stephanie. Za nią biegł Tim. Na plecach mieli zarzucone plecaki. Dopiero co wrócili ze szkoły. Dziwne, że pierwsze co zrobili, to pobiegli za dom do ogrodu.
- Dostałam pięć! - zawołała Stephanie zanim do mnie dobiegła - Pięć, słyszysz?! Dostałam pięć!
- Z ciągów? - zapytałam nie wstając - Gratulacje.
Pewnie, że cieszyłam się z jej sukcesu, ale w tej chwili nie miałam ochoty do eksponowania swojej radości. Stephanie najwyraźniej to dostrzegła, bo następne zdanie powiedziała już z mniejszym entuzjazmem.
- Dziękuję, że mi pomogłaś - dodała bawiąc się cienkimi gałązkami wierzby. Ostatnie promienie słabego słońca rozświetliły jej łagodną twarz dodając jej jeszcze więcej piękna i uroku.
Tim przysiadł obok mnie. Położył plecak między nami, a ja jakoś dziwnie się z tym poczułam. Zrobił to przypadkiem, czy chce, aby coś nas od siebie oddzielało...? Idiotka! Skarciłam się w myślach. Skąd w ogóle coś takiego wpadło mi do głowy? Postanowiłam zignorować to uczucie.
- Jestem wykończony - westchnął opierając głowę o pień drzewa - A Bruce chce gdzieś jeszcze dzisiaj iść.
- Jest już późno. Strasznie długo mieliście lekcje - stwierdziłam - Gdzie idziecie? - zaciekawiłam się.
Stephanie wzruszyła ramionami.
- Tylko Bruce to wie - odpowiedziała - My dowiadujemy się wszystkiego ostatni - okręciła się w około trzymając zwisające gałązki w dłoniach - Idę do domu. Przyszłam się tylko pochwalić.
- Idź się dowiedz, czy Jason wybiera się z wami - powiedziałam uśmiechając się tajemniczo.
- Barbra! - wykrzyknęła oburzona nerwowo zerkając na Tima, a mnie zmierzyła tak, jakby chciała mnie co najmniej zamordować.
Zaśmiała się krótko, rozbawiona jej reakcją, a ona pokręciła zrezygnowana głową i zaczęła się powoli oddalać. Po kilku krokach przypomniała sobie, że jeszcze nie cały świat dowiedział się o jej piątce i przyspieszyła, a po chwili z powrotem biegła.
- Podoba jej się Jason? - zapytał Tim podążając za nią wzrokiem.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć ugryzłam się w język. Stephanie na pewno lubi Tima, ale nie chciałaby, aby ktoś wiedział o jej uczuciu do Jasona. Powiedziała mi o tym, bo jestem dziewczyną, a ona przez tyle lat nie miała osoby, z jaką mogła porozmawiać na takie "kobiece" tematy. Z Kathy tak pogawędka chyba by nie wypaliła.
- A co? Myślałeś, że ty? - próbowałam wybrnąć.
- Byłem tego pewien -zażartował i wyprostował się dumnie, a ja parsknęłam śmiechem - Pytam, bo kiedyś Jason coś tam wymamrotał...
- Co? - zaciekawiłam się - O Stephanie?
Przytaknął.
- Nie wiem, czy mogę ci mówić - zawahał się. Poważnie? Mówi to ten, co nie wahał się opowiedzieć każdemu w tym domu, ze wszystkimi szczegółami, jak zareagowałam na wiadomość o konieczności udawania martwej do końca życia. Zdecydował jednak, że jestem godna zaufania, co raczej nie jest do końca prawdą - Jason coś tam mruknął pod nosem, że Stephanie jest nie zła, fajna i ogólnie... go kręci - powiedział.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Poważnie? - ściszyłam głos - Ale to świetnie, bo widzisz, Stephanie Jason też kręci.
Tim uśmiechnął się szeroko nie patrząc na mnie tylko w jakiś odległy punkt przed siebie.
- Tylko jej nie mów - przykazał.
- A ty nie mów jemu - zaśmiałam się.
- Będzie się ich ciekawie obserwować - rzekł odwracając do mnie głowę i oboje zaczęliśmy się śmiać.
Patrzyliśmy w milczeniu na zachodzące słońce i przybieraliśmy dłońmi w kamyczkach.
- Jak się robi kaczuszki? - spytałam po dłuższej chwili przyglądając się jednemu z większych.
- Tu nie ma odpowiednich kamieni - odparł Tim zmęczonym głosem - Muszę być płaskie, geniuszu.
- Aha - potaknęłam speszona kryjąc głowę w kolanach.
Uśmiechnął się do mnie blado.
- Kiedyś ci pokażę - powiedział - Przy okazji.
- Dzięki - odwzajemniłam uśmiech i wróciłam do podziwiania zachodu słońca.
Naprawdę przyjemnie mi się tak z nim rozmawiało, bez żadnego przymusu, o błahych sprawach. Tylko, że on musiał przejść z tych błahych na te poważne.
- Barbra, posłuchaj - odezwał się nagle po pięciu minutach milczenia.
- Coś się stało? - zaniepokoiłam się.
- Przeprowadziliśmy śledztwo i wiemy kto jest twoją matką - wypalił, a ja spochmurniałam.
- Kto?
- To nie jest w stu procentach pewne, ale to prawdopodobnie Catwoman.
Powoli skinęłam głową. Catwoman. Pewnie, że o niej słyszałam. Kobieta- kot napadająca na banki, okradająca domy. Pewnie te perły wcale nie należały do babci Natashy. Jedno z tysięcy kłamstw, jakimi nas karmiła. Nieuczciwie zdobywała masę pieniędzy i innych bogactw, a przed światem, mną i tatą udawała biedną, dobrą Selinę.
- Czyli jest tylko złodziejką, nie mordercą? - upewniłam się - Znaczy zabiła tatę, ale poza nim... Fatalnie, ale mogło być gorzej. Bałam się, że ma więcej żyć na sumieniu...
- Barbara - przerwał mi Tim - Zdajesz sobie sprawę, co właśnie robisz?
- Co? - zmarszczyłam czoło.
- Łudzisz się fałszywą nadzieją. To właśnie robisz - odpowiedział - Catwoman pracuje teraz dla Jokera, zrozum. Ona jest morderczynią. Powiedziała to nawet twojemu tacie, a on przekazał to nam zanim... - urwał - Gdy tylko się dowiedział - dokończył.
Przypomniałam sobie słowa ojca tamtego wieczoru: Wiedz, że oni już wiedzą, Zawiodłaś nas, Ufaliśmy ci. Cały czas chodziło mu o Bat- rodzinę.
- W porządku - przytaknęłam spuszczając wzrok. Wcale nie było w porządku, ale co innego mam powiedzieć? - Dzięki, za informację.
- Uznałem, że powinnaś to wiedzieć - powiedział Tim.
Ponownie pokiwałam głową.
- Dobrze, dziękuję - powtórzyłam - Ja... Ja nie chcę jeszcze o tym rozmawiać. Przepraszam...
- Nie ma sprawy - odparł.
I cała magia, szczególny i wyjątkowy nastrój tej chwili zniknął. Było tak dobrze, ale przyjemność nigdy nie trwa długo.
"Łudzisz się fałszywą nadzieją". To przykre, ale to chyba prawda. Nie mogę pogodzić się z tym kim jest moja kochana mama i co zrobiła. I co robi. Staram się ją usprawiedliwić, ale to najwyraźniej nie jest możliwe.
Ponownie wpadłam w szalony wir myśli. Wpatrywałam się w bladoróżową lilię na stawie. Ocknęłam się po paru minutach. Słońce już zaszło i teraz było już prawie ciemno.
Spojrzałam na Tima i uśmiech sam pojawił mi się na twarzy. Zasnął skulony opierając się o pień drzewa. No przecież nie mogę go tak zostawić. Muszę go obudzić. Tyle, że tak słodko śpi...
Nagle wpadł mi do głowy szalony pomysł. Zazwyczaj takich nie mam. Po cichu otworzyłam jego plecak, zaciskając zęby przy irytującym odgłosie suwaka. Wyjęłam ze środka czarny mazak.
Powoli, bez najmniejszego szmeru przybliżyłam go do twarzy chłopaka i uśmiechnęłam szeroko sama do siebie. Delikatnie narysowałam mu pod nosem bujne wąsy. Na nich miałam zamiar zakończyć, ale tak mi się to spodobało, że dorysowałam jeszcze wielkie gogle i grube brwi. Tworzyłam właśnie zmarszczki na czole, gdy Tim sam się zmarszczył i nerwowo pokręcił głową. Gwałtownie cofnęłam rękę i schowałam mazak za plecami. Tim powoli otworzył oczy, a ja myślałam, że wybuchnę śmiechem. Dlatego, aby się nie zdradzić, postanowiłam się odezwać.
- O, właśnie miałam cię budzić - powiedziałam, starając się na niego nie patrzeć.
- Zasnąłem? - zdziwił się - Rany... Film mi się urwał.
- Nie zazdroszczę wam - przyznałam - Szkoła, misje, treningi. Ja bym nie wyrobiła... - urwałam, bo zauważyłam, że przygląda się swojemu otwartemu plecakowi, który leżał tuż przede mną - Ja to zaraz wyjaśnię - powiedziałam szybko, ale dłużej nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać, a Tim zauważył mazak w mojej dłoni.
- Hej! - wykrzyknął - Jak mogłaś!? Porysowałaś mnie!
Wzruszyłam ramionami, nieskutecznie próbując zahamować śmiech.
- No, wiesz - zaczęłam - Tak jakoś wyszło... Wybacz...
Tim jednak nie wydawał się obrażony i po chwili śmiał się razem ze mną. Nawet nie zdążyłam się zorientować, a zdjął mi czapkę z głowy i rzucił się biegiem w kierunku domu.
- Ej, czekaj! - krzyknęłam wstając i ruszając za nim w pościg - Oddawaj, to moje! Bo się przeziębię!
Wbiegłam do domu tuż za nim i dopiero wtedy rozbawiony oddał mi czapkę.
- Dziękuję ci bardzo! - powiedziałam zamykając za nami drzwi.
- "Bo się przeziębię!" - przedrzeźniał mnie piskliwym, wysokim głosem, a ja za karę wbiłam mu łokieć w bok.
- Ja tak nie mówię, głuptasie - powiedziałam - W ogóle to ty przegrałeś, wiesz o tym?
- Niby z jakiej racji?
- Twój plecak tam został - dumnie skrzyżowałam ręce na piersi, a on uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- O, dobrze że jesteście - Bruce wszedł do przedpokoju - Właśnie miałem was wołać. Mam wam coś do powiedzenia... - urwał i stanął w miejscu, a my popatrzyliśmy na niego z wyczekiwaniem - Jeśli mogę zapytać, Tim, co ty masz na twarzy?
W odpowiedzi ja i Tim wybuchnęliśmy śmiechem, a Bruce patrzył zaskoczony to na niego, to na mnie.
- To jej robota - Tim wskazał na mnie palcem.
Bruce pokręcił głową.
- Dobra, nie ważne - rzekł - Mamy taką małą misje, właściwie to śledztwo. Pomyślałem, Barbara, że chciałabyś dołączyć.
- Ja? - zdziwiłam się. Misja? Już?
- Ty - przytaknął - Tylko musiałabyś się przebrać, tam gdzie idziemy będzie dość dużo ludzi.
- Czyli mam ubrać kostium Batgirl? - upewniłam się - No, to chyba oczywiste.
- Nie - tym razem zaprzeczył - Nie Batgirl. Idziemy do cyrku.
- Do cyrku? - powtórzyłam zdziwiona.
- Jak coś, ja mogę ją pomalować - powiedział Tim podnosząc do góry rękę.
- Bruce, myślisz, że jestem gotowa? - spytałam niepewnie.
Wzruszył ramionami.
- To tylko śledztwo - rzekł - Uznaję, że gdyby coś, wiesz co, jesteś odpowiednio przygotowana. Poza tym Kathy opowiadała mi, co ostatnio zrobiłaś - uśmiechnął się do mnie.
Spuściłam wzrok i oblałam się rumieńcem.
- To nic takiego... - powiedziałam cicho. Nie chcę by mnie zachwalali, a robią to cały czas. Jeszcze nie przekonali się, jaka jestem na prawdę. Nie marzy mi się, by się na mnie zawiedli - Chętnie dołączę - przyznałam - Co to za misja?
- Ponieważ to śledztwo... - powtórzył już po raz trzeci, ale nie wydawał się zniecierpliwiony. Ten człowiek ma chyba anielską cierpliwość.Przynajmniej w takich sytuacjach - ... to nie wiele jeszcze wiemy. W każdym razie, miesiąc temu doszło do strzelaniny w jednym cyrku. Zatrzymano już sprawcę, ale mój dobry przyjaciel, który jest cyrkowcem i tam pracuje, ma pewne podejrzenia co do nowego członka ekipy, nijakiego Slade'a Wilsona. Twierdzi, że ukarano nie tę osobę, co trzeba... - -Podejrzewa, że to ten Wilson jest winien? - spytałam, a Bruce skinął głową.
- Ten facet ci to powiedział? - odezwał się Tim - Wie, kim jesteś?
Bruce ponownie potwierdził.
- Dlatego właśnie prosi mnie o pomoc - powiedział - Właściwie możemy zbadać sprawę.
Przyznam, że byłam trochę zaskoczona. Wcześniej nie miałam pojęcia, że Batman zajmuje się czymś takim. Przybywa, bije, ratuje, odchodzi. Taka była dla mnie kiedyś definicja bycia Batmanem, a tu się okazuje, że prowadzi śledztwa?
- Twój przyjaciel jest agentem Batmana, tak jak nasi rodzice? - zaciekawiłam się.
- Nie - zaprzeczył Bruce - To tylko na prawdę dobry kumpel z dawnych lat. Wiem o mnie wszystko, a ja o nim - uśmiechnął się.
O kimś takim jak Bruce chyba nie da się dowiedzieć wszystkiego, ale niech będzie.
- Cyrk jest w Gotham - domyśliłam się.
- O dwudziestej zaczyna się pokaz. Zbadamy sprawę i jak się uda, to chciałbym obejrzeć występ mojego przyjaciela. Jeśli nie będziecie mieć nic przeciwko. Od lat występują i podobno są niesamowici. Najsławniejsi w całym cyrku. On i jego rodzina.
- Latający Graysonowie! - odezwał się Tim - Kiedyś coś o nich mówiłeś.
- Właśnie. Barbaro, wystarczy ci peruka. W cyrku kupimy ci jakieś ekscentryczne okulary, czy maskę, czy coś takiego...
- W porządku - zgodziłam się.
Byłam taka szczęśliwa. Moja pierwsza misja! Tamtego incydentu z bandziorami nie liczę. Natomiast to... Może to nic specjalnego, ale i tak się cieszę. Poza tym chętnie się trochę rozerwę i pooglądam cyrkowe występy. Bruce podał mi blond perukę i ciemne okulary na teraz.
- Barbra- blondynka, lubię to - powiedział Tim uśmiechając się do mnie promiennie - Też się pójdę zebrać.
Ruszył biegiem do schodów, ale Bruce go zatrzymał.
- Daj spokój, Tim - powiedział - Ledwo stoisz na nogach. Ty i Stephanie macie dość.
- Ale... - zaczął.
- Wystarczą mi Damian i Barbara - przewał mu - Ty odpocznij. Ale najpierw umyj twarz.
Wymieniłam z Timem rozbawione spojrzenia.
- Niech będzie - zgodził się.
- Po za tym musi ktoś tu zostać, na wszelki wypadek. Barbaro, idź się przygotuj - polecił mi - Za nie długo wychodzimy.
"Na wszelki wypadek". Tak nazywamy tutaj sytuację, kiedy jedna grupa Bat- rodziny jest na misji, a wówczas ktoś gdzieś indziej potrzebuje pomocy. Wówczas rusza z odsieczą druga grupa.
Skinęłam głową i weszłam na drugie piętro, gdzie zebrałam się w ciągu kilku krótkich minut. Kiedy zbiegłam z powrotem na parter, Bruce i Damian byli już przygotowani i czekali na mnie.
Do celu dojechaliśmy lśniąco czarnym, oczywiście najnowszym modelem mustanga. Na samochodach czy motorach się nie znam, ale wiem jedno. Przejażdżka tym wozem była niezwykle luksusowa. Jako jedyna siedziałam na tylnym siedzeniu, za Damianem. Zapominając o tym, że jeszcze przed chwilą krzyczałam, że bez czapki się przeziębię, spuściłam maksymalnie szybę i w ciszy cieszyłam się przyjemnym przeciągiem, który zawsze uwielbiałam. Już po chwili rozpędziliśmy się tak bardzo, że byłam zmuszona niemal do końca ją zamknąć.
Chyba jedna trzecia mieszkańców tego miasta zarezerwowała sobie ten wieczór na wyjście do cyrku. Namiot był ogromny, arena wielka, a ludzi mnóstwo. Zaraz po wejściu Bruce kupił mi różową, brokatową maskę, która zakryła całą moją twarz. Obawiając się, że będziemy musieli "wkroczyć do akcji", co znowu oznacza tu atak albo obronę i walkę, Bruce i Damian założyli podobne, niebieskie maski.
To prawda, że Latający Graysonowie są największą atrakcją cyrku, Co czwarty plakat był poświęcony właśnie im. Wywnioskowałam, że są akrobatami na trapezie. Ucieszyłam się, jeszcze nigdy nie miałam okazji oglądać takich wyczynów. Mam nadzieję, że dzisiaj mi się uda. Właściwie do tej pory tylko raz w życiu byłam w cyrku. Jak byłam bardzo, bardzo mała. Nie pamiętam pokazów, ale wiem, że razem ze mną byli mama, tata, wujek James i ciocia Sara. I że wspaniale się bawiliśmy.
- Gorzej, jeżeli znowu dojdzie do strzelaniny - mruknął Damian przyglądając się ławką zapchanymi rozgadanymi ludźmi.
- Jesteśmy tu po to, by o temu zaradzić - odpowiedział Bruce - Musimy się włamać za kulisy...
- Tylko my się włamujemy - przerwał mu Damian - Ty tu siedzisz i patrzysz, czy nie dzieje się nic podejrzanego.
Aż mnie wbiło w podłogę. Zrozumiałabym, gdyby powiedział to łagodnie, tyle że on się nadzwyczajnie rządził. To nie koniec. Rozkazywał swojemu ojcu. Ja nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego. Nie dlatego, że bałabym się reakcji taty. Po prostu źle bym się z tym czuła. Bruce przygadał się synowi przez chwilę.
- Masz rację - powiedział w końcu - Poradzicie sobie? Może...
- Poradzimy sobie - zapewnił go Damian.
Nie czekając na odpowiedź, wytyczne czy cokolwiek innego, co wydaje mi się że powinniśmy dostać, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę kulis.
- Damian, chcesz o czymś porozmawiać? - odważyłam się zapytać, starając się, bym nie wyszła na wścibską.
- Nie - rzekł krótko dając mi tym samym do zrozumienia, że to koniec rozmowy.
Posłusznie zamilkłam, ale już po chwili znowu się odezwałam, zmieniając temat.
- Jakby coś się działo, mam cię wołać Damian czy Robin? - spytałam cicho, chodź i tak nikt by nas tu nie usłyszał, przynajmniej nie zwrócił uwagi.
- Najlepiej ani tak, ani tak - odparł.
- Czyli?
Wzruszył obojętnie ramionami patrząc przed siebie.
- Nie wiem - rzekł - Wymyśl coś.
Zastanowiłam się.
- Może być Philippe? - spytałam.
Damian parsknął śmiechem.
- Philippe? - powtórzył - Nie miałaś innych pomysłów?
- To pierwsze, co wpadło mi do głowy - wyjaśniłam z całkowitą powagę.
- Co to w ogóle za imię?
- Bardzo ładne. Chcesz jeszcze nazwisko? Grant.
- Philippe Grant - powiedział na głos - Kto to?
Teraz ja wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem. Tak mi jakoś przyszło. A ja? Kim będę?
- Nie możesz być po prostu Barbarą? - marudził - Masz maskę, kto cię tu pozna? Po za tym, nikt nie zwróci na ciebie uwagi.
- Chcę imię - powiedziałam - Teraz ty mi coś wymyśl.
Uśmiechnął się pod nosem.
- To będzie moja zemsta - oznajmił - Audrey Collins.
Skinęłam głową.
- Coś ta zemsta nie wypaliła - powiadomiłam go - To imię bardzo mi się podoba.
- Audrey, poważnie? - popatrzył na mnie - No cóż, każdy woli co innego. Jak dla mnie jest beznadziejne.
- Jest piękne. Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego słodko, a on pokręcił głową.
Stanęliśmy przed wejściem za kulisy.
- Idź zajmij ochroniarza - rozkazał Damian.
Powinnam być posłuszna, w końcu jestem tu nowa. Chcę jednak już na samym początku pokazać, że nie dam sobą rządzić.
- Ty go zajmij - powiedziałam - Ja mam się jak najmniej rzucać w oczy, pamiętasz?
Przez chwilę wyglądał na rozgniewanego, że nie zgodziłam się wypełnić jego polecenia, ale ostatecznie dał za wygraną i podszedł do ochroniarza w średnim wieku.
- Dobry wieczór - przywitał się - Widział pan gdzieś moich rodziców?
Strażnik popatrzył na niego zaskoczony. Nic dziwnego, Damian wygląda na tyle lat, ile ma w rzeczywistości, czyli dziewiętnaście.
- Słucham? - odezwał się.
- Zgubiłem gdzieś moich rodziców... - powiedział smutno Damian, a łzy natychmiast zaszły mu do oczu. Gdyby nie był Robinem, byłby świetnym aktorem.
Ochroniarz najwyraźniej nie wiedział co ma robić, jak zareagować. Rozejrzał się zdezorientowany dookoła, szukając jakiegoś wsparcia.
- To nie wiem, może do nich zadzwoń, czy coś... - zająknął się.
- Ja nie wiem gdzie oni są! - Damian pisnął jak pięcioletnie dziecko i popatrzył błagalnie na zbitego z tropu ochroniarza - Ja nie wiem gdzie oni są! Tak bardzo się boję! Boję się, że zje ich słoń!
- Jaki słoń, chłopie? - zdziwił się mężczyzna - Przecież ty... Oni... Ej, ale nie płacz.
- Gdzie oni?! - krzyknął Damian nagle obejmując nieznajomego w pasie. Mężczyzna wyprostował się gwałtownie i nieskutecznie próbował się oswobodzić - Gdzie oni są?! Proszę pana, ja tak bardzo się boję! Gdzie oni są?! Niech mi pan pomoże, proszę!
Podczas kiedy Damian odstawiał ten teatrzyk, ja stałam w cieniu i wiłam się ze śmiechu, pragnąc tylko tego, by nigdy się nie skończył.
- Dobra, już dobra - ochroniarz odsunął Damiana od siebie najdelikatniej jak mógł - Pomogę ci... chłopcze... Jak wyglądają twoi rodzice?
Damian udał, że ociera łzy.
- Tatuś rudy, a mamusia to brunetka - odpowiedział.
- Rudy i brunetka, okej - powtórzył ochroniarz mierząc uważnie chłopaka - Zaraz wracam. Zaczekaj tu.
- Dziękuję - powiedział cicho Damian, zmartwiony krążąc po twarzach ludzi dookoła.
Strażnik odszedł. Gdy upewniliśmy się, że już nie może nas usłyszeć, Damian podszedł do mnie uradowany i dumnie wyprostowany.
- To było genialne! - wykrzyknęłam rozbawiona przybijając mu piątkę.
- Teraz mamy chwilę - powiedział - Idziemy.
Odsunęliśmy zasłonę, na której widniał napis "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony" i weszliśmy zza kulisy. Dookoła biegało pełno podenerwowanych ludzi, nie którzy w maskach, makijażach, kolorowych strojach, inni bez nich. Wszyscy, wyglądali jakby bardzo im się spieszyło, byli poirytowani. Pewnie mają opóźnienie. W każdym razie taki chaos nam odpowiada i ułatwia zadanie. Może nikt nie zwróci na nas uwagi... do czasu.
- Slade Wilson - powiedział Damian - Lepiej nikogo nie pytajmy. Sami go znajdziemy.
Przeszliśmy przez całą garderobę, szturchani przez ludzi raz po raz. W końcu znaleźliśmy zasłonę, na której wyszyte było nazwisko Wilsona. Zatrzymaliśmy się.
- Pukać nie będziemy, bo nie ma w co, a jak zawołamy i tak nas nikt nie usłyszy - Damian wzruszył ramionami, a ja odpowiedziałam mu uśmiechem, chociaż i tak nie dostrzegł go zza maski. Skinięciem głową. Mam nadzieję, że nikogo tam nie będzie. To także ułatwiło by nam pracę. Ale na ułatwienia nie ma co liczyć.
Weszliśmy do garderoby i od razu stanęliśmy w miejscu. Patrzyłam przed siebie przerażona. Siwy, ale nie stary mężczyzna stał przy lustrze i szukał czegoś w dość dużej walizce pełnej najróżniejszych pistoletów.
Zauważył nas i odwrócił się gwałtownie. Złapałam Damiana za rękę sparaliżowana strachem, a Slade, tak myślę, że to on, sięgnął do walizki i wyciągnął z niej jeden z pistoletów. Wyciągnął dłoń przed siebie, położył palec na spuście. Mierzył prosto w moją głowę. Nacisnął na spust i kula wystrzeliła w moją stronę.
W takim momencie :( Będę się martwić.
OdpowiedzUsuńNajpiers słodkie, potem śmieszne, a na koniec przerażające. W każdym wypadku - jak zwykle idealnie :3 No i teraz się zastanawiam, co się stanie... Mam nadzieję, że następny rozdział już niedługo, bo umrę z niewiedzy! :D
OdpowiedzUsuńOpowiadanie bardzo mi się podoba. Piszesz na zupełnie nowy temat i jeszcze nie spotkałam się z opowiadaniem o takiej tematyce. Niestety wygląd jest straszny. Litery rażą w oczy i utrudniają czytanie. Myślę, że gdybyś zmieniła te dwa kolory tj. białe tło i czarne litery byłoby o wiele łatwiej :)
OdpowiedzUsuńtommorow-is-beautifull-dream.blogspot.com
Jesteś geniuszem!
OdpowiedzUsuńPrzez ciebie chichrałam się do laptopa i mama myślała, że się biję. WTF?
Poczułam słodkość jak Tim zasnął przy drzewie.
Ekscytacja -pierwsza misja Barbry
Przerażenie -mierzenie w twoją głową lufą pistoletu i naciskanie na spust.
Tyle emocji... Idealny rozdzialik
Ale serio musiałaś w takim momencie???
Kiedy next? Kiedy??? Kiedy???
Przepraszam, że komentuję tak kilka dni później, ale w tygodniu nie mam zbyt wiele czasu na czytanie blogów ;) Rozdział jest świetny. Szczególnie podobał mi się fragment z Damianem. Niezły pomysł. No i oczywiście urwałaś w takim momencie... Niecierpliwie czekam na następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sparks ;*
A, i zapraszam na nowy rozdział na http://essence-of-spark.blogspot.com/
UsuńGdy Damian odwracał uwagę wartownika ja też "wiłam się ze śmiechu" :D
OdpowiedzUsuńTwoje rozdziały są świetne :)
Są zabawne, wzruszające, przerażające i czasem słodkie!
Jak ty to robisz? Nigdy nie interesowałam się batmanem i tą jego bat-rodziną, a ty mimo to mnie zainteresowałaś.
Dziękuję ci bardzo za komentarz na moim blogu ;)
Mi z kolei podoba się twój styl pisania i można go zobaczyć nawet w zwykłym komentarzu :)
Zapraszam ponownie do mnie:
sadness-do-not-live-in-the-soul.blogspot.com