środa, 26 listopada 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 11

     Minęło już cztery dni od tragedii. Dziś Bruce wybrał się na pogrzeb Graysonów, by pożegnać się ze swoim przyjacielem. Widziałam, że bardzo przeżywa jego śmierć. Musieli być sobie na prawdę bliscy. Ja też ledwo się trzymam. Nie znałam tych ludzi, ale śmierć nie jest mi obojętna, zwłaszcza że sama nie dawno straciłam ojca. Najbardziej boli mnie jednak nie to, że zginęli tylko to, jak zginęli. Najbardziej żal mi ich syna. Po pierwsze, to byli jego rodzice. Po drugie, na pewno obwinia się za ten nieszczęśliwy wypadek. Serce łamało mi się na pół widząc, jak zareagował, gdy uderzyli o ziemię. Uklęknął na słupie, zwinął się w kłębek i zapłakał cicho. Gdy pracownicy cyrku wołali go, by zszedł na dół, chyba w ogóle ich nie słyszał. Sami musieli po niego zajść i siłą ściągnąć.
   Stracił rodziców niemal tak samo szybko jak i ja.
   Wyszłam z pokoju i ruszyłam do Jaskini na popołudniowy trening. Po drodze spotkałam na parterze Stephanie. Przywołała mnie do siebie machnięciem ręki.
   - Steph, ja idę na trening, nie możemy teraz rozmawiać - powiedziałam podchodząc do niej.
   - Cicho! - skarciła mnie szeptem przykładając palec do ust. Uniosłam pytająco brwi, a ona wskazała, bym zerknęła do salonu - Czy to ten chłopak? - dodała jeszcze ciszej.
     Wychyliłam się za ścianę i zajrzałam. Na kanapie siedział młody Grayson. Był ubrany w czarny garnitur i wyglądał jakby mu było zimno. Był zgarbiony, spuścił nisko głowę i wbił wzrok w swoje kolana. Z powrotem spojrzałam na Stephanie.
   - Co on tu robi? - zapytałam.
Wzruszyła ramionami.
   - Bruce wrócił z nim z pogrzebu - powiedziała.
Zastanowiłam się, po co Bruce przyprowadzał tu tego chłopca.
   - Gdzie on teraz jest? - spytałam.
   - Bruce? Zamknął się z Kathy. Powiedział, że muszą porozmawiać.
     Nadal nie mogę się przyzwyczaić do niektórych zachowań mieszkańców tego domu. Zaprosił kogoś, a teraz zamyka się gdzieś na osobności i rozmawia z żoną? U mnie, w starym domu, to było niedopuszczalne.
  - Dobrze, ja muszę iść - powiedziałam ruszając w kierunku windy.
  - Barbra, czekaj! - zatrzymała mnie Stephanie - Poważnie?
  - Co "poważnie"? - oparłam zaskoczona.
  - Poważnie tak się zachowasz? Może... Może do niego pójdziemy?
  - Po co? - zdziwiłam się.
  - Spójrz, jaki jest smutny - nalegała.
  - A co? Ma skakać z radości? - odparłam - Właśnie wrócił z pogrzebu własnych rodziców - przypomniałam jej.
  - Może on chce z kimś porozmawiać?
     Próbowałam sobie przypomnieć, czy ja chciałam towarzystwa po śmierci swojego taty.Właściwie, nie miałam wtedy ochoty na rozmowę, ale to i tak było lepsze, niż pozostawienie samemu z myślami.
  - Ja nie mogę - powiedziałam w końcu.
  - Dlaczego?
  - Miałam udawać martwą.
Stephanie skrzywiła się i niecierpliwie przystąpiła z nogi na nogę.
  - Barbra, błagam cię - jęknęła - On tu nie mieszka. Jeździł całe życie po kraju. Skąd niby ma cię znać? Poza tym, możesz przedstawić się jako kto inny, prawda?
Ma rację. Nie mam się czego obawiać. Pozostaje tylko jeden problem.
  - O czym będziemy z nim rozmawiać? - zapytałam.
Stephanie wyglądała, jakby chciała mnie uderzyć.
  - Jesteś jak Tim - burknęła - Robisz z igły widły i wszystko wiecznie komplikujesz. O czymkolwiek!
   Jasne, już wiem jak to będzie wyglądać. Stephanie bez przerwy będzie mówić, a ja siedzieć obok niej i w milczeniu się im przyglądać. Nienawidzę takich sytuacji.
Stephanie spojrzała na mnie podejrzliwie.
  - A może ty po prostu nie chcesz iść - powiedziała powoli. Otworzyłam usta, by zaprzeczyć, ale ona nie dopuściła mnie do słowa - Trudno - wzruszyłam ramionami - Myślałam, że jesteś inna.
   Jak ona może tak mówić? Krzywda drugiego człowieka na prawdę mnie boli. Od kilku dni przeżywam tę tragedię i nie myślę o niczym innym, a teraz słyszę coś takiego? Myślałam, że Stephanie jest moją przyjaciółką. Jestem tylko nieśmiała... Stephanie ma też odrobinę racji: nieśmiałość w żaden sposób nie powinna mnie ograniczać. Zwłaszcza jeśli chodzi o niesienie pomocy.
    Chcę udowodnić to sobie, nie Stephanie. Wyprzedziłam ją i weszłam do salonu. Uśmiechnęłam się życzliwie do chłopca, który podniósł na mnie wzrok.
   - Hej! - przywitałam się głośno.
   - Hej - odparł chłopak mniej pewnie.
Stephanie przykucnęła przed nim i wyciągnęła do niego rękę.
   - Jestem Stephanie, a ty? - zapytała.
   - Dick - uścisnął nieśmiało jej dłoń.
   - Dick - powtórzyła - Fajne imię. To zdrobnienie od...?
   - Richard - dokończył.
   - Miałam kiedyś kolegę o imieniu Richard, ale zginął z rodziną w wypadku samochodowych. Jechali za szybko, w coś uderzyli, spadli z krawędzi...
     Myślała, że ją uduszę. To chyba jedyny sposób, by się zamknęła. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że Stephanie nie umie rozmawiać z ludźmi. To oznacza, że to ja będę musiała mówić więcej niż ona.
  - Audrey - przedstawiłam się Dickowi, zanim zdążył przetrawić jej słowa - Audrey Collins. Lubię koty, jazdę konną i fizykę - powiedziałam, żeby coś powiedzieć.
    W prawdzie kotów się brzydzę, na koniu nigdy nie jeździłam, a fizyki nie cierpiałam. Nawet nie nazywam się Audrey Collins. Nie ładnie tak zaczynać znajomość od kłamstwa.
  - Dick - powtórzył chłopak - Ja lubię lody czekoladowe, piłkę nożną i psy.
  - A ja delfiny, pomarańcze i ciągi matematyczne - dopowiedziała Stephanie.
Uśmiechnęłam się do Dicka łagodnie, a on ledwo widocznie odwzajemnił uśmiech.
  - Bruce cię tutaj przyprowadził? - spytałam.
  - Pan Wayne zaprosił mnie na ciasto - wyjaśnił - Ale powiedział, że wcześniej musi coś załatwić i kazał mi czekać.
  - Znacie się? - spytałam.
  - Trochę... Właściwie nie - przyznał - Wiem, że to dziwne, pojechałem z obcym człowiekiem do jego domu, ale nie chciałem tam wracać... - wytłumaczył i spuścił wzrok.
  - Do Domu Dziecka? - domyśliła się Stephanie, a on przytaknął nie patrząc na nas.
    Łzy zabłysły mu w ciemno niebieskich oczach i Stephanie popatrzyła na mnie pytająco, a zrobiłam minę, która znaczyła mniej więcej "Co ja? To ty wpadłaś na pomysł tej rozmowy. Kieruj nią". Postanowiłam jednak, że nie możemy milczeć. W tej sytuacji to właśnie milczenie byłoby najgorsze.
  - Ja też nie dawno straciłam rodziców - odezwałam się - Wiem jak się czujesz.
    Ponownie przytaknął i otarł rękawem samotną łzę spływającą mu po policzku. Zaczęłam się zastanawiać, czy oby na pewno dobrze zrobiłyśmy zagadując go.
    W tym momencie otworzyły się drzwi po drugiej stronie korytarza. Bruce i Kathy wybiegli z pokoju wpadając na przechodzącego Alfreda.
  - Alfred, zajmij się gościem, proszę - zatrzymał go Bruce, po czym zwrócił się do mnie i Stephanie - Dziewczyny, możecie tutaj podejść?
    Podbiegłyśmy do niego i Kathy. Zaciągnęli nas  za ścianę, tak by Dick nie miał możliwości nas usłyszeć.
  - Mamy misję - oznajmił cicho podenerwowanym głosem - Przebierać się w kostiumy. Natychmiast!
  - Ja też? - zdziwiłam się.
  - Tak, ty też - powiedział szybko.
Zmarszczyłam czoło. Dlaczego są tacy nerwowi?
  - Coś złego się stało - szepnęła Stephanie tak, bym tylko ja ją usłyszałam.
Przeszył mnie lodowaty dreszcz, zupełnie nie wiem dlaczego.
Bruce udał się do salonu.
  - Dick, musimy zniknąć na jakiś czas - powiedział do chłopaka - W domu jest mój kamerdyner i moje dzieci. Gdy wrócimy odwiozę ci do... - zawahał się na sekundę - Do domu. Bardzo cię przepraszam...
  - W porządku - odpowiedział Dick.
    Nie czekając na dalszy przebieg rozmowy, razem ze Stephanie pobiegłyśmy do windy.


      Dotarliśmy pod centrum handlowe jeszcze przed policją. Wbiegliśmy do środa, pomiędzy uciekających z paniką ludzi. Usłyszeliśmy odgłosy strzelaniny i... śmiech? Z trudem wydostaliśmy się z tłumu, jaki powstał przy głównych drzwiach i od razu zauważyłam kobietę stojącą przed marmurową fontanną.
    Nie sposób byłoby jej nie zauważyć. Miała aż nazbyt prowokujący wygląd. Blond włosy o jaskrawo czerwonych końcówkach spięła w dwa niedbałe kucyki. Wielki dekolt prezentował stanowczo za duże piersi, dodatkowe podniesione przez ciasny gorset. Tak samo długie nogi prezentowała krótka spódniczka. W przeciwieństwie do większości przestępców, ona nie była zamaskowana. Miała mocny makijaż, cała jej twarz pokryta była białym pudrem. Widocznie zależało jej, by rzucać się w oczy. Na sam jej widok poczułam niepokój. Nie poprawiło mi nastroju to, że strzelała na ślepo, czymś co wyglądało jak laserowe kule. I to, że śmiała. To przecież jakiś szaleniec!
  - To Harley Quinn - szepnęła Stephanie obok mnie.
    Wydawało mi się, czy usłyszałam w jej głosie strach? Kim więc jest Harley Quinn? O Jokerze słyszałam, Catwoman- także. ale Harley Quinn? Jeżeli Stephanie odczuwa przed nią lęk, to ja powinnam być przerażona.
     Usłyszeliśmy krótki krzyk, głośniejszy niż wrzaski ludzi na około nas. Gwałtownie odwróciłam głowę w kierunku, z którego dochodził. Kilkadziesiąt metrów od nas młoda dziewczyna, sądząc po jej ubraniu kasjerka, padła nieprzytomna na płytki. Na około niej zaczęła się tworzyć kałuża krwi. Nad nią stał mężczyzna w złoto- czarnej zbroi. W dłoni trzymał pistolet, którym właśnie postrzelił dziewczynę.
  - A ten, to kto? - odezwałam się głucho.
Stephanie pokręciła głową.
  - Nie mam pojęcia - przyznała.
  - Rozdzielamy się! - zarządził Bruce i odbiegł w stronę mężczyzny w zbroi.
    Stephanie pobiegła w przeciwną stronę. A ja rozejrzałam się dookoła, nie wiedząc co robić. Postanowiłam trzymać się Jasona. To znaczyło, że muszę zmierzy się z Harley.
    Jason stanął przede mną, chcąc mnie zasłonić. To miłe, ale czuję się trochę nieporadna. To ja mam bronic innych, a nie inni mnie. Nie odezwałam się jednak i zza pleców Jasona obserwowałam jak wyciąga pistolet i naciska na spust, mierząc celowo kilka centymetrów ponad głowę kobiety. Kula uderzyła o marmurowego amorka i wpadła do wody. Harley zaskoczona spuściła mini- bazookę, którą trzymała w dłoni. Przestała się śmiać, ale szeroki, szaleńczy uśmiech nie zniknął z jej twarzy.
    - Co za niespodzianka... - powiedziała cicho nienaturalnie wysokim, przesłodzonym głosem. Odnoszę wrażenie, że wszystko w tej kobiecie jest "nadto". Poza normalnością - Robin, jak miło. Długo się nie widzieliśmy. Urosłeś od naszego ostatniego spotkania. I sprawiłeś sobie koleżankę...
  - Rzuć broń! - przerwał jej Jason, nadal w nią mierząc.
Harley pokręciła wolno głową.
  - Myślałam, że się pobawimy - westchnęła niewinnie - Nie mów, że się nie stęskniłeś na naszymi zabawami? Wymyśliłam nową grę, wiesz? Nazywa się "dziewięć". Tak jak moja ulubiona cyfra. Powiedzieć ci, o co w niej chodzi? - przekręciła gałką na swojej pseudo bazooce na "max" - Ja doliczę do dziewięciu i was zabiję.
Zdębiałam i zaczęłam gorączkowo myśleć, co powinnam zrobić.
  - Rzuć broń - powtórzył Jason stanowczo.
  - Gotowi? To zaczynam - zignorowała go i wyciągnęła wyrzutnię na lasery przed siebie - Raz, dwa, trzy. Dziś zginiesz ty! - wykrzyknęła wesoło i wystrzeliła śmiercionośną kulę w naszą stronę. Jason nie musiała mnie nawet popychać. Sama odskoczyłam, przewracając się na podłogę - Cztery, pięć, sześć,. Mogę cię zjeść? - tym razem wycelowała prosto we mnie. W ostatniej chwili przewróciłam się na bok, a kula trafiła jakieś dziesięć centymetrów od mojej głowy. Odetchnęłam z ulgą. Kątem oka dostrzegłam błysk. Spojrzałam w bok. Dwa metry ode mnie, na wystawie, znajdowało się nieduże lustro. Lustro! Wstałam pospiesznie i ruszyłam biegiem w jego stronę - Siedem, osiem, dziewięć. Nadeszła pora na śmierć! - wykrzyknęła Harley.
   Teraz wystrzeliła dwa pociski, jeden po drugim. Oba w stroną Jasona. Pierwszego udało mu się uniknąć, a drugi uderzył go w brzuch, odrzucając trzy metry w tył.
  - Robin! - zawołałam.
   Harley zaśmiała się krótko i nacisnęła na spust, celując we mnie. W jednej sekundzie złapałam lustro i i odwróciłam je przodem do niej, zasłaniając jednocześnie nim twarz. Laser uderzył, odbił się i jak bumerang poleciała z powrotem do Harley. Tego się nie spodziewała, Uderzył ją w głowę i kobieta z jękiem osunęła się nie przytomna na podłogę.
   Ruszyłam biegiem w kierunku zwijającego się z bólu Jasona. Przyklęknęłam przy nim i rozejrzałam się wokoło w poszukiwaniu pomocy. Okazało się, że to jednak ja będę musiała ruszyć z odsieczą.
   Nad fontanną nachylała się wysoka, szczupła kobieta w czarnym kombinezonie. To Catwoman. To mama. Trzymała dłonie ściśnięte na szyi Stephanie i wepchnęła jej głowę pod wodę. Dziewczyna nieudolnie próbowała się jej wyszarpnąć, jednak nie mogła odepchnąć od siebie mojej matki, która teraz uśmiechała się z satysfakcją, dokładnie tak jak wtedy, gdy wyskoczyła przez okno.
   Zapominając o Jasonie, podbiegłam do niej, złapałam za biodra i pchnęłam kilka metrów w bok, z taką siłą, że aż ją przewróciła. Nie źle, nie wiedziałam, że tak potrafię... Natychmiast wyciągnęłam nieprzytomną już Stephanie z wody i oparłam ją o fontannę. Na szczęście Jason podbiegł, by się nią zająć, więc ja mogłam zając się Catwoman.
   Wyprostowałam się w momencie kiedy ona wstała i odwróciła się do mnie przodem. Na początku wyglądała na wściekłą, ale gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się zadowolona.
  - U, nowa - powiedziała rozmasowując szczękę, którą dopiero co przywaliła o drewnianą ławkę - Nie Robin? Ciekawe, chyba musisz być kimś wyjątkowym, skoro spotkało cię takie wyróżnienie.
  - Chcesz się dowiedzieć jak bardzo? - spytałam mierząc ją z nienawiścią.
  - Czemu nie? - wzruszyła ramionami.
    Ruszyłam na nią z pięściami, ale ona oczywiście uniknęła zderzenia z nimi. Zaczęłyśmy walkę. Przewaga była raz po jej stronie, raz po mojej. Nie wiem jak długo mogłoby to trwać, gdyby Catwoman nie wyciągnęła noża. To nie był taki zwykły, kuchenny nóż, jakim śmiertelnie zraniła ojca. Ten wyglądał jakby został wyprodukowany specjalnie do zabijania.
    Zamachnęła się i wycelowała prosto w to samo miejsce na moim ciele, w które dźgnęła tatę. Od razu znieruchomiałam i otworzyłam szeroko oczy, Osunęłam się bezwładnie kładąc się na matce. Spojrzałam jej głęboko w oczy, tak samo intensywnie zielone jak moje i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Wówczas mnie rozpoznała. Jej źrenice również się rozszerzyły, a uśmiech w końcu zniknął z twarzy, ustępując miejsca wyrazowi zdziwienie i strachu.
   - Barbara? - szepnęła z niedowierzaniem.
    Wyprostowałam się gwałtownie i odsunęłam kilka centymetrów. Podniosłam ramię okazując jej nóż, który w rzeczywistości nie wbiła w moje ciało, lecz w powietrze pomiędzy moją ręką, a piersią. W tej samej sekundzie, wykorzystując chwilę jej nieuwagi, podskoczyłam wysoko i z półobrotu kopnęłam ją z całej siły w głowę.
Z krótkim krzykiem ponownie opadła na płytki.
   - To teraz już wiesz, jak bardzo jestem wyjątkowa - powiedziałam dumnie stając nad nią i wybijając jej nóż z dłoni. Za moimi plecami oddział policji wbiegł do centrum handlowego - Hej, tutaj! - przywołałam ich do siebie.
     Odwróciłam się, by wskazać im Catwoman, ale kiedy spojrzałam na podłogę pode mną, jej już tam nie było. Rozejrzałam się zdezorientowana w około, próbując ją odszukać, ale nic z tego. Nie było jej nigdzie. Tak samo jak całej reszty jej ekipy.
  

7 komentarzy:

  1. I jest nowy rozdział. Kiedy Dick siedział w salonie, a Bruce i Kathy o czymś gadali, myślałam, że mówią o tym, żeby przyjąć go do drużyny. Jestem ciekawa, co takiego grupa Jokera robiła w centrum handlowym. Sposób na spędzenie wieczoru czy może mieli jakiś poważniejszy powód? Spotkanie z matką musiało być dla Barbary okropnym przeżyciem - szczególnie w takich okolicznościach.
    Pozdrawiam,
    Sparks :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak samo, jak Sparks myślałam, że Dick zostanie przyjęty :D Tak się cieszę, że pojawiła się moja ukpchana Harley <3 Teraz jeszcze tylko czekam na mojego drugiego mistrza - Jokera :3 Świetny rozdział :)

    Przy okazji zapraszam na pierwszy rozdział, jeśli jeszcze nie widziałaś :)
    fightersofthefuture.blogspot. com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie
    Miałam pewne wrażenie że to takie chaotycznie, raz tu raz tam, a nawet kilka razy na raz
    Tak samo jak reszta dziewczyn myślałam że przyjmą Dicka.
    I to tak nie ładnie kłamać imię i nazwisko rozumiem, ale zainteresowania? Przecież nikt poza osobami "najbliższymi" nic o tym nie wie O.o
    Rozdział, tak jak mówiłam chaotyczny, więc spowodował u mnie myśli chaotyczne.
    Czekam z WIELKĄ cierpliwością
    PS. Niestety nie skończyło się tak, jakby miało coś się wydarzyć.
    Ale czekam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Momencik, bo nie rozumiem o co Ci chodzi z tym chaosem :) "Raz tu raz tam, a nawet kilka na raz"? Nie rozumiem :) W sensie, że najpierw była w domu, a potem pojechała na misję i to jest źle :) To z tym kłamstwem w zasadzie odnosiło się tylko do nazwiska :) Poza tym nie wiem, czy każdy rozdział ma się kończyć jakimś "bum!". Miałam plan, aby rozbić następny rozdział, który mam już w zeszycie, na dwa rozdziały. Właściwie akcji dużej tam nie ma i nie ma co rozdrabniać, ale kiedyś ktoś się skarżył, że rozdział był za długi. To teraz nie wiem, czy to dzielić, czy nie? Kto to przeczyta, niech skomentuje pod spodem, jak wolicie ;)

      Usuń
    2. Róbta co chceta!!!!
      To co JA napisałam to tylko bezsensowne bzdury. [Tak dosłownie]
      Rób jak uważasz!! Twój blog????
      TWÓJ!!!!
      Czekam na nexta!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

      Usuń
    3. Spoko, tylko bez nerwów :) W końcu każdy może powiedzieć, co myśli, a Ty nie powiedziałaś nic złego :) Nie wiem, po co tyle pytajników i wykrzykników :) Wygląda to tak, jakbyś krzyczała. Ja chcę tylko, żeby moje opowiadanie jak najbardziej podobało się czytelnikom i nie wiem, którą opcję z tym następnym rozdziałem wolicie :) Swoją drogą to miłe, że tak często tu wchodzisz :) Dziękuję :)

      Usuń
    4. Wydaje mi się, że właśnie dłuższe rozdziały są lepsze... No ale nie wiem, też nie chcę za Ciebie decydować, bo w każdym wypadku wiem, że i tak będzie bardzo, bardzo dobrze :3 Mam jeszcze pytanie... Czy mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową? Bo trochę utrudnia... No chyba, że jej potrzebujesz, to z nią też damy sobie radę :D

      Usuń