sobota, 6 grudnia 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 14

    Gdy dotarliśmy do domu kostka Tima zdążyła już porządnie spuchnąć. Razem z Jasonem zaprowadziliśmy go do naszego małego "szpitala". To takie pomieszczenie przypominające troszkę punkt pierwszej pomocy. Znajdują się tam podstawowe substancje czy rzeczy, które stają się niezbędne, gdy superbohater jest na przykład zraniony. Stojąc w tym miejscu uświadomiłam sobie, że moja sytuacja nie jest za ciekawa. Co będzie, gdy to ja będę potrzebować pomocy? Nie chodzi mi o to, że się zadrapię. Co będzie, gdy moje życie będzie wisieć na włosku? Będąc Batgirl taka sytuacja jest przerażająco rzeczywista i realna. Nie wystarczy mi wówczas to, co znajduje się w tym pomieszczeniu. Będę potrzebować profesjonalnej pomocy. Ale jak można przywieźć martwą osobę do szpitala i tam się nią zajmować? To udawanie nie żywej mnie męczy. Nigdy nie byłam nikim ważnym, by teraz udawać martwą. Po co ja to robię? Dlaczego nie mam zrezygnować z tej gry, gdy jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie?
     Odpowiedź jest oczywista: tej gry nie da się tak po prostu przerwać, a potem z powrotem do niej wrócić.
     Przynajmniej tyle wiem. A jednak tak wiele nie znam jeszcze odpowiedzi na dręczące mnie pytania. I wątpię, bym szybko je poznała.
     Usadowiliśmy Tima na kozetce lekarskiej stojącej pod ścianą i zawołaliśmy Bruce'a. Podczas kiedy on badał chłopaka, opowiedzieliśmy mu o wszystkim, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru. Słuchając nas ściągał brwi, a na czole pojawiły mu się charakterystyczne zmarszczki, które są widoczne tylko wtedy, gdy intensywnie nad czymś myśli.
   - Wygląda na to, że odnaleźliście ich kryjówkę - podsumował - Nie było tam Jokera, tak? - upewnił się.
Jason zaprzeczył ruchem głowy.
  - Tylko Harley, Dathstroke i ta dziewczyna - odpowiedział.
     Wbiłam wzrok w podłogę zastanawiając się, czy mówić im o tajemniczej postaci w oknie, czy uznać, że to tylko złudzenie i przemilczeć sprawę.
  - Nie wiadomo ilu ich jest - myślał głośno Bruce.
  - Ktoś na nas patrzył - weszłam mu w słowo.
     Uznałam, że będzie lepiej, gdy to powiem. Nawet jeżeli tylko mi się zdawało... Nie. To było zbyt realne. Nie mogło mi się przewidzieć.
Zapadło milczenie i wszyscy popatrzyli na mnie.
  - O czym ty mówisz? - przerwał ciszę Tim.
  - To prawda - poparł mnie Jason - Ktoś tam w środku był. Ale nie wyszedł do nas.
  - Myślicie, że to był...? - zaczął Bruce.
Jason tym razem skinął głową.
  - Możliwe, że to on - westchnął - Chyba będziemy zmuszeni złożyć im kolejną wizytę.  
  - O ile nie zmienią bazy - uświadomił go Tim.
  - Na pewno już to zrobili - burknął Bruce - Ale możemy wezwać tam oddział policyjny. Jason, zadzwoń i w zgłoś to. Najlepiej anonimowo. Ja jadę z Timem do szpitala
  - Do szpitala? - powtórzył Tim zdziwiony.
Bruce wstał.
  - Nie będziemy się bawić w nastawianie. To nie wygląda za dobrze - poinformował.
    Wziął go pod ramię i razem wyszli z domu, a Jason od razu poszedł zatelefonować. Ja natomiast powlekłam się do kuchni, gdzie zastałam Damiana przygotowującego herbatę. Odwrócił się do mnie i przywitał uśmiechem, a ja opadłam na jedno z krzeseł.
  - Jak było na przejażdżce? - zapytał.
  - Super, po prostu - wymamrotałam - Spotkaliśmy ludzi Jokera, dostałam siekierą w biodro, zepsułam Timowi nogę, a tamci znowu nam uciekli.
  - To było tak w wielkim skrócie?
  - Mam dosyć, przepraszam - spojrzałam na niego błagalnie.
  - W porządku. Czym w co dostałaś?
  - Siekierą w biodro - powtórzyłam.
     Odsłoniłam brzuch i przeglądnęłam się miejscu, w które zostałam uderzona. Rana nie wyglądała najlepiej, ale czułam, że to nic poważnego.
  - Będzie dobrze - pocieszył mnie Damian - Tylko możesz to sobie odkazić. Jak cię będzie bardzo boleć, daj znać. Ja idę zanieść mamie herbatę.
  - Wiesz, o co jej chodzi? - zapytałam - Powiedziała dzisiaj kilka na prawdę ostrych słów pod adresem Dicka.
Damian odwrócił wzrok.
  - Wiem, ale chyba nie powinienem o tym mówić - przyznał.
     Chciałam wiedzieć co się dzieje, ale wątpię bym mogła zaradzić tej sytuacji. To jednak czysta ciekawość mną kieruje. Rozumiem, że Damian nie chce mi nic mówić. W końcu nie jestem tutaj nikomu specjalnie bliską osobą. Tak bardzo chciałabym żeby to się zmieniło. Tak bardzo chciałabym poczuć się częścią tej rodziny... Ale na razie nie zasługuję nawet na to, by o tym marzyć.
  - Nie musisz mówić - powiedziałam i ku mojej złości zabrzmiało to za smutno. Nie chcę nim manipulować. Pamiętam kiedy to on mi to robił, To było paskudne.
     Damian spojrzał na mnie i przygryzł wargi, myśląc gorączkowo. Teraz wyglądał niemal identycznie jak ojciec.
  - Moja mama nie akceptuje Dicka, bo przypomina jej jej syna - odezwał się cicho.
  - Ciebie? - spytałam.
  - Nie, nie mnie - odparł - Moi rodzice przede mną mieli jeszcze jedno dziecko.
Domyślam się co stało się z tym dzieckiem. Spuściłam wzrok.
  - Damian, nie musisz mówić - powtórzyłam. Teraz już nie chciałam wiedzieć,
  - Został zamordowany. Właśnie przez Jokera - kontynuował, jakby w ogóle mnie nie usłyszał. To bardzo prawdopodobne, bo był dziwnie  nieobecny - W wieku dziesięciu lat. Tyle, ile ma Dick. Mama mówi, że był do niego bardzo podobny... Nigdy nie poznałem Daniela...
  - Tak miał na imię? - domyśliłam się, a on skinął głową.
  - Dla moich rodziców był oczkiem w głowię, największym skarbem. Nie chcieli narażać go na jakiekolwiek niebezpieczeństwo - mówił nie patrząc na mnie - Wiedział kim są, ale nie był żadnym Robinem, nikim takim... Był zwykłym człowiekiem. Małym chłopcem z wielkimi marzeniami. Ale gdy przyszło co do czego, on nie potrafił się obronić... Zginął na oczach bezbronnych wówczas rodziców.
  - Damian... - odezwałam się.
  - Załamali się - nie zwrócił na mnie uwagi - On był dla nich wszystkim. Całym światem. Kiedy po latach zdecydowali się na kolejne dziecko, postanowili nie popełnić drugi raz tego samego błędu. To oczywiste, że gdy oni byli w niebezpieczeństwie, to ich dziecko także. Dlatego właśnie jestem Robinem. Od najmłodszych lat byłem szkolony. Inni mieli pierwszy dzień w szkole, a dla mnie był to dzień pierwszej misji... Kocham rodziców, a oni kochają mnie, ale nie dostałem tyle miłości, co dostał Daniel. Wydaje mi się, że oni już nie mogą kochać kogoś tak, jak kochali niego. Jego śmierć pozostawiła zbył na nich duże piętno, coś jakby blizna. Chociaż widzieli już nie jedno odejście z tego świata.
  - Damian - powtórzyłam głośniej.
  - Być może nie chcą okazać mi swojej miłości w pełni, bo boją się, że mnie spotka ten sam los, co ich poprzednie dziecko. Boją się, że drugi raz mogą tego nie znieść.
  - Ale to trochę bez sensu  - odważyłam się zabrać głos w tej sprawie, chociaż mnie nie dotyczy - Skoro cię kochają, to po twojej śmierci będą cierpieć tak samo. Nie zależnie od tego, czy będą ci ją w pełni pokazywać, czy nie.
Damian wzruszył ramionami wpatrując się w parującą herbatę.
  - Nie wiem, ale nie mam im niczego za złe - powiedział po chwili.
Skinęłam głową.
  - Rozumiem. Damian, ja... - zaczęłam, ale urwałam. Co mam mu powiedzieć? Jestem beznadziejna. Dlaczego nigdy nie potrafię nikogo pocieszyć? - Przykro mi - dopowiedziałam, mówiąc to, co leżało mi na sercu.
  "Przykro mi". Jednocześnie najbardziej puste i najgłębsze słowa na świecie.
  - Mama nie miałaby nic do Dicka, gdyby tata nie zaproponował adopcji. Nie zniosłaby tego, że w domu mieszka chłopak identyczny z wyglądu i charakteru do jej małego, ukochanego Daniela, a to nie byłby on tylko ktoś obcy. A tata właśnie tego chce, wierząc fałszywie, że w ten sposób uda mu się zapełnić pustkę, jaka powstała wraz z utratą Daniela...
  - Ale on wie, że Dick mu go nie zastąpi Daniela - dopowiedziałam zamyślona.
  - Właśnie - przytaknął - Ja to nazywam "żywieniem się fałszywą nadzieją". Potem boli jeszcze bardziej.
  - Ale skoro ty nie zastąpiłeś im Daniela, to jak ma to zrobić obcy chłopiec?
Damian pokręcił głową.
  - Tata o tym nie wie, Oboje są zdesperowani, choć minęło już tyle lat. Śmierć własnego dziecka ta jakby zabiła cześć ich duszy - wyjaśnił.
     Ku mojemu niezadowoleniu nie mogłam zrobić nic innego prócz przytaknięcia i milczenia. Poznał am tę historię. Jest tak bardzo smutna. Po części rozumiem Kathy i Bruce'a, bardziej Kathy, ale tylko po części.
Damian stał jeszcze przez chwilę zamyślony, aż w końcu się ocknął.
  - Idę do mamy - poinformował mnie.
  - Idź. Dobrze jeżeli będzie przy niej ktoś bliski - stwierdziłam.
  - Barbra...? Czy coś ze mną nie tak, czy raczej z tobą? - zapytał nagle.
  - Słucham? - zaniepokoiłam się.
  - Wiesz, jeszcze przed nikim się tak nie otworzyłem. Nigdy...
Uśmiechnęłam się.
  - Damian, nic się nie stało - pocieszyłam go - Nie rozumiem w czym problem?
  - Nie wiem, ja po prostu... - zająknął się - To chyba dlatego, że wydaje mi się, że jesteśmy podobni... Przepraszam, źle się czuję, gdy mówię o sobie. Ale chcę, żebyś nie mówiła o mnie innym, okey?
Uśmiechnęłam się do niego jeszcze promienniej.
  - Możesz mi ufać - zgodziłam się - Jeżeli chcesz, nie będziemy więcej wracać do tej rozmowy.
     Odwzajemnił uśmiech, a ja poczułam się nagle wyjątkowa. Tak bardzo się cieszę, że ktoś się przede mną otworzył. Tak bardzo się cieszę, że ktoś widzi we mnie przyjaciela, bratnią duszę. Damian miał w okół siebie ludzi, którym mógł powiedzieć coś o sobie. ale tylko ja, chociaż nie znamy się długo, zasłużyła jakimś sposobem, na to by mógł pokazać mi swoje wnętrze.
     Na początku bałam się go. Wydawał mi się oschły i zimny, a w głębi duszy okazuje się być ciepłym i sympatycznym człowiekiem. Stephanie miała rację mówiąc, że jest wspaniały. Wtedy w to trudno mi było uwierzyć, ale teraz już wiem, że ludzi nie ocenia się zanim zdąży się ich bliżej poznać.
     Damian, jakby lekko speszony, skinął głową i wyszedł, a ja ruszyłam za nim, by zająć się w łazience swoją raną.
     Wtedy usłyszeliśmy znajome piknięcie i otworzyły się drzwi, Bruce wszedł i zrobił większe przejście dla Tima. Jego widok od razu zepsuł mi dobry humor, który dopiero co odzyskałam. Miał gips na całą stopę do połowy łydki i poruszał się o kulach. Dodatkowo nie wyglądał na zadowolonego.
 - Im będziesz dłużej leżał, tym szybciej wyzdrowiejesz - powiedział do niego Bruce, zanim zdążyłam się odezwać - Wybaczcie, spieszę się - zniknął w sąsiednim pokoju.
  - Fatalnie - rzekł Damian przyglądając się nodze przyjaciela - Na jak długo to?
  - Na miesiąc - odpowiedział Tim ponuro.
  - Tim, tak bardzo cię przepraszam - jęknęłam - Nie chciałam, żeby to tak wyszło. To było przypadkiem. Przepraszam... - podniósł na mnie rozgniewany wzrok, ale milczał i przeszedł obok mnie obojętnie - Przynieść ci coś? Mogę zrobić ci herbaty - zadeklarowałam.
  - Nie, dzięki - burknął.
  - A może jesteś głodny? Chcesz kanapkę?
  - Nie - powiedział stanowczo wchodząc powoli po schodach - Nie jestem głodny.
  - A może... - zaczęłam.
  - Nic od ciebie nie chcę, jasne? - odwrócił się z trudem i spojrzał na mnie poirytowany - Żadnej pomocy, nic. To takie trudne do zrozumienia?
     Zamilkłam, a on począł wspinać się dalej. Usłyszałam jeszcze jak mruknął nie wyraźnie, coś co brzmiało podobnie do "nienawidzę cię". Zesztywniałam i zrobiło mi się jednocześnie przykro i głupio.
  - Nienawidzi mnie? - powiedziałam cicho, gdy zniknął mi z oczu.
  - Daj spokój - odezwał się Damian - Takie wyznania nie są w jego stylu. Na pewno tylko żartował.
  - Jakoś poważnie zabrzmiał - stwierdziłam zachmurzona.
  - Po prostu jest zły, bo teraz będzie przykuty do łóżka - machnął ręką Damian - Zaraz mu przejdzie i znowu będzie się śmiał. zobaczysz - pokiwałam głową czując się trochę lepiej - On nie jest głupi. Tylko nie bądź tak nadopiekuńcza. Pewnie to go tak zdenerwowało.
  - Chciałam być miła i wynagrodzić mu ten wypadek, a nie od razu nadopiekuńcza - próbowałam się usprawiedliwić.
Damian uśmiechnął się do mnie łagodnie.
  - Nie smuć się. Wcale cię nie nienawidzi - powiedział i spojrzał na kubek, który trzymał w dłoni - Super, to jest już zimne - westchnął zrezygnowany.
Odwrócił się i ruszył na górę, a ja zostałam sama.

    Minął tydzień, ale Tim wciąż wydawał się być na mnie obrażony. Odzywał się do mnie tylko wtedy, gdy musiał i unikał mojego spojrzenia, a ja zrezygnowałam z próby pogodzenia się już na samym początku. Chociaż było mi ciężko, nie dawałam tego po sobie poznać.
    W moim starym domu nigdy się nie kłóciliśmy. Żyliśmy w wiecznej zgodzie. Teraz już wiem, że to dlatego, że moja rodzina nie był normalną rodziną. Wszystko było w niej przekłamane, z góry spisane na taki koniec. Szczęście było tylko marnym złudzeniem. Przecież nie mogliśmy być tak po prostu idealni. Coś takiego nie istnieje. Nie przyzwyczaiłam się jednak, by ktoś był na mnie obrażony przez dłużej niż trzy godziny. I dlatego teraz tak bardzo przygnębiała mnie ta sytuacja zwłaszcza, że tak dobrze dogadywało mi się z Timem.
    Prawdę powiedziawszy zachowanie Tima trochę mnie denerwowało. Rozumiem, że był zły i miał powód, by się na mnie gniewać, ale żeby od razu mówić, że mnie nie nawiedzi? Dodatkowo uniknąć jakiegokolwiek kontaktu ze mną? Stephanie kiedyś porównała mnie do niego, mówiąc, że oboje robimy z igły widły. Może faktycznie czasem za bardzo się rozdrabniam, ale na pewno nie aż tak bardzo jak Tim. Jeżeli jest tak wielka afera z tak błahego powodu, to jak poradzimy sobie w poważniejszych kłótniach?
    Zdecydowałam, że trzeba to zakończyć, Tym razem się zniżę, ale na następny raz zmuszę go, aby sam zrozumiał swoje błędy i chwilowo skrył swoją dumę.
    Cóż, ideały w końcu nie istnieją.
    Pewnego dnia zastałam go późnym popołudniem w salonie, oglądającego telewizję. Prócz niego w pobliżu była jeszcze Kathy, która ścierała stół po obiedzie. Jest to w zasadzie obowiązek Alfreda, no ale jesteśmy ludźmi, chcemy sobie pomagać, a korona z głów nam nie spadnie, gdy go wyręczymy.
    Zacisnęłam mocno pięści. Jakby się zastanowić, to mój pierwszy raz. Pierwszy raz będę kogoś przepraszać. Teraz dopiero uświadamiam sobie jak bardzo byłam wcześniej ograniczona. Oczekuję jednak, że i ja zostanę przeproszona.
 - Tim - powiedziałam głośno podchodząc i stając przed nim. Podniósł głowę i spojrzał na mnie pytająco - Mam dosyć. Zachowujesz się jak dziecko. Dobrze wiem, że zasłużyłam, ale bez przesady.
Tak chyba nie zaczyna się przeprosin, ale już trudno.
  - O co ci chodzi? - zdziwił się.
  - Nie udawaj, że nie wiesz. Od kilku dni się nie odzywasz, unikasz mnie. Nie rozumiem jak można mieszkać pod jednym dachem, żyć obok siebie, a rozmawiać między sobą tylko w razie potrzeby i to jeszcze od niechcenia - miałam przepraszać, a nie zmuszać go do przeprosin. Tim patrzył na mnie chwilę, po czym zaczął się śmiać. Takiej reakcji się nie spodziewałam - Co cię tak bawi? - zmieszałam się.
  - Barbra, nie robiłem tego specjalnie - powiedział - Nie wiedziałem, że aż tak bardzo się tym przejęłaś.
  - Miałam się nie przejąć? - warknęłam - Powiedziałeś, że mnie nienawidzisz.
Poczułam, że się rumienię. Teraz wyszło na jaw, że mi na nim zależy. Jak z resztą na wszystkich tutaj. To trochę głupie, że na siłę próbuję się każdemu przypodobać, ale to prawda.
  - To nie tak - zaczął się tłumaczyć - Znaczy powiedziałem to, ale... ale później na prawdę żałowałem.
  - Znaczy, że się na mnie nie gniewasz? - zapytałam nieśmiało.
  - Skąd! - wykrzyknął - Gniewałem się trochę na początku. Już dawno przestałem. To ty się do mnie nie odzywałaś, więc myślałem, że się na mnie obraziłaś. Postanowiłem siedzieć cicho.
  - Na prawdę?! - zaśmiałam się - Ja myślałam, że ty obraziłeś się na mnie!
  - Wzruszacie mnie... - wymamrotała Kathy z jadalni obok.
  - Obraża to się dziecko, co nie dostało cukierków - kontynuował Tim - Znaczy... Obraziłem się prawda, ale to dlatego, że byłem zmęczony i kostka mnie bolała. Poza tym wiem, że nie zepchnęłaś mnie celowo. Gdybyś tego nie zrobiła, Harley z rozkoszą by cię załatwiła.
  - To o co się gniewałeś? - zachęciłam go.
Spojrzał mi głęboko w oczy, a światło lampy odbiło się w jego zielonych tęczówkach.
  - Bo prawie dałaś się zabić - odparł - Tamtej dziewczynie. Ona już cię miała, Wystarczyła krótka chwila, Barbra.
Obróciłam oczami. Nie chciałam wracać do swojej rozmowy. Właśnie, ona już mnie miała. Nadal twierdzę, że nic nie mogłam zrobić.
  - Nie miałam jak się bronić - powiedziałam - Są takie sytuacje, z których nie ma wyjścia. Powinieneś o tym wiedzieć.
Spuścił wzrok.
  - Wiem o tym, ale gdybyśmy się poddawali, wszyscy bylibyśmy już dawno martwi - rzekł - Musimy walczyć do samego końca. Nie możemy tak po prostu zwątpić... Nie wiem, może jestem przewrażliwiony. Widzisz, moi rodzice mogli się jeszcze obronić. Gdyby nie zaprzestali walki, może jeszcze by żyli.
Spojrzałam na niego smutno.
  - Czyli ty też widziałeś ich śmierć? - spytałam.
Pokiwał powoli zamyślony głową.
  - Nie chciałbym, by coś ci się stało. Nie chciałbym, aby komukolwiek się coś stało - powiedział - A gdy zobaczyłem, że tamta siedzi na tobie i przykłada ci pistolet do głowy...
  - Rozumiem - przerwałam mu, Teraz czuję się na prawdę głupio. Chciał dla mnie jak najlepiej, a ja tak go potraktowałam - Czyli między nami... w porządku?
Tim uśmiechnął się do mnie promiennie.
  - Pewnie - odsunął się na kanapie - Chcesz obejrzeć ze mną film? - odwzajemniłam uśmiech i z chęcią usiadłam obok niego - Ale to nie oznacza, że przestałem cię nienawidzić - zażartował, a ja parsknęłam śmiechem - To wtedy było dziecinne. Przepraszam za to.
Skinęłam głową. Teraz ja powinnam coś powiedzieć.
 - Przepraszam - odparłam - Teraz jesteśmy już kwita.
Skupiłam się na filmie, w którym chodziło chyba głównie o wyścigi samochodowe. Wydawał się całkiem w porządku, ale nie zdążyłam się nim nacieszyć. Po krótkiej chwili przypomniałam sobie, że dzień się już kończy, a ja nie widziałam dzisiaj Bruce'a. Teraz, gdy już nie pracuje, rzadko opuszcza dom.
  - Gdzie jest Bruce? - zwróciłam się do Tima.
W tym momencie Kathy przyłożyła dłoń do ust i wybuchnęła płaczem.
  - Kathy? - Tim podźwignął się przy pomocy kul i pokuśtykał do niej - Co się dzieje? Dlaczego płaczesz?
Podeszłam do nich zaniepokojona.
  - Coś złego stało się z Bruce'em - spytałam.
     Pokręciła głową, ale nie odpowiedziała. Tim spojrzał na mnie zaskoczony. Już się domyślałam, co takiego się dzieje, ale postanowiłam milczeć. Kathy odchrząknęła i wyprostowała się.
  - Kiedy Bruce wróci... - zaczęła - powiecie mu, że ma dzisiaj do mnie nie przychodzić.
  - Dobrze - Tim skinął głową - Może idź się połóż, zgoda?
Kathy pokiwała głową, odłożyła gąbkę i wyszła powoli z pomieszczenia.
  - Masz pojęcie, co się stało? - zwrócił się do mnie Tim, gdy już jej nie było.
  - Nie - skłamałam szybko - Dajmy jej spokój. Najwyraźniej ma powód, by się tak zachowywać...  
     Zanim jeszcze skończyłam to zdanie otworzyły się drzwi i ktoś wszedł do domu. Podeszłam i wychyliłam się zaglądając przez ścianę. Bruce trzymał w ręku granatową walizkę. Zastanowiłam się do kogo należy. I wtedy zauważyłam Dicka. On i walizka? To znaczy, że... że Dick od dzisiaj będzie tu mieszkał!
  - Ty...? - szepnęłam patrząc na niego.
    Lubię go, ale teraz, gdy znam już historię Wayne'ów, nie chcę, by tu zamieszkał. Będą go traktować jak nagrodę pocieszenia. Nikt nie chciałby być tak traktowany. Teraz wszystko będzie sztuczne, wymuszone. Wprowadzenie się tego chłopca może wywołać wojnę w tym domu. To tłumaczy reakcję Kathy sprzed minuty,
    Dick spojrzał na mnie i od razu rozpoznałam, że myśli to co ja, Jakby z jednej strony bardzo chciałby opuścić Dom Dziecka, ale z drugiej nie chciałby robić kłopotu tutaj.
    Usłyszałam pisk radości, który znałam aż za dobrze i Stephanie wybiegła z sąsiedniego pokoju. Podbiegła do Dicka i ścisnęła go z całej siły.
  - Tak bardzo się cieszę - zawołała - Będzie super, zobaczysz. Będę twoją siostrą, będziemy się razem bawić. Ze wszystkim cię zapoznam...
  - Stephanie, daj mi coś powiedzieć - przerwał jej Bruce, a ona uwolniła Dicka i podeszła do Jasona. Na korytarzu znajdowali się już wszyscy z tego domu. Oczywiście z wyjątkiem Kathy - Od dzisiaj Dick będzie z nami mieszkał. Na razie to okres próbny. Sześć miesięcy będzie z nami, Możecie się spodziewać tutaj w każdej chwili pracowników Domu Dziecka, którzy zobaczą jak się sprawujemy...
     Ostatnie zdanie wypowiedział powoli i głośno, z dużą powagą. Raczej taki pracownik Domu Dziecka dosyć mocno zdziwiłby się na widok Batmana siedzącego sobie w najlepsze w salonie.
Jason uśmiechnął się do Dicka.
  - Witaj w domu - rzekł.
  - Chyba się już ze wszystkimi poznałeś, tak? - spytał Bruce - To jest Alfred, nasz kamerdyner i mój najlepszy przyjaciel. A to moje dzieci: Jason, Tim, Stephanie, Damian i... - zatrzymał na mnie wzrok.
  - Audrey - weszłam mu w słowo patrząc na niego wymownie.
  - Audrey - powtórzył - Alfredzie, możesz pokazać Dickowi sypialnię?
  - Ja mu pokażę! - zawołała Stephanie i złapała Dicka za rękę - Chodź, wybiorę ci jakąś. A może sam wolisz sobie wybrać?
Biegiem zaciągnęła go na piętro i znikli nam z oczu.
  - Stephanie chyba bardzo się cieszy - podsumował po chwili uradowany Jason.
  - Szkoda, że Kathy nie... - westchnął Bruce - Gdzie ona jest?
  - W swoim pokoju - odpowiedział Tim, a gdy Bruce ruszył z zamiarem odwiedzenia żony, powstrzymał go - Ale... Ona nie życzy sobie towarzystwa... - powiedział nieśmiało starając się to ubrać w jak najdelikatniejsze słowa.
Bruce milczał przez chwilę, aż w końcu pokręcił głową.
 - Przepraszam, muszę iść. Bądźcie mili dla Kathy i dla Dicka i... - urwała patrząc na nas uważnie.
 -  Wiemy - Damian skinął głową - Dochowamy tajemnicy.
 - To będzie trudne - wtrąciłam.
 - Może się uda - uśmiechnął się słabo Bruce.
 - A jak nie? - dopytywał się Jason.
Bruce nadal się uśmiechał, chociaż ja nie widziałam w tym żadnego powodu do radości.
 - To wtedy zadecydujemy co dalej - odpowiedział.



I oto kolejny rozdział :) Mój prezent na Mikołaja dla Was :)
Wiem, że rozdziały są trochę długie, ale za niedługa zaczynam pisać drugi tom
(tak, tak, dzielę to na tomy ;) )
i będę się starać tworzyć krótsze rozdziały. Jeżeli się Wam opowiadanie podoba, 
to wytrwacie do końca tego tomu :D
Bardzo dziękuję, za wszystkie komentarze. Jesteście cudowni! Przypominam, że 
można komentować również anonimowo, bez żadnych logowań itd. 
Ale do niczego nie zmuszam, chociaż każdy komentarz sprawia mi radość. Nawet, gdy nie jest pozytywny. 
Dopiero uczę się pisać, więc wszystkie wskazówki chętnie przyjmuję :)
Tak na marginesie, powinnam mieć więcej komentarzy, bo rozdziały miały się ukazywać co dwa tygodnie, a ja dodaję praktycznie dwa razy na tydzień :D 
Przepisanie trochę zajmuje. Piszę schemat w zeszycie, a potem wprowadzam poprawki itd. (i tak są błędy, przepraszam :D ) 
A teraz poważnie: kto chce niech komentuje, mi będzie bardzo miło :)
Życzę Wam cudownych prezentów od Mikołaja! :)

8 komentarzy:

  1. Długie rozdziały są lepsze :) myślę, że i tak nie jesteś rekordzistą a ich długości więc tym się nie martw :D opowiadanie świetne, a Tim taki kochany martwił się o nią <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Z każdym rozdziałem coraz lepiej!!!!!Kochany Tim <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko super..
    Sweet!!!
    Nie wyrażam zdania o tym ostatnim zdarzeniu, poczekam, zobaczy się co się zdarzy
    Czekam na nexta!!!!!!
    PS Wesołych Świąt!!! A raczej Mikołajek xdd

    OdpowiedzUsuń
  4. Heh, cieszę się, że w końcu wiem, o co chodziło Kathy. Wcale nie dziwie się, że tak zareagowała . I dobrze, że Damian w końcu przed kimś się otworzył. A kiedy Tim obraził się na Barbarę, była m na niego wściekła. I myślałam, że zjadę go w komentarzu, a oni się tak słodko godzą. Zamiast tego wyżej się na Bruce'ie (?). Jak on mógł wziąć Dicka, nie uzgadnianie tego z żoną?! Ugh... niby superbohater, a taki głupi -.-
    Pozdrawiam,
    Sparks ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Twój blog jest świetny. Bardzo fajna, wciągająca fabuła, super postacie.....Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że znalazłam takie interesujące opowiadanie zwłaszcza, że o Batmanie jest ich stosunkowo mało a wielka szkoda :( Jestem też ogromnie uradowana z faktu, iż w Bat-rodzinie znalazło się miejsce dla mojego ulubionego członka czyli Dicka Graysona znanego również jako Robin nr. 1 ( chociaż w twojej historii to chyba nr. 5 ? ) Nie przedłużając życzę multum weny i mam nadzieję, że nigdy nie zrezygnujesz z pisania, bo serio masz wielki talent. Przesyłam pozdrowienia Makta

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham twój blog! A dokładniej to twój styl pisania, historię no i bohaterów ;) Dlaczego Steph przypomina mi mnie samą? No i w dodatku uważam, że Jason jest najlepszy z Robinów! To chyba przeznaczenie xD
    Lub znamy się tak na codzień i stwierdziłaś, że jestem tak interesująca, że będę jedną z bohaterów (wątpię).
    W każdym bądź razie. Może dość rzadko (czyt. Bardzo) komentuję, ale uwielbiam czytać historię Barbry ;)
    Założyłam nowego bloga :D
    http://twice-fairies.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja w ogóle tutaj nie wiem, po co piszę... Wiesz przecież, że jest idealnie, że kocham Batmana i Twoje opowiadania, że jest jeszcze bardziej IDEALNIE, że jest wspaniale, że to uwielbiam, że za każdym razem się powtarzam, że wszystko wspaniale opisujesz, że sama tak dobrze nie potrafiłabym wykorzystać jakichś gotowych już postaci, że płaczę, bo jeszcze nie ma nowego rozdziału, że jak widzę powiadomienie o nowym poście, to cieszę się do ekranu, a rodzina myśli, że jestem psycholem, że uśmiecham się przy każdym rozdziale, nawet jak nie jest wesoły tylko dlatego, że Twój styl pisania mnie powala, że uwielbiam Ciebie, Twoje cudowne opowiadania i kochane komentarze, że chce mi się teraz śmiać i płakać... Zaraz, nie wiedziałaś tego wszystkiego? No to już wiesz! I weź pisz dalej i dłużej, bo nie wytrzymam! I masz mi tu zostać pisarką, bo takie rzeczy, to ja chcę w wersji papierowej czytać! Kupy weny i tony czasu życzę :*
    Green Arrow :3
    PS.: A ja nadal nie lubię Kathy >.<

    OdpowiedzUsuń
  8. Jest jeden mały błąd Batwoman była lesbijką, więc raczej nie powinna być żoną Batmana, to mi tu trochę nie pasuję. A co do samego Batmana trochę brak mi tu tego miliardera playboya xD. Ogólnie postaci napisałaś inaczej niż w oryginale, nie tylko z względu na wiek co mi tu nawet nie przeszkadza, ale z względu na charakter. Na przykład mój kochany Dick jako płaczące dziecko... Mam nadzieję że to się szybko zmieni.
    Co do samego opowiadania jest genialne xD
    Sue :*

    P.S. wiem, że to rozdział prawie sprzed dwóch lat ale dopiero odkryłam bloga.

    OdpowiedzUsuń