piątek, 12 grudnia 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 15

     Dni mijały, a nasze życie jakby odrobinę zwolniło tempo. Pewnie, że nie raz musiałam założyć kostium Batgirl i biec na misję razem z resztą ekipy, ale przynajmniej nasi najwięksi wrogowie nie dawali znaku życia. Od wujka wiemy, że policji nie udało się ich znaleźć. Znowu zniknęli. I znowu niebawem się pokażą. Bruce, Jason i Damian prowadzą śledztwo w ich sprawie, ale na razie nic nie wiadomo. Ja natomiast na razie staram się nie myśleć, co będzie gdy znów się pojawią. W końcu teraz jestem bezradna. Będę się zastanawiać co dalej, gdy dowiem się czegokolwiek. Nie wiem, że to słuszny tok rozumowania, ale nie chcę sobie zaprzątać głowy takimi sprawami, skoro absolutnie nic nie mogę zrobić. Co najwyżej pomóc w śledztwie, chociaż detektyw ze mnie marny.
   Ostatnie dwa tygodnie listopada były więc najspokojniejszymi dniami, odkąd zdecydowałam się wstąpić do Bat- rodziny. Pół dnia spędzałam na treningu, a pół dnia, jeżeli tylko nie było misji, na robieniu tego, na co tylko miałam ochoty.
    Teraz, kiedy pogodziłam się już z Timem po tej małej, głupiej i bezsensownej, ale też nieprzyjemniej sprzeczce dobrze dogadywało mi się ze wszystkimi ludźmi naokoło mnie. A to było dla mnie najważniejsze. Akceptacja, zrozumienie i bratnia dusza, tego potrzebowałam najbardziej. I to uzupełniało dziwne, dręczące uczucie, że powinnam uczęszczać do szkoły i się rozwijać. Tłumaczyłam sobie, że teraz też się rozwijam, tylko w inny sposób. Przecież nie wszystko musi być takie same.
    Wracając do moich relacji z mieszkańcami tego domu, bo oczywiście nie mogłam już zawiązywać znajomości poza nim, można powiedzieć, że zaprzyjaźniłam się nawet z Dickiem. Gdy najgorszy dla niego czas minął okazało się, że jest niezwykle sympatycznym chłopcem. Dokładnie takim, jakiego go sobie wyobrażałam, gdy ujrzałam go po raz pierwszy, na cyrkowej arenie. Był bardzo życzliwy i miał duże poczucie humoru. Uśmiechał się niemal tak często jak Jason tylko, że potrafił się dodatkowo śmiać. Już po kilku dniach zdobył szacunek i uznanie każdego z nas. Jedynie Kathy pozostawała wciąż przeciwna i chociaż nie powiedziała tego wprost, na pewno cicho liczyła na to, że po sześciu miesiącach, a może nawet i wcześniej Dick wróci do sierocińca. Niby zgodziła się na adopcje, ale wszyscy dobrze wiedzą jak to wyglądało. Starałam się ją zrozumieć, ale chyba musiałabym stracić dziecko, by poczuć to co ona. Już nie płakała i nie denerwowała się tak często, jak przed wyprowadzką chłopca, ale unikała rozmów z nim i na jego temat, a kiedy już musiała się do niego odzywać robiła to od niechcenia i w tak bardzo surowy sposób, że zarówno Dickowi jak i wszystkim w pobliżu natychmiast znikał dobry humor.
     Dobrą wiadomością było natomiast to, że w ciągu tych dwóch tygodni bez większego problemu udało nam się nie zdradzić przed Dickiem swojej drugiej tożsamości, a on sam zdawał się nic nie podejrzewać. Na początku wydawało mi się, że będzie trudno, ale okazało się to jednak łatwe. Aż za łatwe.
     Równo czternaście dni po adopcji Dicka siedziałam wieczorem w jego pokoju i wspólnie graliśmy w chińczyka, w którym oczywiście to ja przegrywałam.
  - Wracasz! - zawołał triumfalnie Dick zbijając mojego żółtego pionka swoim niebieskim.
  - Musimy w to grać? - narzekałam - Przecież już wiadomo, że to ty wygrasz. Masz za dużą przewagę. Powiedz lepiej, jak w szkole?
  - Dobrze - powiedział szybko wzruszając ramionami i nie odrywając wzroku od planszy - Wiesz, jak to jest w chińczyku. Wszystko się może jeszcze odmienić.
  - Nudzi mnie to, skończmy - nalegałam. Byłam zanudzona na śmierć. Nigdy nie lubiłam chińczyka, ale grając z Dickiem to w ogóle nie ma zabawy - Co to znaczy "dobrze"?
  - Dobrze. Mam głównie piątki i czwórki, rzadziej trójki.
   Spojrzałam w jego niebieskie oczy, które nadal utkwione były w planszy, tak jakby analizował wszystkie następne opcje. Zauważyłam dwie rzeczy. Pierwsza: ta rozmowa najwyraźniej go nie interesuje i druga: miał niesamowite oczy, tak bardzo bystre, że aż nietypowe dla jedenastoletniego chłopca, a co najważniejsze, było ciepłe i smutne jednocześnie.
  - A kolegów masz? - dopytywałam się.
  - Mam. Audrey, twój ruch. Masz trzy rzuty - wyciągnął do mnie dłoń z kostką.
   Dla Dicka nadal byłam Audrey Collins. To miało być tylko jednorazowe imię, myślałam, że więcej się już nie spotkamy, a teraz on myśli, że na prawdę tak się nazywam.
   Z niechęcią odebrałam kostkę zauważając duży siniak na jego dłoni.
  - Co to? - zaciekawiłam się.
Szybko schował dłoń pod rękawem.
  - Siniak, nie widać? - zapytał - Uderzyłem się.
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
  -  Dick, takie same masz na ramieniu i ręce - zauważyłam.
  - Bo to się uderzyłem, jak się przewróciłem - powiedział, a ja się zaśmiałam - Nie śmiej się. Chodzi mi o to, że się przewróciłem i poobijałem w kilku miejscach.
  - Wiem, o co ci chodzi - zaśmiałam się, a on uśmiechnął się do mnie.
  - Kulasz, czy mam kulać za ciebie? - spytał.
    Dokończyliśmy grę i chociaż nie wygrałam, to nie poniosłam też całkowitej klęski. W przeciwieństwie do Stephanie, Dick nie rozpowiadał dookoła, że jest mistrzem świata w chińczyku i zwyciężył w zaciętym pojedynku. No i, oczywiście, że jest lepszy ode mnie.
    Wspólnie udaliśmy się do kuchni, gdzie Alfred i Kathy szykowali kolację i Damiana pijącego mleko. Nawet nie zdążyliśmy przekroczyć progu, a Kathy natychmiast odłożyła dzban soku na stół i bez słowa opuściła pomieszczenie. Zastanowiłam się, czy już zawsze tak będzie tu wyglądać.
     Dick, wyraźnie zachmurzony, spuścił wzrok i się zaczerwienił, ale nie odezwał się.
  - Jak w szkole, Dick? - przerwał krępującą ciszę Damian.
  - Świetnie - mruknął Dick - Możecie wszyscy przestać pytać o szkołę?
  - W porządku. Też nigdy nie lubiłem szkoły. Dopiero w tym roku ją skończyłem.
  - Masz zamiar studiować? - spytałam Damiana.
  - Chciałbym - uśmiechnął się - Medycyna mi się marzy.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
  - To tak jak mi! - wykrzyknęłam uradowana, że mamy podobne zainteresowania.
    Dobrze wiedzieliśmy, że ze studiami mogę się już pożegnać. Medycznymi, nie medycznymi. Martwi nie studiują, martwi nie pracują, martwi nie żyją. Kropka. Ale nie mogłam tego powiedzieć przy Dicku. Po co się w jakikolwiek sposób narażać?
  - Nie ekscytuj się tak, dziewczyno... - wymamrotał Damian - Przez ciebie rozlałem mleko...
Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco.
  - Ojej, przepraszam - pokręciłam głową, przecząc wypowiadanym właśnie słowom.
  - Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem - wtrącił Dick, a ja zaśmiałam się i objęłam go od tyłu.
  - Łatwo ci mówić - podszedł do nas Alfred i rzucił Damianowi gąbkę - Dopiero to co wycierałem ten stół.
W tym momencie Bruce wszedł do kuchni.
 - Dick! - zawołał - Jason prosił, żebyś do niego przyszedł - poinformował.
Chłopiec delikatnie spuścił moje dłonie i wyszedł z pomieszczenia, a gdy wystarczająco się oddalił Bruce spojrzał na nas poważnie.
  - Nie... - jęknęłam.
  - Trzeba było zamieszkać z wujkiem - odparł, a ja znowu się speszyłam - Słuchajcie: chyba namierzyliśmy Deathstroke'a. A gdzie Deathstroke...
  - ...Tam Harley, Catwoman i Joker - dopowiedział Damian.
  - I ich młoda pomocniczka - dodał Bruce - Dzisiaj my mamy przewagę - uśmiechnął się szeroko.


     Tym razem nie jechaliśmy już Bat- mobilem, a swoimi motocyklami. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam swój byłam zachwycona. Był identycznie zbudowany jak motocykle Robinów (i Rabin), widocznie miały ten sam model. Jednak mój nie był czerwony, a lśniąco czarny, a tam gdzie Stephanie, Jason, Tim i Damian mają wielkie "R" ja mam złotego nietoperza.
   Mieliśmy, że to nie olejna sztuczka Jokera i jego ekipa i na prawdę znajdziemy ich w opuszczonym magazynie, w centrum miasta, niczego się niespodziewających. Mieliśmy nadzieję, że tym razem nam się uda. Ale byliśmy też, w pewnym stopniu, przygotowani na inny rozwój wydarzeń.
   Na tę misję Bruce powołał mnie, Kathy i Damiana, a siebie wyznaczył jako dowódcę. Podjechaliśmy pod magazyn, w którym podejrzewaliśmy spotkać naszych przeciwników. Po cichu weszliśmy do środka.
  - Rozdzielmy się - polecił Bruce.
  - Myślisz, że to dobry pomysł? - Kathy popatrzyła na niego z niepokojem. Ona, tak jak ja, woli pracować w grupie. Konkretnie w tej sytuacji. W innych obie jesteśmy indywidualistkami. Natomiast Bruce i Damian są nimi zawsze.
  - W razie czego... - Bruce przyłożył palce do małego urządzenia w uchu. To komunikator. Wystarczy nacisnąć przycisk i już jesteś w kontakcie ze wszystkimi członkami ekipy. To jednak wciąż nie to samo, niż gdyby od początku ktoś przy mnie był.
    Wspięłam się po niezbyt niestabilnych schodach na pierwsze piętro. Podłoga skrzypiała pode mną. Dookoła panowała ciemność. Czułam się jak bohaterka jakiegoś dreszczowca. Poza tym było cicho. To była cisza, która przepowiadała wybuch szalonej, hałaśliwej i bardzo złej burzy.
     Rozglądnęłam się wytężając wzrok, ale wciąż nic nie mogłam dostrzec w tej zupełnej ciemności. Liczy się każdy, nawet najmniejszy szczegół. Niczego nie mogę przegapić. Dodatkowo znów czułam to nieprzyjemne znajome uczucie, co przed domkiem na polu kukurydzy, Ktoś mnie obserwuje. Zapaliłam latarkę dzięki czemu poczułam się odrobinę pewniej. I tak nie da się nie usłyszeć, że nie idę. Przez ułamek sekundy zobaczyłam na podłodze cień. To na pewno nie mój. Rozejrzałam się nerwowo oblewając zimnym potem. Nikogo nie było. Czy to możliwe, że tylko mi się zdawało? Nie, jestem pewna, że jest tu ktoś prócz mnie. Ja go nie widzę, ale on bacznie mnie obserwuje. Po co się rozdzielaliśmy? Wstyd się przyznać, ale boję się. A Batgirl nie powinna się bać.
     Usłyszałam za sobą szmer. Odwróciłam się gwałtownie i skierowałam światło na podłogę. Wielki, tłusty szczur wbiegł z piskiem pod ustawione pod ścianą skrzynie.
  - Fuj... - jęknęłam, ale odetchnęłam z ulgą.
     Już miałam zamiar wrócić do poszukiwań, kiedy ktoś położył mi dłoń na ramieniu.
     Przeszył mnie lodowaty dreszcz. Wbiłam wzrok w szarą ścianę przede mną i przerażona wstrzymałam oddech. Spokojnie, może to tylko Bruce, Kathy, albo Damian, pocieszałam się w myślach. Tylko po co mieliby mnie straszyć?
  - Proszę, proszę - usłyszałam męski, jakby stłumiony głos. Deathstroke. Zacisnęłam podenerwowana wargi - Ktoś postanowił nas odwiedzić - zakpił.
     Usłyszałam jak wyjmuje jeden ze swoich pistoletów. Już po mnie. Pistolet przy głowie, nie kulę w głowie, usłyszałam w głowie głos Tima. Nie, wciąż mogę coś zrobić.
     Wyrwałam się z rąk mężczyzny i jednocześnie odwróciła wysoko podnosząc nogę. Wykopałam mu broń z dłoni. Nim zdążył zorientować się co się dzieje, ja wydobyłam swój pistolet i wyciągnęłam go przed siebie.
 - Ręce do góry! - rozkazałam pewnym głosem, choć w rzeczywistości myślałam, że przewrócę się z przerażenia.
     Deathstroke powoli uniósł ręce w górę, ale ja nadal w niego mierzyłam. Zaczęłam wyrównywać oddech. Byłam pewna, że już mam go w garści, kiedy on zaczął się cicho śmiać. Zły znak, bardzo zły znak. Ręka trzęsła mi się niepohamowanie.
 - Odłóż broń! - usłyszałam za sobą.
     Myślałam, że już nie mogę czuć się gorzej. A jednak się myliłam. Powoli, pełna obaw, odwróciłam głowę. Ta sama dziewczyna, która dwa tygodnie temu stłukła mi biodra stała teraz kilka metrów ode mnie.
     Dzisiaj nie miała siekiery. Dzisiaj celowała do mnie mini- bazooką, podobną do tej co ma Harley, lecz jeszcze mniejszą. Nie była duża, ale wystarczyło bym spanikowała.
     Mała Harley wbijała we mnie swój gniewny wzrok. Nim zdążyłam się zorientować, Deathstroke odnalazł się w sytuacji. Wycelował do mnie pistoletem z drugiej strony.
     Pistolet przy głowie, nie kulę w głowie. Jemu łatwo mówić. Ciekawe, co teraz by powiedział. Zastanowiłam się, czy ja już nie jestem na etapie kuli w głowie. Co mam zrobić? Mogłabym wezwać wsparcie przez komunikator, ale wtedy ta dwójka od razu nacisnęłaby na spust. Uciekać? Zakończenie byłoby takie samo. Co robić? Co robić? Jestem bezradna. Jestem martwa,
 - Odłóż broń i ręce do góry! - powiedziała dziewczyna znacznie głośniej.
   Powoli przykucnęłam i położyłam swój pistolet. Myślałam gorączkowo co takiego mam w pasie, co mogłabym teraz wykorzystać w takiej sytuacji, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Jeżeli jakimś cudem przeżyję, wymyślę coś do obrony w takiej chwili jak ta. Obiecuję, przysięgam, tylko błagam... Chcę przeżyć. Pozostaje mi tylko wierzyć w odsiecz lub czekać, aż Deathstroke'owi i jego małej przyjaciółce znudzi się ta zabawa i wystrzelą pociski.
   Wyprostowałam się i uniosłam ręce do góry. Dziewczyna uśmiechnęła się z nieskrywaną satysfakcją.
  - Dobra dziewczynka - pochwaliła mnie potakując głową z aprobatą - Ale to ci raczej nie pomoże - nacisnęła na spust.
Zamknęłam oczy, by nie widzieć wystrzeliwującej kuli.
  - Padnij! - usłyszałam znajomy głos.
    Instynktownie rzuciłam się na brudną podłogę i z powrotem otworzyłam oczy. Kula przeleciała nade mną. Kierowała się na Deathstroke'a, ale i on uniknął uderzenia.
    W tej samej sekundzie, kiedy padliśmy na ziemię, Damian wskoczył na zdezorientowaną dziewczynę, przewracając ją przy tym.
    Pierwsze co zrobiłam, to podbiegłam do Deathstroke'a, który jeszcze nie zdążył się podnieść. Ponownie wybiłam mu broń z dłoni. Warknął rozwścieczony i niespodziewanie złapał mnie za kostkę, po czym silnie pociągnął. Znowu padłam uderzając głową o skrzynie.
     Deathstroke wstał pospiesznie i wyciągnął kolejny pistolet. Ile on może tego mieć? No tak, już załapałam, on się w tym specjalizuje... Zrobiłam to samo co wcześniej. Wykopałam mu go z ręki nogą.
  - Cóż za taktyka... - mruknął.
     Nim skończył to zdanie cisnęłam nim w jedną ze skrzyń. Złapał ją, a ja w tym czasie wbiegłam na stertę takich samych drewnianych pudeł i skoczyłam na przeciwnika z góry, kopiąc go z całej siły w głowę. Mimo iż miał wytrzymałą maskę, jęknął i upadł na ziemię, a ja spadłam na niego. Skutecznie przygwoździłam do podłogi jego ręce i nogi. Popatrzył na mnie ze wściekłością w oczach i nieudolnie próbował mnie zrzucić z siebie.
     Wyciągnęłam zza pasa nie dużą strzykawkę, zdjęłam z niej osłonkę, która miała być ubezpieczeniem dla mnie. Zgnito- zielony płyn w strzykawce powoduje u człowieka zaledwie błyskawiczną utratę przytomności. Ale mi właśnie o to chodziło.
      Z trudem odnalazłam nieduży kawałek nagiego ciała u Deathstroke'a.  W końcu cały był pokryty zbroją. Jak on może się w tym tak zwinnie poruszać? Nieskutecznie próbował mi się wyrwać, ale tym razem to ja okazałam się być tą silniejszą i wbiłam igłę w jego ciało wstrzykując połowę płynu do jego żył. Wystarczy. Trzeba zostawić coś dla małej Harley.
     Mężczyzna natychmiast osłabł i teraz rzucał się już coraz mniej energicznie, jakby od niechcenia, chociaż wiedziałam, że pragnie się uwolnić. Po upływie dziesięciu sekund całkowicie stracił przytomność.
     Wstałam. Damian radził sobie znacznie gorzej. Leżał na ziemi ledwie przytomny i nawet nie próbował się już przeciwstawić kopiącej go dziewczynie. W końcu chyba jednak zdecydowała się zakończyć jego cierpienie, bo podniosła leżący obok pistolet i wymierzyła nim w chłopaka.
     Nie myśląc za wiele, wbiegłam na nią, przewracając przy okazji. Znowu to jej spojrzenie... Tak jak robi to Harley, gdy się wścieka, pokazała idealne równe, białe, zaciśnięte zęby, które kontrastowały z intensywnie czerwonymi ustami. Próbowała mnie postrzelić, ale chybiła i kula przeleciała obok mnie. Mam szczęście. Gdyby nie jej nie wygodna pozycja, trafiłaby mnie.
     Podobnie jak zrobiłam Deathstroke'owi, wstrzyknęłam jej pozostałość strzykawki. Nie jest to higieniczne, ale stawką jest nasze życie. I tak to głupie, że martwię się tym, czy nie zarażę jednego swojego wroga jakąś chorobą od drugiego. Przed kilkoma minutami, zarówno on jak i ona, mierzyli do mnie, pragnąc mojej śmierci.
     Mała Harley, podobnie jak jej poprzednik, jeszcze przez chwilę się nie poddawała, aż w końcu całkowicie osłabła.
     Zeszłam z niej i przykucnęłam przy Damianie, który teraz klęczał podpierając rękoma i próbował wyrównać oddech.
  - Wszystko w porządku? - zatroszczyłam się.
   Pokręcił głową, więc pomogłam mu usiąść pod ścianą. Chciałabym, żeby to był koniec. Miałam dosyć i czułam, że za chwilę sama padnę nieprzytomna. Ale Bruce i Kathy nadal walczą z Harley i mamą. Musimy im pomóc. Ale nie pozwolę, by Deathstroke i mała Harley nam uciekli.
   Znalazłam gruby, solidny sznur i przywiązałam tę dwójkę do słupa. Kiedy się wyprostowałam Batman i Batwoman weszli do pomieszczenia. Wnioskując po ich wyglądzie bez wahania stwierdziłam, że i oni nie mieli lekkiej walki. Jednak mieli ze sobą Catwoman i Harley, również nieprzytomne. Na ten widok pewnie podskoczyłabym z radości, gdyby nie obezwładniające zmęczenie.
  - Udało się? - zdziwił się Bruce,
   Poczułam się trochę dziwnie.Wydawało mi się, że Batman zawsze jest pewny zwycięstwa. Jakoś nagle utraciłam pewność siebie. Chyba nic specjalnego, w końcu to mój mentor. Ale w tej chwili nie przejmowałam się tym.
  - Tak, udało się! - wykrzyknęłam - Mamy ich!
Podbiegłam uradowana do Bruce'a i gdy położył Selinę na podłodze, uściskałam go aż za mocno. Pokonaliśmy ich! To koniec. Wygraliśmy!
  - Damian? - odezwała się Kathy. Zostawiła Harley pod nogami jej małej podobizny i podeszła do syna - Nic ci nie jest?
Damian chyba jeszcze nie do końca mógł mówić i kontaktować, ale z pomocą matki wstał i dołączył do nas.
     Spojrzałam na leżącą pode mną nieprzytomną Catwoman. Nie mogłam uwierzyć, że ta kobieta jest moją matką. Wydawała mi się zupełnie obca, bardzo daleka. Czułam, że jej nienawidzę. Nie cierpię jej z całego serca. Gniew, wściekłość, żądza zemsty, ale też i rozpacz. To wszystko płonęło w moim sercu, gdy na nią patrzyłam. Płonęło tak jak kamienica, którą spaliła. Płonęło jak ciało ojca, które zostawiłam w naszym mieszkaniu. W miejscu, gdzie czułam się bezpieczna i kochana. A w rzeczywistości nie byłam bezpieczna i nie byłam kochana przez człowieka, którego kochałam. Przez nią. Pokręciłam głową nadal na nią patrząc. Nie widzi tego, ale chcę w ten sposób udowodnić jej i sobie, że jest dla mnie nikim. Tak jak ja jestem nikim dla niej. Nie tę osobę kochałam. Kochałam kogoś kto nie istniał. I to boli mnie najbardziej.
  - Nienawidzę cię... - poruszałam bezgłośnie ustami. Tak, nienawidzę jej. Ona nie zasługuje na moją miłość. Ja nie znam tego człowieka.
     Z rozmyśleń wyrwał mnie Bruce, który podszedł do nieprzytomnego Deathstroke'a i zdjął maskę z jego twarzy. W pierwszej chwili nie rozpoznałam go, ale chwilę potem stanął mi przed oczami obraz mężczyzny przyglądającemu się walizce z bronią w cyrkowej garderobie.
  - Slade Wilson - powiedziałam na głos.
  - Znasz go? - zdziwiła się Kathy.
  - To ten z cyrku - odezwał się Damian.
  - Tak podejrzewałem - rzekł Bruce prostując się i nadal przyglądając się mężczyźnie - Jego odciski palców zgadzały się z tymi z walizki, którą przynieśliście.
Zauważyłam, że wzrok Bruce'a płonął gniewem i nienawiścią. To dla niego nie typowe.
  - Znasz go? - powtórzyłam słowa Kathy.
Skinął głową. Wyglądał tak, jakby nigdy nie chciał go poznać.
  - Później wam opowiem - odparł odwracając wzrok - Za chwilę będzie tu policja. Zwiążmy lepiej te dwie - wskazał na Harley i Catwoman.
     Szybko wykonaliśmy polecenie. Skończyliśmy dokładnie wtedy, gdy policyjne radiowozy zatrzymały się przed magazynem. Podbiegliśmy do okna i wystrzeliliśmy liny z hakiem. Wyskoczyłam i przeleciałam na linie kilkanaście metrów nad ulicą. Wylądowałam, tak jak pozostali, na dachu sąsiedniego budynku, z którego następnie, wykonując podobne akrobacje, znaleźliśmy się za magazynem. Wsiedliśmy na motocykle i niezauważeni przez policjantów odjechaliśmy w kierunku domu.

   Dzień później, wieczorem nadal czułam się rozbita po wydarzeniach poprzedniego dnia. Strach, stres, zdenerwowanie, złość a nawet panika, to wszystko mnie wykończyło i teraz ledwie trzymałam się na nogach. A gdybym była sama? Zginęłabym? Będąc Batgirl przyjdzie w końcu taki dzień, że sam będę musiała się zmierzyć, że złem Gotham, a wówczas nie będę miała nikogo, kto będzie mógł mnie obronić.
    Zeszłam do salonu, gdzie zastałam Kathy oglądającą wiadomość. Siedziała skulona na sofie popijając mleko, a Tim i Dick siedzieli za nią na podłodze i grali w chińczyka. Jestem pewna, że to Dick zmusił Tima do gry, bo to Tim wyglądał na znudzonego, a Dick na podekscytowanego. Nic dziwnego skoro znowu wygrywał. Zdziwiłam się, że on i Kathy siedzą obok siebie w całkowitym spokoju i nic się nie dzieje. Dotychczas Kathy zawsze wychodziła, gdy pojawiał się Dick. A teraz?Czyli bawimy się w normalność?
   Gdy weszłam do pomieszczenia Tim popatrzył na mnie jak na wybawicielkę.
  - Audrey, cześć! - wykrzyknął machając do mnie ręką - Chcesz przejąć moje pionki? Czerwone są, takie fajne. Jeden już nawet jest w domku... Prawie...
  - Możecie ciszej? Próbuję oglądać - burknęła Kathy nie odwracając wzroku od telewizora.
  - Nie, dzięki - uśmiechnęłam się i dosiadłam do chłopaków - Ale mogę popatrzeć jak gracie.
  - To chyba nieźle ci się nudzi - mruknął Tim i z niechęcią oddał Dickowi kostkę, a gdy ten wyrzucił szóstkę wykrzyknął oburzony: - Ja z tobą nie gram! Oszukujesz!
  - Nie oszukuję - odparł spokojnie Dick zbijając swoim pionkiem pionek Tima. Tuż przed samym domkiem. Przygotował się do kolejnego rzutu.
  - Oszukujesz! - powtórzył Tim.
  - Tim, czy ja nie prosiłam o ciszę? - wtrąciła się Kathy nieco bardziej zniecierpliwiona.
  - Ale to niesprawiedliwe! - Tim trzymał swojego - Już któryś raz z nim gram i on zawsze wygrywa. Zawsze o dziwo ma farta i...
  - Tim - przerwała mu Kathy - Próbuję coś usłyszeć.
  - Daj mi to - burknął Tim wyrywając Dickowi kostkę,
     Zaśmiałam się i spojrzałam na równie rozbawionego Dicka. Wtedy dostrzegłam wielkiego siniaka na jego skroni zasłoniętego grzywką.
  - Czekaj - przerwałam im grę i złapałam delikatnie chłopca za głowę odsuwając włosy - Dick? Znowu się przewróciłeś? - zapytałam podejrzliwie.
  - A to akurat nie - wyrwał mi się i z powrotem zasłonił stłuczenie - To dostałem jak graliśmy w siatkówkę.
     Może i jest dobry w chińczyka, ale kłamać nie umie. Nie uwierzyłam w tę bajeczkę, jak i w poprzednie. Chyba wiem, co tak na prawdę się stało. Nie dopuszczałam wcześniej do siebie tej myśli, bo wydawała mi się idiotyczna. Może nie miałam żadnych dowodów, ale i tak byłam przez tę chwilę pewna swojego twierdzenia. Wybuchnęłam.
  - Kathy! - wstałam gwałtownie.
  - Tak? - spojrzała na mnie pytająco.
  - Czy ty go bijesz?
Zapadła dłuższa chwila milczenia.
  - Audrey.... - zaczął Dick,
  - Słucham? - przerwała mu Kathy nie spuszczając ze mnie wzroku - Co takiego powiedziałaś?
  - Spytałam, czy ty go bijesz? - powtórzyłam głośniej wskazując na Dicka.
  - Audrey, to nie tak... - próbował coś powiedzieć.
  - Cicho! - skarciłam go - Kathy?
  - Że niby ja go biję? - powtórzyła z niedowierzaniem.
  - Tak - pokiwałam głową, jakby to było oczywiste.
  - Poco miałabym go bić?! - wstała równie gwałtownie jak ja, a mleko rozlało się na podłogę.
  - Właśnie o to chciałam cię zapytać? - wzruszyłam ramionami - Chłopak codziennie ma nowe sińce i nie chce się przyznać skąd je ma.
  - I sugerujesz, że to moja wina? - wskazała na siebie.
  - Audrey... - odezwał się Tim wstając powoli - Uspokój się...
  - Nie, nie uspokoję się! - wykrzyknęłam wpadając w nieogarnięty potok słów - To, że zamordowali jej dziecko to nie powód, by wyzywać się na niewinnym chłopcu...
  - Audrey, to ze szkoły! - wszedł mi w słowo Dick.
    W tej samej chwili uświadomiłam sobie, co właśnie powiedziałam. Ponownie zapadła cisza. Kathy wpatrywała się we mnie na wpół ze zdziwieniem, na w pół ze wściekłością, aż w końcu łzy zalały jej oczy. Wybuchnęła głośnym płaczem i wybiegła z salonu, a ja patrzyłam na to stojąc bezradnie. Chwilę później Dick wybiegł za nią.
  - Dick, czekaj! - zawołałam, choć wiedziałam, że i tak mnie nie posłucha. Odwróciłam się do Tima i teraz mi mgiełka uniemożliwiała widzenie - Co ja zrobiłam? - załkałam.
  - Właśnie nie wiem, co zrobiłaś - odparł oburzony - Co to w ogóle miało być...
  - Nie wiem, na prawdę, nie wiem - przerwałam mu próbując nieskutecznie zachować łzy - Co ja zrobiłam? Jaka ja jestem głupia! Ja nie chciałam... Myślałam, że... Chciałam... - zająknęłam się i w końcu płacz odebrał mi całkowicie mowę.
Ciężko opadłam na fotel i skryłam twarz w dłoniach.
  - Proszę, tylko nie płacz - Tim z trudem przyklęknął przede mną.
  - Jak mam nie płakać? - wykrzyknęłam spuszczając ręce - Widziałeś co zrobiłam? Co powiedziałam? Zabij mnie, proszę...
  - Opanuj się - wziął mnie za trzęsące się dłonie - Barbra, będzie dobrze...
  - Nie jest dobrze! - przerwałam mu.
  - Ale będzie - powtórzył - Wiem, głupio wyszło...
  - Beznadziejnie wyszło! Chciałam tylko obronić Dicka. Nie wiem czemu, ale myślałam, że to ona...
  - Po co miałaby to robić?
Pokręciłam chaotycznie głową.
  - Nie wiem - szlochałam. Teraz to wydawało mi się takie głupie i bezsensowne. Po co się odzywałam? Zawsze siedzę cicho. Dlaczego teraz musiałam? - Nie wiem, co mi odbiło... A potem jeszcze powiedziałam o... Tim, zabij mnie.
  - Uspokój się - objął mnie ramieniem i czule przytulił do siebie, a ja poczułam się odrobinę lepiej.
  - Masz rację. Opowiem to wszystko Damianowi i on sam mnie wtedy zabije - powiedziałam, a Tim parsknął krótkim śmiechem - Jestem strasznie głupia... - załkałam.
  - Powiedziałbym, że to nie prawda, ale to zagranie było wyjątkowo nie mądre - odpowiedział, a mi kolejna łza spłynęła po policzku.
  - Dzięki za szczerość - odparłam.
  - Ale poza tym, wcale nie jesteś głupia - pogłaskał mnie po głowie.
Skinęłam głową, chociaż nie wierzyłam w jego słowa.
  - Co ja mam teraz zrobić? - spytałam.
  - Na razie nic - rzekł.
  - Ale... - zaczęłam.
  - Ona teraz nie będzie chciała rozmawiać - przerwał mi - Za kilka dni, gdy emocje trochę opadną, podejdziesz do niej i przeprosisz, wytłumaczysz się.
  - Tu nie ma czego tłumaczyć - szepnęłam wtulając się w jego ramię.
  - Wszystko się ułoży - odpowiedział Tim tak samo szeptem. Odsunął się ode mnie i czule wytarł mi łzę z policzka - Ale już nie płacz.
Pokiwałam głową i wyprostowałam się.
  - Wszystko się ułoży - powtórzyłam sobie, a on przytakną i uśmiechnął się do mnie łagodnie.
Wówczas do salonu wszedł z powrotem Dick. W ręce trzymał mopa. Popatrzyliśmy na niego wyczekująco.
  - Nie chciała ze mną rozmawiać - rzekł i zaczął wycierać rozlane mleko.
Tim wzruszył ramionami.
  - Nic dziwnego - powiedział.
  - Dick, bardzo cię przepraszam... - powiedziałam szybko.
  - Po co mnie przepraszasz? - przerwał mi - Mi nic się nie stało.
Tymi słowami tylko dodatkowo mnie przygnębił. Tim patrzył na niego przez dłuższą chwilę, aż w końcu się odezwał:
  - Ze szkoły masz te siniaki, czyli... - zaczął zachęcając go do kontynuowania tego zdania.
  - Czyli przewróciłem się, a potem dostałem piłką - dopowiedział Dick nie podnosząc wzroku znad podłogi. Tim nadal przyglądał mu się z po wątpieniem - Ojejku, dobra - wybuchnął - Biłem się, zadowolony?
  - Biłeś się? - powtórzył zdumiony.
  - Gdybym wiedział, jak to się skończy od razu bym wam powiedział.
Załkałam i musiałam zakryć dłonią usta, by znowu się nie rozpłakać.
  - Audrey, spokojnie - Tim popatrzył na mnie uważnie.
  - Przepraszam... - powiedziałam.
  - A ty nie zmieniaj tematu - Tim zwrócił się z powrotem do Dicka.
  - Jesteś moją matką? - bronił się Dick.
  - Nie, ale to ważne - odparł Tim - Co się dzieje? Powiedz nam, może jakoś zaradzimy.
Dick westchnął, jakby zastanawiał się, czy na pewno chce nam to powiedzieć.
  - Bo oni się śmieją, że... że nie złapałem rodziców... - wydukał.
Tim spojrzał na mnie zbulwersowany.
  - Słucham? - spytał -Śmieją się z ciebie, że...
Dick kiwnął głową, by tego nie powtarzał.
  - No i póki naśmiewali się ze mnie jakoś to znosiłem, ale potem zaczęli obrażać moich rodziców i... i tak jakby zacząłem się bić... - powiedział. Widać było, że te słowa przychodzą mu z niemałym trudem i bolą go.
     Zacisnęłam mocno pięści. Rozpacz przerodziła się w gniew. Jak można naśmiewać się z takiej tragedii? Wiem, co to znaczy, gdy ktoś dokucza, wyśmiewa, obraża dzień w dzień. Wiem jak bardzo to boli, a jak innym trudno to zrozumieć. Tyle, że mi nie robiono tego z takich poważnych, tragicznych powodów. Poza tym, wiem jak bardzo Dick jest wrażliwy.
  - Dick, posłuchaj - odezwał się Tim.
  - Możemy teraz o tym nie mówić? - zaproponował Dick nie patrząc na nas - Przepraszam...
W progu stanął Bruce i popatrzył na nas zdezorientowany.
  - Dlaczego zawsze, gdy przychodzę wycieracie mleko? - zapytał, a my nie odpowiedzieliśmy. Wówczas Bruce dostrzegł mnie i zmarszczył brwi - Coś się stało?
Pokręciłam głową.
  - Tak... Nie... Nie dam rady - tylko tyle dałam rady z siebie wydusić. On musi wiedzieć, co powiedziałam jego żonie.
Bruce spojrzał pytająco na Tima w nim szukając wyjaśnień,
  - Później ci powiem - rzekł Tim, a Bruce niezbyt zdecydowanie przytaknął.
  - Dick, Stephanie chce ci coś pokazać. Woła cię do swojego pokoju - poinformował. Dick dokończył ścieranie podłogi, po czym opuścił salon bez słowa, odprowadzany naszym wzrokiem. Bruce spojrzał na nas - Mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobra jest taka, że aresztowano Catwoman, Harley, Deathstroke'a i tę dziewczynę.
  - Czad, a zła? - zapytał Tim.
  - Złej się pewnie domyślacie. Na wolności wciąż znajduje się Joker - odpowiedział Bruce. Super, jeszcze on. Czułam, że zapomniałam o czymś ważnym. Wiedziałam, że nie powinnam się tak cieszyć - Czyli w zasadzie... Nie mamy za bardzo co się radować z pierwszej wiadomości...
  - I co teraz? - spytałam.
Bruce wzruszył ramionami.
  - Spróbujemy go wyśledzić, ale wątpię by nam się udało - powiedział - Wygląda na to, że pozostaje nam tylko czekać.



I znowu się rozpisałam :) Gratuluję tym, którzy wytrwali do końca ;)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. 
Pochwalę się i napiszę, że dzisiaj są moje urodziny ;) I jestem chora :')
Czyli bardzo się cieszę :')
Chciałam podziękować za tysiąc wyświetleń, do których dobiliśmy w tym tygodniu :D
Liczę na to, że znaczna większość to nie wyświetlenia "przypadkowe". W sensie, ktoś wszedł, przeczytał trochę i zrezygnował. 
Komentując rozdziały dajecie mi gwarancję, że tak nie jest i są osoby, które czytają ;)
Nie mam co narzekać, bo pod ostatnim postem było aż siedem komentarzy :) 
Na prawdę mnie to cieszy. To takie miłe przeczytać takie pozytywne opinie :3
To nie oznacza, że nie przyjmę krytyki :D
 Dziękuję tym, którzy czytają, a w szczególności tym, którzy dodatkowo komentują.
Cieszę się, że mam Czytelników zarówno takich, którzy do tej pory Batmana nie znali,
takich, którzy znali go tylko z "Mrocznego Rycerza"
i takich, którzy wiedzą, kto jest którym w kolejności Robinem w oryginale ;)
Odpowiadając na jeden z komentarzy: na nikim ze znajomych nie wzorowałam się nadając bohaterom nowy charakter :) Ale fajnie, że odnajdujecie siebie w bohaterach :) 
I jeszcze jedno: przepraszam za to mleko w tym rozdziale :D To chyba nie stanowiło dużego problemu? :)
Po prostu mam jakąś schizę po piątym rozdziale i mi się udziela :D Zresztą nie tylko mi ;) 
Wiem, że mam jedną Czytelniczkę, którą to mleko bardzo ucieszy ;) Proszę więc, miałam to sobie odpuścić, ale pomyślałam o Tobie :)
Młodsza siostra w sumie też chciała, by było mleko :D Poza tym były takie zdjęcia z Damianem i krową i to mnie zainspirowało :D
Dobrze, powinnam się leczyć także na głowę :D
Komentujcie, proszę! 
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym rozdziałem :)
Jeszcze raz dziękuję za komentarze i za te tysiąc wyświetleń. Jesteście wspaniali! :3



sobota, 6 grudnia 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 14

    Gdy dotarliśmy do domu kostka Tima zdążyła już porządnie spuchnąć. Razem z Jasonem zaprowadziliśmy go do naszego małego "szpitala". To takie pomieszczenie przypominające troszkę punkt pierwszej pomocy. Znajdują się tam podstawowe substancje czy rzeczy, które stają się niezbędne, gdy superbohater jest na przykład zraniony. Stojąc w tym miejscu uświadomiłam sobie, że moja sytuacja nie jest za ciekawa. Co będzie, gdy to ja będę potrzebować pomocy? Nie chodzi mi o to, że się zadrapię. Co będzie, gdy moje życie będzie wisieć na włosku? Będąc Batgirl taka sytuacja jest przerażająco rzeczywista i realna. Nie wystarczy mi wówczas to, co znajduje się w tym pomieszczeniu. Będę potrzebować profesjonalnej pomocy. Ale jak można przywieźć martwą osobę do szpitala i tam się nią zajmować? To udawanie nie żywej mnie męczy. Nigdy nie byłam nikim ważnym, by teraz udawać martwą. Po co ja to robię? Dlaczego nie mam zrezygnować z tej gry, gdy jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie?
     Odpowiedź jest oczywista: tej gry nie da się tak po prostu przerwać, a potem z powrotem do niej wrócić.
     Przynajmniej tyle wiem. A jednak tak wiele nie znam jeszcze odpowiedzi na dręczące mnie pytania. I wątpię, bym szybko je poznała.
     Usadowiliśmy Tima na kozetce lekarskiej stojącej pod ścianą i zawołaliśmy Bruce'a. Podczas kiedy on badał chłopaka, opowiedzieliśmy mu o wszystkim, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru. Słuchając nas ściągał brwi, a na czole pojawiły mu się charakterystyczne zmarszczki, które są widoczne tylko wtedy, gdy intensywnie nad czymś myśli.
   - Wygląda na to, że odnaleźliście ich kryjówkę - podsumował - Nie było tam Jokera, tak? - upewnił się.
Jason zaprzeczył ruchem głowy.
  - Tylko Harley, Dathstroke i ta dziewczyna - odpowiedział.
     Wbiłam wzrok w podłogę zastanawiając się, czy mówić im o tajemniczej postaci w oknie, czy uznać, że to tylko złudzenie i przemilczeć sprawę.
  - Nie wiadomo ilu ich jest - myślał głośno Bruce.
  - Ktoś na nas patrzył - weszłam mu w słowo.
     Uznałam, że będzie lepiej, gdy to powiem. Nawet jeżeli tylko mi się zdawało... Nie. To było zbyt realne. Nie mogło mi się przewidzieć.
Zapadło milczenie i wszyscy popatrzyli na mnie.
  - O czym ty mówisz? - przerwał ciszę Tim.
  - To prawda - poparł mnie Jason - Ktoś tam w środku był. Ale nie wyszedł do nas.
  - Myślicie, że to był...? - zaczął Bruce.
Jason tym razem skinął głową.
  - Możliwe, że to on - westchnął - Chyba będziemy zmuszeni złożyć im kolejną wizytę.  
  - O ile nie zmienią bazy - uświadomił go Tim.
  - Na pewno już to zrobili - burknął Bruce - Ale możemy wezwać tam oddział policyjny. Jason, zadzwoń i w zgłoś to. Najlepiej anonimowo. Ja jadę z Timem do szpitala
  - Do szpitala? - powtórzył Tim zdziwiony.
Bruce wstał.
  - Nie będziemy się bawić w nastawianie. To nie wygląda za dobrze - poinformował.
    Wziął go pod ramię i razem wyszli z domu, a Jason od razu poszedł zatelefonować. Ja natomiast powlekłam się do kuchni, gdzie zastałam Damiana przygotowującego herbatę. Odwrócił się do mnie i przywitał uśmiechem, a ja opadłam na jedno z krzeseł.
  - Jak było na przejażdżce? - zapytał.
  - Super, po prostu - wymamrotałam - Spotkaliśmy ludzi Jokera, dostałam siekierą w biodro, zepsułam Timowi nogę, a tamci znowu nam uciekli.
  - To było tak w wielkim skrócie?
  - Mam dosyć, przepraszam - spojrzałam na niego błagalnie.
  - W porządku. Czym w co dostałaś?
  - Siekierą w biodro - powtórzyłam.
     Odsłoniłam brzuch i przeglądnęłam się miejscu, w które zostałam uderzona. Rana nie wyglądała najlepiej, ale czułam, że to nic poważnego.
  - Będzie dobrze - pocieszył mnie Damian - Tylko możesz to sobie odkazić. Jak cię będzie bardzo boleć, daj znać. Ja idę zanieść mamie herbatę.
  - Wiesz, o co jej chodzi? - zapytałam - Powiedziała dzisiaj kilka na prawdę ostrych słów pod adresem Dicka.
Damian odwrócił wzrok.
  - Wiem, ale chyba nie powinienem o tym mówić - przyznał.
     Chciałam wiedzieć co się dzieje, ale wątpię bym mogła zaradzić tej sytuacji. To jednak czysta ciekawość mną kieruje. Rozumiem, że Damian nie chce mi nic mówić. W końcu nie jestem tutaj nikomu specjalnie bliską osobą. Tak bardzo chciałabym żeby to się zmieniło. Tak bardzo chciałabym poczuć się częścią tej rodziny... Ale na razie nie zasługuję nawet na to, by o tym marzyć.
  - Nie musisz mówić - powiedziałam i ku mojej złości zabrzmiało to za smutno. Nie chcę nim manipulować. Pamiętam kiedy to on mi to robił, To było paskudne.
     Damian spojrzał na mnie i przygryzł wargi, myśląc gorączkowo. Teraz wyglądał niemal identycznie jak ojciec.
  - Moja mama nie akceptuje Dicka, bo przypomina jej jej syna - odezwał się cicho.
  - Ciebie? - spytałam.
  - Nie, nie mnie - odparł - Moi rodzice przede mną mieli jeszcze jedno dziecko.
Domyślam się co stało się z tym dzieckiem. Spuściłam wzrok.
  - Damian, nie musisz mówić - powtórzyłam. Teraz już nie chciałam wiedzieć,
  - Został zamordowany. Właśnie przez Jokera - kontynuował, jakby w ogóle mnie nie usłyszał. To bardzo prawdopodobne, bo był dziwnie  nieobecny - W wieku dziesięciu lat. Tyle, ile ma Dick. Mama mówi, że był do niego bardzo podobny... Nigdy nie poznałem Daniela...
  - Tak miał na imię? - domyśliłam się, a on skinął głową.
  - Dla moich rodziców był oczkiem w głowię, największym skarbem. Nie chcieli narażać go na jakiekolwiek niebezpieczeństwo - mówił nie patrząc na mnie - Wiedział kim są, ale nie był żadnym Robinem, nikim takim... Był zwykłym człowiekiem. Małym chłopcem z wielkimi marzeniami. Ale gdy przyszło co do czego, on nie potrafił się obronić... Zginął na oczach bezbronnych wówczas rodziców.
  - Damian... - odezwałam się.
  - Załamali się - nie zwrócił na mnie uwagi - On był dla nich wszystkim. Całym światem. Kiedy po latach zdecydowali się na kolejne dziecko, postanowili nie popełnić drugi raz tego samego błędu. To oczywiste, że gdy oni byli w niebezpieczeństwie, to ich dziecko także. Dlatego właśnie jestem Robinem. Od najmłodszych lat byłem szkolony. Inni mieli pierwszy dzień w szkole, a dla mnie był to dzień pierwszej misji... Kocham rodziców, a oni kochają mnie, ale nie dostałem tyle miłości, co dostał Daniel. Wydaje mi się, że oni już nie mogą kochać kogoś tak, jak kochali niego. Jego śmierć pozostawiła zbył na nich duże piętno, coś jakby blizna. Chociaż widzieli już nie jedno odejście z tego świata.
  - Damian - powtórzyłam głośniej.
  - Być może nie chcą okazać mi swojej miłości w pełni, bo boją się, że mnie spotka ten sam los, co ich poprzednie dziecko. Boją się, że drugi raz mogą tego nie znieść.
  - Ale to trochę bez sensu  - odważyłam się zabrać głos w tej sprawie, chociaż mnie nie dotyczy - Skoro cię kochają, to po twojej śmierci będą cierpieć tak samo. Nie zależnie od tego, czy będą ci ją w pełni pokazywać, czy nie.
Damian wzruszył ramionami wpatrując się w parującą herbatę.
  - Nie wiem, ale nie mam im niczego za złe - powiedział po chwili.
Skinęłam głową.
  - Rozumiem. Damian, ja... - zaczęłam, ale urwałam. Co mam mu powiedzieć? Jestem beznadziejna. Dlaczego nigdy nie potrafię nikogo pocieszyć? - Przykro mi - dopowiedziałam, mówiąc to, co leżało mi na sercu.
  "Przykro mi". Jednocześnie najbardziej puste i najgłębsze słowa na świecie.
  - Mama nie miałaby nic do Dicka, gdyby tata nie zaproponował adopcji. Nie zniosłaby tego, że w domu mieszka chłopak identyczny z wyglądu i charakteru do jej małego, ukochanego Daniela, a to nie byłby on tylko ktoś obcy. A tata właśnie tego chce, wierząc fałszywie, że w ten sposób uda mu się zapełnić pustkę, jaka powstała wraz z utratą Daniela...
  - Ale on wie, że Dick mu go nie zastąpi Daniela - dopowiedziałam zamyślona.
  - Właśnie - przytaknął - Ja to nazywam "żywieniem się fałszywą nadzieją". Potem boli jeszcze bardziej.
  - Ale skoro ty nie zastąpiłeś im Daniela, to jak ma to zrobić obcy chłopiec?
Damian pokręcił głową.
  - Tata o tym nie wie, Oboje są zdesperowani, choć minęło już tyle lat. Śmierć własnego dziecka ta jakby zabiła cześć ich duszy - wyjaśnił.
     Ku mojemu niezadowoleniu nie mogłam zrobić nic innego prócz przytaknięcia i milczenia. Poznał am tę historię. Jest tak bardzo smutna. Po części rozumiem Kathy i Bruce'a, bardziej Kathy, ale tylko po części.
Damian stał jeszcze przez chwilę zamyślony, aż w końcu się ocknął.
  - Idę do mamy - poinformował mnie.
  - Idź. Dobrze jeżeli będzie przy niej ktoś bliski - stwierdziłam.
  - Barbra...? Czy coś ze mną nie tak, czy raczej z tobą? - zapytał nagle.
  - Słucham? - zaniepokoiłam się.
  - Wiesz, jeszcze przed nikim się tak nie otworzyłem. Nigdy...
Uśmiechnęłam się.
  - Damian, nic się nie stało - pocieszyłam go - Nie rozumiem w czym problem?
  - Nie wiem, ja po prostu... - zająknął się - To chyba dlatego, że wydaje mi się, że jesteśmy podobni... Przepraszam, źle się czuję, gdy mówię o sobie. Ale chcę, żebyś nie mówiła o mnie innym, okey?
Uśmiechnęłam się do niego jeszcze promienniej.
  - Możesz mi ufać - zgodziłam się - Jeżeli chcesz, nie będziemy więcej wracać do tej rozmowy.
     Odwzajemnił uśmiech, a ja poczułam się nagle wyjątkowa. Tak bardzo się cieszę, że ktoś się przede mną otworzył. Tak bardzo się cieszę, że ktoś widzi we mnie przyjaciela, bratnią duszę. Damian miał w okół siebie ludzi, którym mógł powiedzieć coś o sobie. ale tylko ja, chociaż nie znamy się długo, zasłużyła jakimś sposobem, na to by mógł pokazać mi swoje wnętrze.
     Na początku bałam się go. Wydawał mi się oschły i zimny, a w głębi duszy okazuje się być ciepłym i sympatycznym człowiekiem. Stephanie miała rację mówiąc, że jest wspaniały. Wtedy w to trudno mi było uwierzyć, ale teraz już wiem, że ludzi nie ocenia się zanim zdąży się ich bliżej poznać.
     Damian, jakby lekko speszony, skinął głową i wyszedł, a ja ruszyłam za nim, by zająć się w łazience swoją raną.
     Wtedy usłyszeliśmy znajome piknięcie i otworzyły się drzwi, Bruce wszedł i zrobił większe przejście dla Tima. Jego widok od razu zepsuł mi dobry humor, który dopiero co odzyskałam. Miał gips na całą stopę do połowy łydki i poruszał się o kulach. Dodatkowo nie wyglądał na zadowolonego.
 - Im będziesz dłużej leżał, tym szybciej wyzdrowiejesz - powiedział do niego Bruce, zanim zdążyłam się odezwać - Wybaczcie, spieszę się - zniknął w sąsiednim pokoju.
  - Fatalnie - rzekł Damian przyglądając się nodze przyjaciela - Na jak długo to?
  - Na miesiąc - odpowiedział Tim ponuro.
  - Tim, tak bardzo cię przepraszam - jęknęłam - Nie chciałam, żeby to tak wyszło. To było przypadkiem. Przepraszam... - podniósł na mnie rozgniewany wzrok, ale milczał i przeszedł obok mnie obojętnie - Przynieść ci coś? Mogę zrobić ci herbaty - zadeklarowałam.
  - Nie, dzięki - burknął.
  - A może jesteś głodny? Chcesz kanapkę?
  - Nie - powiedział stanowczo wchodząc powoli po schodach - Nie jestem głodny.
  - A może... - zaczęłam.
  - Nic od ciebie nie chcę, jasne? - odwrócił się z trudem i spojrzał na mnie poirytowany - Żadnej pomocy, nic. To takie trudne do zrozumienia?
     Zamilkłam, a on począł wspinać się dalej. Usłyszałam jeszcze jak mruknął nie wyraźnie, coś co brzmiało podobnie do "nienawidzę cię". Zesztywniałam i zrobiło mi się jednocześnie przykro i głupio.
  - Nienawidzi mnie? - powiedziałam cicho, gdy zniknął mi z oczu.
  - Daj spokój - odezwał się Damian - Takie wyznania nie są w jego stylu. Na pewno tylko żartował.
  - Jakoś poważnie zabrzmiał - stwierdziłam zachmurzona.
  - Po prostu jest zły, bo teraz będzie przykuty do łóżka - machnął ręką Damian - Zaraz mu przejdzie i znowu będzie się śmiał. zobaczysz - pokiwałam głową czując się trochę lepiej - On nie jest głupi. Tylko nie bądź tak nadopiekuńcza. Pewnie to go tak zdenerwowało.
  - Chciałam być miła i wynagrodzić mu ten wypadek, a nie od razu nadopiekuńcza - próbowałam się usprawiedliwić.
Damian uśmiechnął się do mnie łagodnie.
  - Nie smuć się. Wcale cię nie nienawidzi - powiedział i spojrzał na kubek, który trzymał w dłoni - Super, to jest już zimne - westchnął zrezygnowany.
Odwrócił się i ruszył na górę, a ja zostałam sama.

    Minął tydzień, ale Tim wciąż wydawał się być na mnie obrażony. Odzywał się do mnie tylko wtedy, gdy musiał i unikał mojego spojrzenia, a ja zrezygnowałam z próby pogodzenia się już na samym początku. Chociaż było mi ciężko, nie dawałam tego po sobie poznać.
    W moim starym domu nigdy się nie kłóciliśmy. Żyliśmy w wiecznej zgodzie. Teraz już wiem, że to dlatego, że moja rodzina nie był normalną rodziną. Wszystko było w niej przekłamane, z góry spisane na taki koniec. Szczęście było tylko marnym złudzeniem. Przecież nie mogliśmy być tak po prostu idealni. Coś takiego nie istnieje. Nie przyzwyczaiłam się jednak, by ktoś był na mnie obrażony przez dłużej niż trzy godziny. I dlatego teraz tak bardzo przygnębiała mnie ta sytuacja zwłaszcza, że tak dobrze dogadywało mi się z Timem.
    Prawdę powiedziawszy zachowanie Tima trochę mnie denerwowało. Rozumiem, że był zły i miał powód, by się na mnie gniewać, ale żeby od razu mówić, że mnie nie nawiedzi? Dodatkowo uniknąć jakiegokolwiek kontaktu ze mną? Stephanie kiedyś porównała mnie do niego, mówiąc, że oboje robimy z igły widły. Może faktycznie czasem za bardzo się rozdrabniam, ale na pewno nie aż tak bardzo jak Tim. Jeżeli jest tak wielka afera z tak błahego powodu, to jak poradzimy sobie w poważniejszych kłótniach?
    Zdecydowałam, że trzeba to zakończyć, Tym razem się zniżę, ale na następny raz zmuszę go, aby sam zrozumiał swoje błędy i chwilowo skrył swoją dumę.
    Cóż, ideały w końcu nie istnieją.
    Pewnego dnia zastałam go późnym popołudniem w salonie, oglądającego telewizję. Prócz niego w pobliżu była jeszcze Kathy, która ścierała stół po obiedzie. Jest to w zasadzie obowiązek Alfreda, no ale jesteśmy ludźmi, chcemy sobie pomagać, a korona z głów nam nie spadnie, gdy go wyręczymy.
    Zacisnęłam mocno pięści. Jakby się zastanowić, to mój pierwszy raz. Pierwszy raz będę kogoś przepraszać. Teraz dopiero uświadamiam sobie jak bardzo byłam wcześniej ograniczona. Oczekuję jednak, że i ja zostanę przeproszona.
 - Tim - powiedziałam głośno podchodząc i stając przed nim. Podniósł głowę i spojrzał na mnie pytająco - Mam dosyć. Zachowujesz się jak dziecko. Dobrze wiem, że zasłużyłam, ale bez przesady.
Tak chyba nie zaczyna się przeprosin, ale już trudno.
  - O co ci chodzi? - zdziwił się.
  - Nie udawaj, że nie wiesz. Od kilku dni się nie odzywasz, unikasz mnie. Nie rozumiem jak można mieszkać pod jednym dachem, żyć obok siebie, a rozmawiać między sobą tylko w razie potrzeby i to jeszcze od niechcenia - miałam przepraszać, a nie zmuszać go do przeprosin. Tim patrzył na mnie chwilę, po czym zaczął się śmiać. Takiej reakcji się nie spodziewałam - Co cię tak bawi? - zmieszałam się.
  - Barbra, nie robiłem tego specjalnie - powiedział - Nie wiedziałem, że aż tak bardzo się tym przejęłaś.
  - Miałam się nie przejąć? - warknęłam - Powiedziałeś, że mnie nienawidzisz.
Poczułam, że się rumienię. Teraz wyszło na jaw, że mi na nim zależy. Jak z resztą na wszystkich tutaj. To trochę głupie, że na siłę próbuję się każdemu przypodobać, ale to prawda.
  - To nie tak - zaczął się tłumaczyć - Znaczy powiedziałem to, ale... ale później na prawdę żałowałem.
  - Znaczy, że się na mnie nie gniewasz? - zapytałam nieśmiało.
  - Skąd! - wykrzyknął - Gniewałem się trochę na początku. Już dawno przestałem. To ty się do mnie nie odzywałaś, więc myślałem, że się na mnie obraziłaś. Postanowiłem siedzieć cicho.
  - Na prawdę?! - zaśmiałam się - Ja myślałam, że ty obraziłeś się na mnie!
  - Wzruszacie mnie... - wymamrotała Kathy z jadalni obok.
  - Obraża to się dziecko, co nie dostało cukierków - kontynuował Tim - Znaczy... Obraziłem się prawda, ale to dlatego, że byłem zmęczony i kostka mnie bolała. Poza tym wiem, że nie zepchnęłaś mnie celowo. Gdybyś tego nie zrobiła, Harley z rozkoszą by cię załatwiła.
  - To o co się gniewałeś? - zachęciłam go.
Spojrzał mi głęboko w oczy, a światło lampy odbiło się w jego zielonych tęczówkach.
  - Bo prawie dałaś się zabić - odparł - Tamtej dziewczynie. Ona już cię miała, Wystarczyła krótka chwila, Barbra.
Obróciłam oczami. Nie chciałam wracać do swojej rozmowy. Właśnie, ona już mnie miała. Nadal twierdzę, że nic nie mogłam zrobić.
  - Nie miałam jak się bronić - powiedziałam - Są takie sytuacje, z których nie ma wyjścia. Powinieneś o tym wiedzieć.
Spuścił wzrok.
  - Wiem o tym, ale gdybyśmy się poddawali, wszyscy bylibyśmy już dawno martwi - rzekł - Musimy walczyć do samego końca. Nie możemy tak po prostu zwątpić... Nie wiem, może jestem przewrażliwiony. Widzisz, moi rodzice mogli się jeszcze obronić. Gdyby nie zaprzestali walki, może jeszcze by żyli.
Spojrzałam na niego smutno.
  - Czyli ty też widziałeś ich śmierć? - spytałam.
Pokiwał powoli zamyślony głową.
  - Nie chciałbym, by coś ci się stało. Nie chciałbym, aby komukolwiek się coś stało - powiedział - A gdy zobaczyłem, że tamta siedzi na tobie i przykłada ci pistolet do głowy...
  - Rozumiem - przerwałam mu, Teraz czuję się na prawdę głupio. Chciał dla mnie jak najlepiej, a ja tak go potraktowałam - Czyli między nami... w porządku?
Tim uśmiechnął się do mnie promiennie.
  - Pewnie - odsunął się na kanapie - Chcesz obejrzeć ze mną film? - odwzajemniłam uśmiech i z chęcią usiadłam obok niego - Ale to nie oznacza, że przestałem cię nienawidzić - zażartował, a ja parsknęłam śmiechem - To wtedy było dziecinne. Przepraszam za to.
Skinęłam głową. Teraz ja powinnam coś powiedzieć.
 - Przepraszam - odparłam - Teraz jesteśmy już kwita.
Skupiłam się na filmie, w którym chodziło chyba głównie o wyścigi samochodowe. Wydawał się całkiem w porządku, ale nie zdążyłam się nim nacieszyć. Po krótkiej chwili przypomniałam sobie, że dzień się już kończy, a ja nie widziałam dzisiaj Bruce'a. Teraz, gdy już nie pracuje, rzadko opuszcza dom.
  - Gdzie jest Bruce? - zwróciłam się do Tima.
W tym momencie Kathy przyłożyła dłoń do ust i wybuchnęła płaczem.
  - Kathy? - Tim podźwignął się przy pomocy kul i pokuśtykał do niej - Co się dzieje? Dlaczego płaczesz?
Podeszłam do nich zaniepokojona.
  - Coś złego stało się z Bruce'em - spytałam.
     Pokręciła głową, ale nie odpowiedziała. Tim spojrzał na mnie zaskoczony. Już się domyślałam, co takiego się dzieje, ale postanowiłam milczeć. Kathy odchrząknęła i wyprostowała się.
  - Kiedy Bruce wróci... - zaczęła - powiecie mu, że ma dzisiaj do mnie nie przychodzić.
  - Dobrze - Tim skinął głową - Może idź się połóż, zgoda?
Kathy pokiwała głową, odłożyła gąbkę i wyszła powoli z pomieszczenia.
  - Masz pojęcie, co się stało? - zwrócił się do mnie Tim, gdy już jej nie było.
  - Nie - skłamałam szybko - Dajmy jej spokój. Najwyraźniej ma powód, by się tak zachowywać...  
     Zanim jeszcze skończyłam to zdanie otworzyły się drzwi i ktoś wszedł do domu. Podeszłam i wychyliłam się zaglądając przez ścianę. Bruce trzymał w ręku granatową walizkę. Zastanowiłam się do kogo należy. I wtedy zauważyłam Dicka. On i walizka? To znaczy, że... że Dick od dzisiaj będzie tu mieszkał!
  - Ty...? - szepnęłam patrząc na niego.
    Lubię go, ale teraz, gdy znam już historię Wayne'ów, nie chcę, by tu zamieszkał. Będą go traktować jak nagrodę pocieszenia. Nikt nie chciałby być tak traktowany. Teraz wszystko będzie sztuczne, wymuszone. Wprowadzenie się tego chłopca może wywołać wojnę w tym domu. To tłumaczy reakcję Kathy sprzed minuty,
    Dick spojrzał na mnie i od razu rozpoznałam, że myśli to co ja, Jakby z jednej strony bardzo chciałby opuścić Dom Dziecka, ale z drugiej nie chciałby robić kłopotu tutaj.
    Usłyszałam pisk radości, który znałam aż za dobrze i Stephanie wybiegła z sąsiedniego pokoju. Podbiegła do Dicka i ścisnęła go z całej siły.
  - Tak bardzo się cieszę - zawołała - Będzie super, zobaczysz. Będę twoją siostrą, będziemy się razem bawić. Ze wszystkim cię zapoznam...
  - Stephanie, daj mi coś powiedzieć - przerwał jej Bruce, a ona uwolniła Dicka i podeszła do Jasona. Na korytarzu znajdowali się już wszyscy z tego domu. Oczywiście z wyjątkiem Kathy - Od dzisiaj Dick będzie z nami mieszkał. Na razie to okres próbny. Sześć miesięcy będzie z nami, Możecie się spodziewać tutaj w każdej chwili pracowników Domu Dziecka, którzy zobaczą jak się sprawujemy...
     Ostatnie zdanie wypowiedział powoli i głośno, z dużą powagą. Raczej taki pracownik Domu Dziecka dosyć mocno zdziwiłby się na widok Batmana siedzącego sobie w najlepsze w salonie.
Jason uśmiechnął się do Dicka.
  - Witaj w domu - rzekł.
  - Chyba się już ze wszystkimi poznałeś, tak? - spytał Bruce - To jest Alfred, nasz kamerdyner i mój najlepszy przyjaciel. A to moje dzieci: Jason, Tim, Stephanie, Damian i... - zatrzymał na mnie wzrok.
  - Audrey - weszłam mu w słowo patrząc na niego wymownie.
  - Audrey - powtórzył - Alfredzie, możesz pokazać Dickowi sypialnię?
  - Ja mu pokażę! - zawołała Stephanie i złapała Dicka za rękę - Chodź, wybiorę ci jakąś. A może sam wolisz sobie wybrać?
Biegiem zaciągnęła go na piętro i znikli nam z oczu.
  - Stephanie chyba bardzo się cieszy - podsumował po chwili uradowany Jason.
  - Szkoda, że Kathy nie... - westchnął Bruce - Gdzie ona jest?
  - W swoim pokoju - odpowiedział Tim, a gdy Bruce ruszył z zamiarem odwiedzenia żony, powstrzymał go - Ale... Ona nie życzy sobie towarzystwa... - powiedział nieśmiało starając się to ubrać w jak najdelikatniejsze słowa.
Bruce milczał przez chwilę, aż w końcu pokręcił głową.
 - Przepraszam, muszę iść. Bądźcie mili dla Kathy i dla Dicka i... - urwała patrząc na nas uważnie.
 -  Wiemy - Damian skinął głową - Dochowamy tajemnicy.
 - To będzie trudne - wtrąciłam.
 - Może się uda - uśmiechnął się słabo Bruce.
 - A jak nie? - dopytywał się Jason.
Bruce nadal się uśmiechał, chociaż ja nie widziałam w tym żadnego powodu do radości.
 - To wtedy zadecydujemy co dalej - odpowiedział.



I oto kolejny rozdział :) Mój prezent na Mikołaja dla Was :)
Wiem, że rozdziały są trochę długie, ale za niedługa zaczynam pisać drugi tom
(tak, tak, dzielę to na tomy ;) )
i będę się starać tworzyć krótsze rozdziały. Jeżeli się Wam opowiadanie podoba, 
to wytrwacie do końca tego tomu :D
Bardzo dziękuję, za wszystkie komentarze. Jesteście cudowni! Przypominam, że 
można komentować również anonimowo, bez żadnych logowań itd. 
Ale do niczego nie zmuszam, chociaż każdy komentarz sprawia mi radość. Nawet, gdy nie jest pozytywny. 
Dopiero uczę się pisać, więc wszystkie wskazówki chętnie przyjmuję :)
Tak na marginesie, powinnam mieć więcej komentarzy, bo rozdziały miały się ukazywać co dwa tygodnie, a ja dodaję praktycznie dwa razy na tydzień :D 
Przepisanie trochę zajmuje. Piszę schemat w zeszycie, a potem wprowadzam poprawki itd. (i tak są błędy, przepraszam :D ) 
A teraz poważnie: kto chce niech komentuje, mi będzie bardzo miło :)
Życzę Wam cudownych prezentów od Mikołaja! :)

wtorek, 2 grudnia 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 13

     Spojrzałam we wskazanym przez Tima kierunku. Harley stała tyłem do nas, pośród kukurydzy. Nie sposób było jej nie zauważyć. Była wystarczająco blisko jezdni, by nas usłyszeć. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na nas, lekko przestraszona, albo raczej zdezorientowana i zaskoczona, że ktoś ją tu odnalazł. Nie mogła wiedzieć kim jesteśmy. W końcu nie mieliśmy na sobie naszych kostiumów: Robinów i Batgirl. Poza tym, była ciemna noc, a kaski zakrywały nam twarze.
    Jason natychmiast zszedł ze swojego motocyklu i biegiem ruszył w jej kierunku. Ja i Tim zrobiliśmy to samo. Harley rzuciła się do ucieczki, co oznaczało, że prawdopodobnie nie ma przy sobie żadnej broni. Ale czy to nie byłoby zbyt podejrzane? Późnym wieczorem znajduje się daleko poza centrum miasta, w samym środku kukurydzianego pola i ucieka zamiast się bronić? Tak, to jest podejrzane.
    Całą trójką wbiegliśmy kukurydzę. Wytężyłam wzrok. Nie możemy stracić jej z oczu. Może i ma jaskrawe, kolorowe ubranie, ale jest już całkiem ciemno, a olbrzymie, rozciągające się wokół nas pole porośnięte wysokimi, gęstymi roślinami. Nie ułatwia nam to zadania.
   - Zatrzymaj się! - wykrzyknął Jason.
Oczywiście na próżno. Harley nawet odrobinę nie zwolniła.
   Przed naszymi oczami ukazał się nagle nieduży zbudowany z czerwonej cegły budynek o płaskim dachu. Harley wyraźnie zmierzała w jego kierunku. Pchnęła drzwi i zniknęła w środku.
   Zatrzymaliśmy się przed wejściem i łapiąc oddech popatrzyliśmy po sobie. Jason powoli położył dłoń na klamce, drugą ręką sięgnął do pasa po batarang, a następnie gwałtownie otworzył drzwi.
   Nic. Spojrzałam na Tima, ale dał mi znać, żebyśmy robili to, co Jason. Weszliśmy więc za nim do ciemnego wnętrza budynku. Mrugnęłam kilka razy, przyzwyczajając oczy do ciemności.
  - Gdzie ona jest? - powiedziałam cicho nawet nie próbując ukryć tego, że się boję.
   Przybliżyłam się do Tima, bo czułam, że jeżeli przybliżę się do Jasona, to, myląc mnie z Harley, wbije mi batarang w oko, tak jak ja tamtemu mężczyźnie, Wolałabym tego uniknąć. Spróbowałam cokolwiek dostrzec.
   Wówczas niespodziewanie ujrzeliśmy jej twarz. Wzdrygnęłam się przerażona i zaskoczona jednocześnie. Uśmiechała się, co znaczy, że nie jest już bezbronna. Nim zdążyliśmy się zorientować i przygotować do obrony, zaatakowała Jasona. W tej samej sekundzie usłyszałam znajomy, nieprzyjemny dźwięk. Pistolet. Strzał. Gwałtownie odwróciłam głowę i spojrzałam w ciemność. Kula przeleciała kilka krótkich milimetrów od ramienia Tima.
    Chciałam ruszyć z pomocą któremuś z chłopaków. Nie zrobiłam nawet kroku w stronę Jasona i Harley, gdy ktoś wypchał mnie z powrotem na zewnątrz. Kimkolwiek była ta osoba, musiała być na prawdę silna, bo zachwiałam się i nie udało mi się złapać równowagi. Padłam na ziemię, ale natychmiast podniosłam głowę. Jakaś dziewczyna, którą widziałam pierwszy raz w życiu, rzuciła się na mnie. W ręce trzymała wielką siekierę. Zamachnęła się celując prosto w środek mojej twarzy. W ostatniej chwili odwróciłam się i siekiera wbiła się w ziemię. Wstałam błyskawicznie na trzęsące się pode mną ze strachu nogi, a dziewczyna warknęła i wyrwała swoją broń z gruntu.
    Była niemalże identyczna jak Harley. Bardzo podobnie ubrana, z tymi dwiema różnicami, że krótką, niegrzeczną spódniczkę zamieniła na obcisłe, długie spodnie i miała na sobie więcej ponurej czerni, niż prowokującej czerwieni. W przeciwieństwie do Harley była brunetką, jednak sposób uczesanie- dwa niechlujne kucyki- był taki sam. Na twarzy miała zarzuconą czarną, jakby żałobną, koronkową zasłonę. Wbijała we mnie gniewny wzrok. Oczy miała duże, brązowe, dodatkowo podkreślone mocny, rozmazanym makijażem.
  - Super... - westchnęłam - Ty też będziesz opowiadać pół godziny zanim zaczniesz walczyć? - może przynajmniej będę udawać, że się jej nie boję. Tak na prawdę, chciałam, żeby opowiadała nawet dwie godziny. Może udałoby mi się obmyślić plan, jak ją pokonać. Albo lepiej. dołączyliby do mnie chłopcy i sami ją pokonali.
  - Ze mną sobie raczej nie porozmawiasz - odparła krótko oschłym głosem.
    Ponownie się zamachnęła, a ja w mgnieniu oka wyciągnęłam zza pasa metalowy prosty "patyczek" wielości i kształtu długopisu. Nacisnęłam kciukiem na sam jego środek i zmienił się w silną, grubą laskę, którą odparłam atak nieznajomej.
    Krzyknęła ze złości i zaczęła się do mnie przybliżać, wciąż próbując przełamać mnie na pół. Cofałam się, nawet nie próbując atakować, myślałam tylko o obronie. Liczyłam na to, że Jason albo Tim przybędą mi z pomocą. Ale ich nie było.
    Weszłam w kukurydzę. Powoli brakowało mi sił, ale moja napastniczka nie miała zamiaru zrobić mi nawet krótkiej przerwy na złapanie oddechu. Możliwe, że zauważyła moje osłabienie i tym samym, szansę na swoje zwycięstwo, bo nagle zaczęła uderzać jeszcze mocniej, Ale ja nie mogę na to pozwolić. Nie mogę pozwolić na jej zwycięstwo, a moją porażkę. Muszę ją pokonać. Muszę teraz ja ją zaatakować i zdobyć przewagę.
   Dziewczyna, jak szalona, machała przede mną swoją siekierą, celując we wszystkie części mojego ciała. Na prawdę, nie wiem jak to możliwe że jeszcze nie dostałam. Potrafiłam podążać za jej oczami i przewidzieć w miejsce, w które teraz będzie chciała uderzyć, Za każdym razem udało mi się obronić. Wiedziałam jednak, że długo tak nie dam rady, moje szczęście nie będzie trwało wiecznie, Muszę zaatakować. Już!
   I to chyba był mój błąd. Skupiłam się na czymś innym, chciałam zaatakować. Przestałam śledzić, gdzie ucieka jej wzrok i nie zdążyłam uniknąć ataku. Dobrze, że przynajmniej lekko odskoczyłam przed uderzeniem, właśnie to mnie uratowało.
   Dziewczyna uderzyła siekierą w moje lewe biodro z taką siłą, że ponownie padłam na ziemię z krzykiem.
   Paskudny ból rozlał się po całym moim ciele, a łzy naszły mi do oczu. Skuliłam się w kłębek i zaczęłam wić z bólu, wciąż krzycząc. Dziewczyna to wykorzystała i rzuciła się na mnie, siadając celowo na potłuczonych biodrach. W ten sposób tylko spotęgowała ból. Wrzasnęłam przeraźliwie, jednak natychmiast zamilkłam. Poczułam, że przyłożyła mi coś zimnego do skroni.
   To pistolet.
   Strach mnie sparaliżował, a ona zaśmiała się cicho pod nosem.
  - Teraz powiedz temu światu: pa pa - zadrwiła.
    Usłyszałam jak kula wchodzi do tunelu. Łzy spłynęły mi po policzku. Zamknęłam oczy, gotowa na to, że za chwilę zginę.
     W tym momencie dziewczyna niespodziewanie zeszła ze mnie, a konkretniej ktoś ją ze mnie zepchnął. Otworzyłam gwałtownie oczy i spojrzałam w bok. Teraz to ona leżała bezbronna na ziemi, a na niej siedział Tim. Przygwoździł ją rękoma, a ona rzucała się i krzyczała, nieudolnie próbując się wyrwać. Z trudem wyciągała rękę, próbując dosięgnąć siekiery, która znajdowała się centralnie między nią. a mną. Okazałam się szybsza i pozbawiłam jej tej szansy. Spojrzała na mnie ze wściekłością, a wtedy Tim jednym uderzeniem pozbawił jej przytomności.
   - Dziękuję... - wyszeptałam nadal trzęsąc się z przerażenia.
Tim wstał i popatrzył na mnie gniewnie.
  - Czy ty na prawdę tak bardzo chcesz zginać?! - wykrzyknął nagle.
  - Nie... Ja... - zaczęłam zastanawiając się, o co mu chodzi.
  - To dlaczego się poddałaś?! - przerwał mi - Masz walczyć do samego końca, rozumiesz?!
  - Już miałam pistolet przy głowie! - próbowałam się wytłumaczyć i jakoś usprawiedliwić.
  - Pistolet przy głowie, nie kulę w głowie! - odkrzyknął.
  - Będziesz mi teraz udzielał lekcji?! - zawołałam oburzona wstając z trudem.
    Może i faktycznie, źle postąpiłam zaniechując walki, ale co mogłam zrobić?! Na nic nie wystarczyłoby mi czasu.
  - A gdyby mnie nie było?! - nie przestawał Tim - A gdyby mnie nie było, albo nie zdążyłbym dobiec do ciebie?! Pozwoliłabyś się jej zabić?! - wskazał na leżącą pod nami dziewczynę.
   Otworzyłam usta, by się odciąć, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy, więc zamknęłam je z powrotem i odwróciłam obrażona wzrok.
  Usłyszałam krzyk i oboje gwałtownie podnieśliśmy głowy do góry. Na dachu jednopoziomowego budynku Jason i Harley nadal ze sobą walczyli. Zupełnie o nich zapomniałam. Tim spojrzał na nieprzytomną dziewczynę. Powinniśmy jej pilnować. Co jeżeli obudzi się i ucieknie? Zaczekałam, aż Tim podejmie decyzję. Byłam w tej chwili na niego obrażona, chociaż uratował mi życie. Nie chciałam by to on mną teraz rządził, ale lepiej, żebym była teraz grzeczną i posłuszną dziewczynką. Ostatecznie Tim pozostawił moją napastniczkę i rzucił się na pomoc Jasonowi.
  Myślałam gorączkowo, co powinnam teraz zrobić. Oczekiwałam, że Tim sam zada mi zadanie. Pewnie popełniam kolejny błąd i pewnie znowu zostanę skarcona, ale chcę zrobić to co on. Nie mogę siedzieć i patrzeć bezczynnie jak oni walczą. Nie mogę czekać. Muszę działać.
  Zmusiłam się do biegu, chociaż ból mnie rozrywał. Dobiegłam Tima i teraz biegliśmy obok siebie, odsuwając zagradzającą nam drogę wysoką kukurydzę. Dzięki drabince przy ścianie błyskawicznie dostaliśmy się na dach. W tym samym momencie Harley cisnęła Jasona w bok. Przeturlał się dwa razy zmierzając w stronę krawędzi. Podbiegłam do niego i zatrzymałam, nim zdążył spaść. Tim wskoczył Harley na plecy, przewracając ją przy tym. Próbował wyrwać jej z dłoni jej mini- bazookę, ale nie pozwoliła na to.
  - Złaź ze mnie! - warknęła i pchnęła Tima prosto na mnie.
Cudem udało mi się nie spaść z dachu.
   Harley wyprostowała się i otarła z brody krew. Podejrzewam, że mogła to być też szminka, bo była identycznie tego samego koloru. Wyciągnęła przed siebie swoją mini- bazookę i nadała jej maksymalną siłę. Coś podpowiadało mi, że już ją udoskonaliła. Prawdopodobnie to, że teraz, w przeciwieństwie do ostatniego razu, świeciła jasną, oślepiającą czerwienią i wydawała z siebie nieprzyjazne buczenie. Harley wbiła w nas szaleńczy wzrok i  wycelowała na Jasona, który jeszcze nie zdążył wstać.
  - Uważaj! - złapałam go od tyłu za ramiona i przyciągnęłam do siebie.
    Laserowa kula przeleciała tuż obok niego. Kolejna dawka była przeznaczona dla mnie. Tym razem odepchnęłam od siebie Jasona, a sama zrobiłam gwałtowny krok do tyłu, a pocisk średnicy jakiś piętnastu centymetrów przeleciał między nami.
    Niestety, cofając się, pchnęłam przypadkowo Tima. Nie zdążył złapać równowagi, a ja nie zdążyłam w odpowiedniej chwili chwycić jego wyciągniętą dłoń i chłopak z krzykiem spadł w dół.
   Odwróciłam się gwałtownie, bo Harley przystąpiła do kolejnej próby. Zrobiłam przewrót w tył, odbiłam się rękoma i z powrotem się wyprostowałam, a laserowa kula przeleciała pomiędzy moimi rękoma w połowie obrotu.
  - Dzięki, Stephanie - mruknęłam sama do siebie.
   Harley warknęła i ponownie uniosła mini- bazookę, ale nim wystrzeliła pocisk, Jason powalił ją kopnięciem w głowę. Jęknęła i padła nieprzytomna na dach.
   Razem z Jasonem zbiegliśmy na dół, do siedzącego na ziemi Tima. Trzymał się za kostkę i krzywił z bólu.
  - Tim! - zawołałam klękając przy nim - Co się stało?
  - Strasznie boli - jęknął.
  - Noga?
  - Tak - pokiwał głową.
  - Pokaż - polecił Jason i przybliżył dłonie do jego kostki. Ledwo go dotknął, a Tim syknął i podciągnął nogę do siebie - Boli?
  - A jak myślisz?! - wykrzyknął oburzony.
  - Spokojnie, nie denerwuj się - uspokoił go Jason - Muszę zobaczyć. Pokaż.
Tim niechętnie wyprostował z powrotem nogę, a gdy Jason dotykał mu kostki, tak lekko jak tylko mógł, zacisnął mocno powieki.
  - I jak? - zwróciłam się do Jasona.
  - Niedobrze - pokręcił głową, nie patrząc na mnie.
    W tej chwili poczułam nagle mrowienie w karku, zupełnie jakby ktoś nam się przyglądał. Rozejrzałam się nerwowo wokoło, ale wszędzie była tylko kukurydza. Odwróciłam się zaniepokojona i spojrzałam w zacienione okno budynku. Mogłam przysiąść, że ktoś stał w środku i patrzył na nas, ale gdy po ułamku sekundy spojrzałam znowu, nikogo już tam nie było. Patrzyłam przez chwilę uważnie w ciemne wnętrze budynku, czując jak oblewa mnie zimny pot.
Odwróciłam się z powrotem do chłopaków.
  - Musimy stąd iść - powiedziałam głucho.
  - To idź - warknął Tim.
  - Musimy - przyznał Jason krążąc oczami naokoło. Czyżby on też wyczuł coś podejrzanego? - Tim, dasz rady iść?
Tim niezręcznie spróbował wstać, ale gdy tylko przeniósł ciężar na uszkodzoną nogę, z powrotem usiadł.
  - Nie dam rady - przyznał zrozpaczony.
  - To nic - pocieszył go Jason, biorąc go pod ramię - Pomożemy ci. Barbra?
  - A co z Harley i resztą? - przypomniałam sobie nagle.
    Po minie Jasona wywnioskowałam, że i on o tym zapomniał.
    On ruszył na dach, a ja pobiegłam tam, gdzie porzuciłam tamtą dziewczynę. Jednak nikogo tam nie zastałam. Wróciłam do chłopców z tą nowiną i dowiedziałam się, że nie ja jedyna nikogo nie znalazłam. Zastanowiłam się, czy oni zawsze tak znikają. Obawiałam się, że Tim znowu, na mnie wyskoczy, że źle postąpiłam porzucając dziewczynę od siekiery, ale on albo dał sobie z tym spokój, albo kostka tak bardzo go bolała, że nie miał ochoty na prawienie kazań.
    Objęłam go i wspólnie z Jasonem podciągnęliśmy chłopaka. Było dla mnie to niekorzystne z tego względu, że Tim ocierał o moje stłuczone biodro. Musiałam zacisnąć zęby, by nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
  - Świetnie - pochwalił Jason Tima - Chodźmy. Musimy o wszystkim powiedzieć Bruce'owi.
   Ruszyliśmy powoli w kierunku naszych motocykli. Odwróciłam jeszcze głowę i zaglądnęłam przez ramię w puste, ciemne okno.
   Byłam pewna, że tam w cieniu ktoś wciąż stoi i na nas patrzy.

sobota, 29 listopada 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 12

   Dla wszystkich, którzy przeczytali, gratulacje :) Uznałam, że nie będę tego rozdrabniać i zrobię jeden większy rozdział. Mam nadzieję, że docenicie moją pracę, bo przepisanie tego na prawdę trochę zajęło :) Czekam na komentarze ;)

     Wróciliśmy do domu późnym wieczorem. Stephanie natychmiast uciekła do swojej sypialni, tłumacząc się, że musi się przebrać. Wyczułam jednak, że chodzi o coś innego. Całą drogę powrotną była jakby nieobecna, a gdy na jej twarz padło światło, ujrzałam duże rumieńce na jej policzkach. Po za tym zachowywała się, jakby bardzo zależało jej, by uniknąć z kimś rozmowy. Normalna Stephanie się tak nie zachowuje. Jest roztrzepana, ale nie aż tak.
     Postanowiłam zignorować jej dziwne zachowanie. W końcu każdy czasem zachowuje się trochę inaczej niż zwykle. Razem z Brucem poszłam do jadalni, gdzie Alfred i Kathy szykowali do stołu. Kathy podniosła wzrok, a gdy nas ujrzała wyprostowała się i przerwała układanie talerzy,
   - Nie jest dobrze - powitał ją Bruce. Chociaż byliśmy w bezpiecznej odległości od salonu, Bruce, w obawie przed Dickiem, mówił bardzo cicho - Joker widocznie zaczął zakładać drużynę.
Kathy zmarszczyła czoło.
  - Co to znaczy? - spytała.
  - Trójka jego wspólników właśnie obrabowała centrum handlowe - odpowiedział - Na razie to tylko kradzież, ale sama dobrze wiesz, że od tego się zaczyna...
  - Kto to był? - zaciekawiła się Kathy.
  - Harley Quinn, Catwoman i ktoś, kogo nazwały Deathstroke.
Kathy wolno pokiwała głową zamyślona.
  - Faktycznie, nie dobrze - przyznała - Nawet bardzo nie dobrze. Aresztowali ich?
Bruce parsknął śmiechem, jakby opowiedziała właśnie świetny dowcip.
  - Oczywiście, że nie! -  powiedział znacznie głośniej lekko poirytowany - Uciekli, jak zawsze...
  - Cicho! - skarciła go Kathy - Ten dzieciak nie musi od razu wszystkiego wiedzieć - wymamrotała, wracając do układania talerzy.
  - Właśnie, Kathy, chyba nie masz nic przeciwko temu, by Dick został dzisiaj na kolację?
Kathy ponownie się wyprostowała i założyła ręce na biodra.
  - Nie starczy jedzenia dla jeszcze jednej osoby - powiedziała krótko.
Bruce wzruszył ramionami.
  - Podzielimy się - rzekł.
  - Spokojnie, wszyscy się najedzą - wtrącił Alfred - Jest tego trochę...
Kathy przesłała mu piorunujące spojrzenie, a on zamilkł i uśmiech natychmiast zszedł mu z twarzy.
  - To tylko chwila - kontynuował Bruce - O dwudziestej pierwszej musi być z powrotem w Domu Dziecka, to...
  - To będzie wcześniej - Kathy machnęła zniecierpliwiona ręką i teraz zaczęła układać sztućce.
Bruce ściągnął brwi i patrzył na nią w milczeniu przez dłuższą chwilę, próbując ją rozgryźć. To jej mąż, więc może jemu się to uda.
  - O co ci chodzi? - zapytał w końcu.
  - Musisz zjeść na spokojnie i powoli, a nie spieszyć się, by dziecko odwieźć - odparła.Wzrok miała spuszczony, a ton jej głosu był znacznie łagodniejszy, przez co czułam, że nie mówi prawdy. Na pewno nie o to chodzi - Wystarczając dużo masz codziennie pośpiechu...
  - O co chodzi, na prawdę? - przerwał jej Bruce. Widocznie myślimy podobnie.
Kathy westchnęła głęboko i po chwili spojrzała na niego.
  - O twoją idiotyczną propozycję - powiedział. Zimny głos. Tak, teraz mówi prawdę - Nie chcę, by ten chłopak w jakiś sposób się do nas przywiązywał.
  Nie mam pojęcia o jaką propozycję chodzi, ale poczułam nagłą niechęć do Kathy. Właśnie wyraziła się o Dicku jak o psie.
  - Kathy! - zawołał Bruce z oburzeniem, po czym dodał ciszej - Jak możesz tak mówić? Przecież to dziecko. Masz w ogóle pojęcie, co on przeżywał przez ostatnie dni.
   Kathy opuściła z rąk szklaną misę, która rozbiła się na dziesiątki małych kawałeczków, wydając przy tym nieprzyjemny hałas.
  - Posprzątam - powiedział szybko Alfred łapiąc miotłę.
  - Pomogę ci - zadeklarowałam sięgając po łopatkę.
    Kathy podeszła do Bruce'a i stanęła kilka centymetrów przed nim, wbijając w niego wściekły wzrok.
  - Tak się składa, że też straciłam rodziców, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem - powiedziała drżącym, przyciszonym głosem - Zostali zamordowani na moich oczach. W Wigilię Bożego Narodzenie, wiesz?  - Bruce otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ona mu na to nie pozwoliła - Chyba jednak mam pojęcie.
   Nie czekając na odpowiedź, wybiegła z jadalni, szturchając przy tym Bruce'a w ramię. Odwrócił się i zawołał za nią, ale ona już wbiegała po schodach. Czułam ogromną potrzebę, zapytania Bruce'a, co takiego właściwie się stało, ale zrezygnowałam. Nie powinnam się teraz odzywać. W milczeniu więc sprzątałam z Alfredem stłuczoną misę i sałatę, która już nie nadawała się do jedzenia.
  - Powinieneś z nią porozmawiać - przerwał ciszą Alfred. Znalazł w sobie więcej odwagi niż ja. Ale w sumie, ja znam Waynów zaledwie miesiąc, a on- kilka lat.
  - O ile będzie chciała rozmawiać - burknął Bruce - Nie chciałem, żeby to tak wyszło... Spóźnię się na kolację. Zacznijcie beze mnie. Ja odwiozę Dicka.
  - Ale.. - zaczęłam.
Bruce uniósł dłoń do góry, dając mi znak, abym zamilkła.
  - Dajmy już spokój Kathy - powiedział.
  - Ale Dick nie jest niczemu winny - dokończyłam.
Bruce pokręcił głową i spojrzał na mnie błagalnie.
  - Barbara, proszę - rzekł - Nie, nie jest winny. Jeśli ktoś jest temu wszystkiemu winien, to ja... Za pół godziny jestem z powrotem.
     Opuścił jadalnię i skierował się do salonu, a ja wyrzuciłam pozostałości misy.
  - Wiesz, co się stało? - zapytałam Alfreda, ale on wzruszył ramionami.
  - Nie wiem - przyznał - Pani Wayne odkąd wyjechaliście tak się zachowywała.
Skinęłam głową i uznałam, ze najlepiej jest zmienić temat.
  - Alfredzie, kim jest ten cały Joker i Harley Quinn? - odważyłam się zapytać.
  - Znana parka - westchnął kładąc na stół wysokie szklanki do soku - Nic dziwnego, że nie wiesz. W końcu twoja matka odciągała cię od takich spraw. Poza tym wszystko nagle ucichło, gdy zaginęli jakieś dziesięć lat temu. Ale teraz skoro pojawiła się Harley.. - urwał, jakby nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak w tej sytuacji zachowają się mieszkańcy Gotham - To przestępcy. Mordercy. Prawie zawsze mordują bez przyczyny. Po prostu chcą widzieć ból, cierpienie i śmierć. Ten widok ich karmi. Sprawia, że czują się uzupełnienie, nasycani. Mimo tego, nigdy nie mają dość.
  - Nie chcą niczego? - zdziwiłam się - Pieniędzy? Władzy? Nic?
Alfred pokręcił głową.
 - Nic - potwierdził - Przynajmniej kiedyś tak było. Pragnęli, żądali tylko śmierci niewinnych ludzi.
 - Innymi słowy - zaczęłam - To szaleńcy.
 - Dokładnie - przytaknął - Psychopaci jakich świat nie widział. Największy postrach Gotham. Na razie,..
  - O czym ty mówisz? - zmarszczyłam się.
  - Nie było ich tyle lat - rzekł - Wydaje mi się, że obmyślili jakiś plan. Plan, który może okazać się tragiczny w skutkach. Nie tylko dla mieszkańców tego miasta.
    Gdy wypowiedział te słowa przeszył mnie nie przyjemny dreszcz, dokładnie taki jak wtedy, gdy usłyszałam pierwszy fragment kłótni rodziców dwa miesiące temu. Czułam wówczas, że wydarzy się coś złego. Nie wiem, czy chcę wiedzieć jaki plan może mieć Joker. Ale mama powiedziała, że jego plan się wypełni. I czuję, że w tej sprawie akurat mówiła prawdę.
     Postanowiłam, że na razie nie chcę o tym myśleć, podziękowałam Alfredowi za rozmowę i opuściłam jadalnią, gdy byłam pewna, że Dick już wyszedł. Poszłam do swojego pokoju, gdzie zdjęłam kostium Batgirl. Gdy wyszłam spotkałam na korytarzu Stephanie. Uśmiechnęła się promiennie na mój widok i podeszła do mnie.
   - Cześć! - przywitała się wesoło.
   - Cześć - odparłam zdziwiona - Nie widziałyśmy się dzisiaj?
      Stephanie zaśmiała się życzliwie, a ja spojrzałam na nią zaskoczona, Dlaczego jest tak bardzo radosna? Żadne z dzisiejszych wydarzeń nie było przyjemne. Wręcz przeciwnie. Wszystko zmierza ku złemu. A ona się śmieje?
  - Steph, wszystko w porządku? - upewniłam się - Zachowujesz się trochę,,, dziwnie.
Nie chodzi o to, że przeszkadza mi czyjś dobry nastrój. Chodzi o to, że zupełnie nie widzę powodu, by tak bardzo się cieszyć.
  - Nie, czemu? - spytała - Dziwnie? Ja? Normalnie. Zupełnie normalnie. Widzisz?
Mimowolnie wytrzeszczyłam na nią oczy, na co ona znowu zaczęła chichotać.
  - Nie rozumiem, co cię tak bawi? - wypaliłam w końcu - Czy podczas tej misji coś ci się stało? To przez moją mamę, tak? Co ci zrobiła?
  - Nie. Tak. Znaczy... - ponownie parsknęła śmiechem, ale widząc, że przyglądam jej się z pełną powagą, uspokoiła się odrobinę - Nie, to nie Catwoman sprawka, tylko... - urwała.
  - Kogo? - zachęciłam ją.
Rozejrzała się nerwowo wokół, sprawdzając, czy nikt nas nie podsłuchuje.
  - Jasona - dopowiedziała przyciszonym głosem.
  - Jasona? - ściągnęłam brwi. Na prawdę, nie rozumiem o co tej dziewczynie chodzi. Opowiedział jakiś dowcip, czy ściągnął koszulkę?
  - Bo widzisz. on mi dzisiaj robił... - zaczęła nachylając się do mnie, a następne słowo wypowiedziała już całkiem szeptem - resuscytację.
     Może ją nie całował, ale i tak ta wiadomość w błyskawicznym tempie poprawiła mi humor. Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
  - W sensie, że usta- usta? - niemal pisnęłam.
Stephanie zadowolona pokiwała głową.
  - Jak ty walczyłaś z Catwoman - dodała, a ja aż podskoczyłam.
  - Jason i Stephanie- zakochana para, siedzą na kominie i całują... - po czym urwałam zastanawiając się, co takiego Jason i Stephanie mogą całować, prócz siebie, oczywiście - Nietoperze - dokończyłam ze śmiechem.
Teraz ja się śmiałam, a ona nieskutecznie próbowała mnie uspokoić.
  - Głośniej się nie dało? - warknęła - Ty jesteś na prawdę jakaś głupia. To była tylko resuscytacja. Musiał to zrobić, by mnie uratować.
  - To skoro to była "tylko resuscytacja", to dlaczego, kochana, tak bardzo się tym zachwycasz?
     Zbiłam ją z tropu. Zaczęła krążyć oczami po pomieszczeniu, myśląc gorączkowo nad odpowiedzią i usilnie unikając mojego spojrzenia.
  - Bo-bo żyję... - zająknęła się - Cieszę się, bo żyję.
Pokręciłam głową dumnie.
  - Nie przekonałaś mnie tym - oznajmiłam zadowolona, a ona zmierzyła mnie gniewnie.
  - Któregoś dnia, się zemszczę, zobaczysz - obiecała mi, celując we mnie palcem.
  - Co?! - parsknęłam śmiechem - Że niby na mnie?! Będziesz musiała troszeczkę poczekać. Dużo, dużo poczekać...
  - Dobra - wzruszyła ramionami, krzyżując ręce na piersi - A tak na poważnie, ja mam ci mówić wszystko o mnie, a ty mi o sobie nic, tak? No dalej. Który Robin ci się podoba, powiedz?
     Ponownie się zaśmiałam, ale tym razem, ku mojemu niezadowoleniu, był to nerwowy śmiech. Postanowiłam więc obrócić to w żart.
   - W tobie - zachichotałam - Kocham się w tobie. Znasz teraz mój największy sekret.
Popatrzyła na mnie nadzwyczajnie oburzona i wyprostowała się.
  - Zapytałam, w którym Robinie - podkreśliła.
  - Odpowiedziałam ci.
  - Ja nie jestem Robin. Jestem Rabin - powiedziała ze śmiertelną powagą grobowym głosem. Dopiero po dłuższej chwili patrzenia na nią zaczęłam wić się ze śmiechu - Nie wiem, co cię tak bardzo bawi - powiedziała nadal zachmurzona - Bruce w niektórych sprawach jest mało oryginalny. Wymyślił sobie, że każdy jego pomagier będzie nosił pseudonim "Robin". Nie przewidział jednak tego, że pojawi się u niego dziewczyna, a "Robin" to męskie imię. Musiałam więc to jakoś zmienić, a nie chciałam za bardzo się wyróżniać, dlatego po prostu zmieniłam "o" na "a".
  - Biorąc pod uwagę twoje słowa, to ja się bardzo wyróżniam - powiedziałam nadal się śmiejąc - Batgirl. Wiesz, moja matka uważa, że jestem, w związku z tym, wyjątkowa... - nie dałam rady powiedzieć, bo śmiech mi to uniemożliwił.
     Naśmiewałam się z własnej matki. Kiedyś nawet nie odważyłabym się pomyśleć o niej nic złego. Teraz, śmiejąc się z niej, czułam się lepiej, lżej, chodź prawdę mówiąc, nie do końca dobrze. Nawet Stephanie z trudem powstrzymywała uśmiech.
   - Nie czuj się zbyt pewnie - przestrzegła mnie - Większość słów twej matki to kłamstwa.
Powinno zrobić mi się przykro. I zrobiło mi się przykro, ale i tak zaśmiałam się jeszcze głośniej.
  - Ej, a ty wiesz, że nikt do ciebie nie mówi "Rabin"? - próbowałam zejść z tematu mojej matki, chociaż sama go zaczęłam.
  - Obiecuję ci, że Rabin ci jeszcze pokaże - powiedziała - Tobie i każdemu innemu. Rabin będzie znana i szanowana na całym świecie. A ja dotrzymuję obietnic, nie to co ty.
Ściągnęłam brwi.
  - Ja...? - zaczęłam.
Promienny uśmiech znów zawitał na jej twarzy.
  - Miałaś pisać jakąś skargę, słyszałam - oświeciła mnie - Dziś znowu był ten gość w autobusie...
Znowu wybuchnęłam śmiechem.
  - I co? - zaciekawiłam się - Gdy cię zobaczył na przystanku, chciał cię przejechać, żebyś przypadkiem kogoś nie zamordowała?
  - Nie, ale z jego wypowiedzi, gdy wchodziłam do środka wnioskuję. że nie był specjalnie zadowolony z tego, że jestem jego pasażerką - zachichotała,
  - Wiesz, że ja o tym młotku już dawno temu zapomniałam?
  - Ale on o mnie nie... - westchnęła.
Uśmiechnęłam się szeroko.
  - Powiedz mu, że jesteś Rabin - zaproponowałam - Jako jedyny zapamięta to sobie na całe życie.
Stephanie obróciła oczami.
  - Nie przestaniesz, prawda? - powiedziała zrezygnowana nie patrząc na mnie.
Pokręciłam głową.
  - Ale nie martw się, czy "Rabin", czy "Robin". Jason i tak cię kocha.
  - Tobie się już tekst skończyły, wiesz? - zapytała, przestępując z nogi na nogę.
  - Już na samym początku tej rozmowy - przyznałam próbując przestać się śmiać.
  - Hej, dziewczyny! - usłyszałam za sobą.
     Drgnęłam i natychmiast się uspokoiłam. Odwróciłam się szybko. W naszą stronę podążał nie kto inny jak właśnie Jason. Z trudem powstrzymałam się od kolejnej salwy śmiechu. Wyczułam, że Stephanie obok mnie stężała. Pewnie liczy na to, że chłopak nie usłyszał, jak mówię, o tym że ją kocha. A ja chciałaby żeby tak było.
  - Jason! - zawołałam sztucznym głosem przez zaciśnięte zęby - Witaj! Co się stało?
  - Zbieramy się na kolację - oznajmił przystając przy nas - Widziałyście Kathy?
  - Nie - odpowiedziała szybko Stephanie - Nie widziałyśmy. A ty ją widziałeś?
     Musiałam zamknąć oczy, ale i tak się uśmiechnęłam. Muszę ją ratować, bo się pogrąży. Normalna Stephanie nie umie rozmawiać, a co dopiero zakochana.
  - Jak się czujesz? - zwróciłam się do Jasona, zanim zdążył odpowiedzieć Stephanie.
Przyłożył dłoń do brzucha.
  - Boli okropnie, ledwo chodzę, ale daję radę - uśmiechnął się - Jest co raz lepiej. Dzięki.
  - Myślałam, że te kule są śmiertelne - przyznałam.
  - Ja też. Widocznie komuś tu się przyda udoskonalenie...
  - Dostałeś? - zaniepokoiła się Stephanie.
  - Tak, od Harley, ale jest okej - odpowiedział - A co z tobą?
  - Ze mną? - zdziwiła się - Ja nie walczyłam z Harley. Nie dostałam - Wymieniłam z Jasonem rozbawione spojrzenia, a Stephanie uświadomiła sobie, o co mu chodzi - Ach, tak - uderzyła się w czoło - Przepraszam, Czuję się świetnie, na prawdę. Dziękuję...
  - Nie ma za co - uśmiechnął się Jason i ja tak samo - To chodźmy na kolację. Spróbuje coś przełknąć. Ale najpierw znajdę Kathy...
     Wówczas drzwi obok nas otworzyły się tak gwałtownie, że cała nasza trójka aż podskoczyła. Z pokoju wyszła Kathy.
  - Nie trzeba, tu jestem. Gdzie Bruce? - zapytała.
  - Pojechał odwiedź Dicka, ale za chwile wróci - powiadomił Jason.
      Kathy nie odpowiadając minęła nas i ruszyła na parter szybkim krokiem. Jason wrócił ramionami i poszedł za nią. Chciałam zrobić to samo, ale Stephanie chwyciła mnie za rękę i przyciągnęła do siebie. Zaczekała, aż Jason wystarczająco się oddali i dopiero wtedy się odezwała:
  - Widziałaś? Kathy cały czas tu była! Słyszała wszystko, co o nim mówiłyśmy - szepnęła z paniką.
Zaśmiałam się krótko i uwolniłam z jej uścisku.
  - Przerażające, rzeczywiście - stwierdziłam z sarkazmem w głosie - I o Rabin też słyszała. Wszyscy zginiemy...
  - Barbra, ja na poważnie - skarciła mnie - Myślisz, że coś mu powie?
  - Tak, na pewno teraz puszcza mu nagranie z dyktafonu.
  - Barbra!
  - Dobrze, już dobrze - zaśmiałam się - Ma swoje problemy. Twoje miłosne przemyślenia jej nie obchodzą.
     Stephanie widocznie uspokojona, uśmiechnęła się łagodnie i chwyciła moją dłoń. Jak siostry razem zbiegłyśmy na dół.
 

       W jadalni, przy stole siedzieli już Tim i Damian. Tim opowiadał coś z wielkim entuzjazmem, a Damian od niechcenia potakiwał głową, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Siadłam na miejscu, które wybrałam sobie w pierwszym tygodniu mojego pobytu tutaj i spojrzałam na postawioną przede mną apetycznie wyglądającą kolację. Po chwili dołączyli do nas pozostali. Alfred nalał mi do wysokiej szklanki soku pomarańczowego.
   - Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego, a on do mnie.
       Głupio się czułam, gdy mi usługiwał, Nadal nie wierzę w to, jak bardzo zmieniło się moje życie. Kiedyś byłam tak uboga, że aż z tego wyśmiewana, a teraz? Teraz żyję jak najprawdziwsza królowa. Podoba mi się to, ale chyba jednak wolałam stare, poprzednie życie.
   - Smacznego - życzył Jason, a naokoło stołu rozległ się zbiorowy pomruk "Smacznego", "Dziękuję" i "Wzajemnie".
      Przez dłuższą chwilę panowała cisza, w której wszyscy przeżuwaliśmy pokarm i rozkoszowaliśmy się jego smakiem. Zazwyczaj rozmawiamy w czasie posiłku. Tylko, że po dzisiejszym dniu możemy rozmawiać jedynie o Harley, Deathstroke' u i o mojej matce. A na to raczej nikt nie miał ochoty, zwłaszcza przy jedzeniu.
   - Dick jest na prawdę w porządku chłopakiem - odezwał się w końcu Tim.
 Zerknęłam zaniepokojona na Kathy, która wyraźnie ma do Dicka jakiś problem. Zastanowiłam się, czy nie lepsza byłaby cisza i milczenie.
  - Tak, rozmawialiśmy. Fajny jest - przyznał Damian - Szkoda go...
Kathy nerwowo poruszała się na krześle, ale się nie odezwała.
  - Jakby co, jesteśmy rodzeństwem - powiadomił nas Tim patrząc na wszystkich po kolei.
  - Przecież jesteśmy rodzeństwem - zmarszczył się Jason.
      Nagle posmutniałam. Chociaż większość z ich nie jest ze sobą spokrewniona, nazywają się rodziną. Oni są rodziną. I chociaż mnie do siebie przyjęli, wciąż nie czuję się częścią rej rodziny.
  - Tak, ale w sensie biologicznym, rozumiesz? - zmieszał się Tim - Nie chodziło mi, że...
  - Wyluzuj, wiem o co ci chodził - przerwał mu Jason klepiąc go po plecach.
  - A Barbra to Audrey Collins - Damian uśmiechnął się pod nosem.
  - Ładnie - przyznał Tim - Na pewno ładniej niż Barbara. To imię jest beznadziejne.
Posłałam mu mściwe spojrzenie spojrzenie, ale nie dałam rady ukryć rozbawienia.
  - Dobrze, że nam powiedział - rzekł Damian - Bo jeszcze byśmy zdradzili twoje prawdziwe imię i narobili sobie jakiś podejrzeń. Na przyszłość, będziesz Audrey...
  - Tylko, że Dick już nas nie odwiedzi - weszła mu w słowo Kahy, a wszyscy podnieśli na nią wzrok - No co? - zdziwiła się - Bruce przyprowadził go tu ten jeden jedyny raz. Już tu nie przyjdzie. Po co? A wy też za bardzo nie macie czasu, by co jakiś czas odwiedzać go do Domu Dziecka, prawda?
  - Ale Kathy, on jest sam... - zaczął Tim.
  - Mało ma towarzystwa w Sierocińcu? - przerwała mu poirytowana, a ja znowu poczułam napływającą wściekłość.
  - To nie to samo - powiedziałam oschło, chociaż wiem, że powinnam milczeć.
  - Byłaś tam kiedyś? - zapytała mnie oziębłym głosem.
  - Nie, ale... - próbowałam odpowiedzieć.
  - To się nie odzywaj - warknęła.
  - Ale ja byłam - wtrąciła Stephanie - Krótko, ale byłam. Tim też był. Wiemy jak tam raz. Nie tak samo.
  - To bez znaczenia - westchnęła Kathy - Ten dzieciak nie pojawi się więcej w waszym życiu, więc nie musicie o nim mówić.
  - Ale oni tylko... - zaczął Alfred.
  - Alfred! - niemal krzyknęła - Nie słyszałeś? Koniec rozmowy.
  - Mamo... - odezwał się Damian.
  - Przestań - ostrzegła go Kathy stanowczym głosem - Proszę cię, przestań. Zmieńmy temat, dobrze?Wbiliśmy wzrok w talerze i ponownie zapadło milczenie. Jedzenie nagle straciło cały smak.
  - Barbara? -  zagadnął mnie Jason - Umiesz jeździć na motocyklu?
  - Na motocyklu? - zdziwiłam się.
  - Na motocyklu - potwierdził - Czasem lepiej jak każdy jedzie na misję swoim pojazdem. Musisz umiesz jeździć, Kiedyś w końcu będziesz musiała sama się gdzieś dostać.
Jason ma rację. Tak umiejętność na pewno mi się przyda.
  - Nie umiem - przyznałam, a on uśmiechnął się do mnie w ten swój uroczy sposób.
  - To pozwól, że zostanę twoim instruktorem - rzekł, a ja podziękowałam mu "Sardynką".
     Po kilku minutach dołączył do nas Bruce, ale i tak już nikt nie odezwał się do końca kolacji. Powoli zaczęliśmy się rozchodzić, a ja, ponieważ nie miałam co robić, postanowiłam wyjątkowo wyręczyć Alfreda w sprzątaniu po kolacji. Po kolei wszyscy w milczeniu wyszli, aż w końcu zostaliśmy tylko ja i Jason, który zamyślony dłubał widelcem w swoim jedzeniu. Gdy skończyłam pracę i odwróciłam się, on wciąż był na tym samym etapie.
  - Widzę, że nie możesz się zbuforować - powiedziałam podchodząc do niego i biorąc do rąk jego talerz - Jak nie możesz, to nie musisz...
  - Nie, kobieto, zostaw to! - zawołał radośnie i z powrotem odebrał swój talerz - Ja chcę. To jest pyszne. Nie bierz mi tego, okej? Umyję po sobie jak skończę. Po prostu brzuch mnie boli, więc wolno jem, ale zjem, dobra?
  - Jeżeli cię to pocieszy, to strzeliłam tym czymś Harley w głowę - powiedziałam ze śmiechem.
Jason uśmiechnął się szeroko, widocznie bardzo zadowolony.
  - Ty jesteś niesamowita - przyznał.
  - Ja? - speszyłam się. Poczułam jak wielki rumieniec oblewa mi twarz, więc udałam, że wycieram stół - Dlaczego, tak mówisz?
  - Na prawdę szybko się uczysz - wyjaśnił - I po prostu jesteś super,
Posłałam mu nieśmiały uśmiech i wymamrotałam coś podobnego do "dziękuje".
     Ja? Niesamowita?


     Nie wiem, czy ma to coś wspólnego z moją "niesamowitością", ale już po dwóch dniach ciężkiej pracy, jazda na motocyklu dobrze mi szła. Oczywiście nie obyło się bez setek porażek, sińców, przewrotów i wyczerpania, ale byłam na prawdę dumna z siebie i ze swoich postępów. Właśnie miałam dzisiaj wybrać się na przejażdżkę z Jasonem prze, jak sam to określił, "spokojną okolicę". Zastanawiając się, gdzie w Gotham jest niby ta "spokojna okolica", wspinałam się po schodach do swojej sypialni, by tam się przygotować. Szłam przez korytarz i pewnie nic by mnie nie zatrzymało, gdybym nie usłyszała jak Bruce i Kathy kłócą się w jednym z salonów.
    Zaintrygowana wychyliłam głowę przez ścianę. Super, znowu podsłuchuję czyjąś kłótnię. Oby ta nie skończyła się tak jak kłótnia moich rodziców...
    Spojrzałam. Kathy nerwowo chodziła bez celu i była zapłakana, a Bruce nieskutecznie starał się ją uspokoić. Już chciałam się wtrącić do rozmowy i nawet zrobiłam krok do przodu, kiedy ona wybuchnęła i zaczęła krzyczeć. Błyskawicznie z powrotem wróciłam do ściany. Na szczęści nikt mnie nie zauważył.
  - Nie! Nie rozumiesz?!Nie! - Kathy wykrzyknęła to Bruce'owi prosto w twarz - Nie chcę go tutaj, czy to takie trudne do zrozumienia?!
  - Proszę cię, ciszej... - powiedział cicho Bruce, próbując złapać ją za trzęsące się ręce, ale ona cały czas mu się wyrywała.
   - Nie obchodzi mnie to, czy mnie słyszy, czy nie słyszy! - przerwała mu - Mówiłam ci, żebyś go tu więcej nie przyprowadzał, a ty co zrobiłeś?! Po co?! Dlaczego mi to robisz?!
  - Myślałem, że jak ochłoniesz, przemyślisz to, to może... - zaczął.
  - Przecież to jest jakiś poroniony pomysł! - zawołała - Nie! Oto moja odpowiedź. Nie będziemy do tego więcej wracać. Zapomnij. Nie zaadoptujemy go!
     Moment, co? Już nie mam wątpliwości o co. albo raczej o kogo się kłócą. O Dicka. Ale adopcja? Bruce chciał go zaadoptować.
  - Pomyślałem, że może wtedy wszystko się w końcu ułoży, wróci do normy. Będzie jak dawniej... - powiedział Bruce.
Kathy zatrzymała się gwałtownie. Popatrzyła na niego oczami bardziej zimnymi, niż zwykle.
  - Jak śmiesz? - powiedziała głucho - Jak śmiesz tak myśleć? I mówić tak przy mnie?
  - Kathy...
Podeszła do niego.
  - Nigdy się nie ułoży. Nigdy nie będzie jak dawniej - podkreśliła - Mało masz dzieciaków na głowie? Teraz dołączyła do nas Barbara. Tyle, że to zrozumiałe. Co się działo w ostatnim tygodniu? Wiesz ile w tym domu jest tajemnic?!
  - Proszę cię, ciszej, bo zaraz wszystkie wyjdą na jaw - powiedział spokojnie Bruce - Ja ciebie rozumiem, tylko...
  - Jeżeli na prawdę mnie rozumiesz to skończ! - załkała - Nie chcę tego dziecka więcej widzieć! Masz go natychmiast odwiedź!
  - Kathy,., - Bruce spróbował jeszcze raz.
  - Potrzebujesz, żebym powtórzyła?! - wykrzyknęła - Nie chcę tego dziecka w swoim domu! Nigdy!
       Usłyszałam za sobą jakiś szmer. Odwróciłam się przestraszona, że przyłapano mnie na podsłuchiwaniu i przez ułamek sekundy zobaczyłam odbiegającego Dicka, który teraz zniknął za ścianą.
  - Nie.., - jęknęłam i ruszyłam za nim - Dick, czekaj! - zawołałam za nim.
Nie miał zamiaru się zatrzymać, ale dogoniłam go i odwróciłam przodem do siebie. Był cały czerwony od płaczu.
  - Nie, nie, proszę. Tylko nie płacz - powiedziałam przytulając go do siebie i głaszcząc po głowie - Wiem jak to wygląda, ale spróbuj zrozumieć...
  - Rozumiem świetnie - powiedział odsuwając się ode mnie - Chcę wracać do domu. Nie chcę tutaj przyjeżdżać.
  - Dick - westchnęłam nie wiedząc co powiedzieć.
  - Pan Wayne mnie zaprosił, bo chciał mi wynagrodzić ostatni raz - wyjaśnił - Więcej tu nie wrócę, obiecuję.
  - Dick, ona tak mówi, bo... - urwałam. Nie wiem dlaczego Kathy jest, aż tak bardzo przeciwna. Mamy tajemnice, ale to nie powód, by tak się zachowywać - Bo ma dużo problemów - dokończyłam, ale najwyraźniej go nie przekonałam.
Dick przetarł oczy próbując się uspokoić.
  - Ja chcę już stad iść - nalegał.
  - Nie płacz, proszę - ponownie go do siebie przybliżałam, a on tym razem nie opierał się i pozwolił się przytulić.
Co innego mogłam zrobić, czy powiedzieć? Na prawdę nie wiem. Chciałam móc go jakoś pocieszyć, ale nie miałam pojęcia jak.
  - Hej! Gotowa! - usłyszałam. Podniosłam wzrok. Jason zmierzał w naszą stronę. Na nasz widok ściągnął zaniepokojony brwi - Co się dzieje? - zapytał.
Dick odsunął się ode mnie i otarł z twarzy łzy.
  - Nic, nic - powiedziałam niezręcznie.
  - Przecież widzę, że coś się dzieje - Jason przykucnął przy Dicku - Hej, mały, dlaczego płaczesz?
  - Nie, ja tylko... - zaczął, ale nie wiedział co powiedzieć, więc zamilkł.
  - Ty jesteś Dick, prawda? - Jason wyciągnął ku niemu dłoń - Ja jestem Jason, Powiecie mi co się stało?
Westchnęłam.
  - Powiem ci - odezwałam się - Ale później.
    W tym momencie Bruce i Kathy wyszli z salonu. Kathy minęła nas biegiem, nie odzywając się ani słowem, a Bruce podszedł do nas zmartwiony.
  - Przepraszam cię - zwrócił się do Dicka, który wyglądał, jakby nie mógł poradzić sobie z tym, że tylu ludzi podchodzi do niego w takiej sytuacji - Na prawdę, bardzo cię przepraszam,
  - Chcę wracać do domu - wymamrotał Dick pociągając nosem.
  - W porządku - odparł Bruce - Odwiozę cię. Chodź.
Położył dłoń na jego plecach i razem ruszyli na dół. Zostałam sama z Jasonem. Popatrzył na mnie pytająco.
  - Kathy - powiedziałam krótko, a on zrozumiale skinął głową.
  - Jedziemy? - zmienił temat, a ja potaknęłam - Tylko nie zapomnij dzisiaj pasu.
Wczoraj Jason mnie upomniał, że nie powinnam wychodzić z domu bez pasa. W końcu nie wiadomo, kiedy będę go potrzebować...
 

     Po trzydziestu minutach wiedziałam już o co chodziło Jasonowi z tą "spokojną okolicą". Jechaliśmy, już na samych krańcach naszej wysp, z dala od centrum, po zupełnie pustej, wąskiej, ale równej asfaltowej drodze. Otaczały nas rozległe pola kukurydzy. Było już całkiem ciemno. I było magicznie, niesamowicie. Gdyby tylko nie stres, który odczuwałam, myśląc, że zaraz się rozbiję, byłoby idealnie.
  - I jak? - zawołał Jason jadący obok mnie.
Chociaż droga była wąska, to jednak cały czas prosta. Absolutnie nikogo prócz nas na niej nie było, więc co jakiś czas Jason jechał na równi ze mną.
 - Świetnie! - odkrzyknęłam ze śmiechem - Dziękuję. To jest nie do opisania.
Czy ze mną jest coś nie tak, że tak bardzo się zachwycam, czy wręcz przeciwnie? Jason uśmiechnął się do mnie i delikatnie przyspieszył. Zastanawiam się, czy ten chłopak kiedykolwiek się smucił?
     Spojrzałam w lusterko i dostrzegłam światło.
  - Mamy ogon - poinformowałam Jasona.
  - Spokojnie - odparł - Wyprzedzi nas.
    Przytaknęłam i skupiłam się na drodze. Ponieważ jechaliśmy dosyć wolno, motocykl za nami przybliżył się w błyskawicznym tempie. Ale zamiast nas wyprzedzić, zwolnił prędkość zaraz obok mnie. Pełna obaw, że spotkam kogoś, kogo wcale nie chcę spotkać, odwróciłam głowę, by spojrzeć na twarz kierowcy.
  - Tim! - ucieszyłam się, a on obdarzył mnie szerokim uśmiechem - Co ty tu robisz?
Wzruszył ramionami.
  - Też chciałam się przejechać - przyznał - Szalejesz, wiedzę. Czy to... dziesięć kilometrów na godzinę? Wiesz, że możesz nie wyhamować?
  - Daj jej spokój - wtrącił Jason, ale nie wyglądał na złego. Teraz jechaliśmy wszyscy trzej obok siebie, ja po środku - Dobrze jej idzie.
  - Właśnie widzę - odparł Tim z sarkazmem, ale nie obraziłam się. Wiem, że tylko się droczy, tak po przyjacielsku, a nie dokucza mi.
  - Mam ci przypomnieć, jak ty uczyłeś się jeździć...? - zaczął Jason.
  - Ścigamy się?! - wykrzyknął nagle Tim przerywając mu.
  - Nie, Tim, opanuj się... - odparł Jason, ale ten już przyspieszył i wyjechał przed nas, po czym szybko zaczął się oddalać. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Jason też się śmiał - Nie zwracaj na niego uwagi - powiedział.
Po chwili jednak Tim się zatrzymał i wyłączył światło.
  - Coś się stało? - ściągnęłam brwi.
Podjechaliśmy do niego i zatrzymaliśmy się obok.
  - Tim? - odezwał się Jason zaniepokojony i popatrzył w tym samym kierunku co on, czyli w kukurydzę.
  - Czy to nie... - zaczął Tim po dłuższej chwili - Harley...?