niedziela, 23 listopada 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 10

   Dosłownie w ostatniej chwili Damian przewrócił mnie na ziemię, osłaniając mnie przy tym własnym ciałem i kula przeleciała ponad naszymi głowami. Kolejny wystrzał. Na szczęście Slade nie trafił i kula uderzyła w ziemię przed nami. Gdyby mu się udało, Damian by oberwał. Mężczyzna przeklnął i najwyraźniej zrezygnował z jeszcze jednej próby, bo wybiegł ze swojej garderoby i rzucił się do ucieczki.
   Natychmiast wstaliśmy i wybiegliśmy za nim. Przyglądałam się kilkudziesięciu twarzom szukając tej właściwej. Teraz tłum jest zbędny. Ludzie zachowywali się tak jak przed chwilą. Zapewne nie dostrzegli broni w dłoni uciekiniera.
  - Powiedzmy im - zaproponowałam - Niech widzą, że są w niebezpieczeństwie.
  - Tylko wzbudzimy panikę - zaprzeczył Damian - I wtedy Wilson zacznie strzelać.
Ale przecież nie możemy stać tak bezczynnie. W ten sposób nigdy z powrotem go nie odnajdziemy. Tylko w którą stronę uciekł?
  - To może się rozdzielmy? - powiedziałam coraz bardziej poirytowana. Nie. Nie mogę tak. Muszę zachować spokój.
Damian rozejrzał się dookoła, myśląc gorączkowo.
  - Ty tam, ja tu - rzekł w końcu wskazując mi kierunek, w który miałam się udać.
Skinęłam głową i bez słowa ruszyłam biegiem w swoją stronę. Damian rzucił się w kierunku areny, ja przeciwnym.
   Tym razem nie mam zbroi, która mogłaby mnie ochronić. Miałam tylko pas. To musi mi wystarczyć. Szkoda tylko, że jeszcze nie wiem, gdzie co jest!
   Teraz to ja przepychałam się między ludźmi. Niektórzy, tak jak wcześniej, w ogóle nie zwracali na mnie uwagi, inni patrzyli na mnie spode łba i krzyczeli coś za mną, ale i tak mnie ignorowali. Nerwowo rozglądałam się wokoło, ale nigdzie nie widziałam Wilsona. Przez głowę, przeleciała mi myśl, że może on ma występ. W końcu jest cyrkowcem, a broń może mu służyć do spektaklu. Szybko jednak odrzuciłam tę tezę. Gdyby tak było. dlaczego miałby do nas strzelać, a później uciekać?
    Udało się! W końcu odnalazłam go pośród tego tłumu! Dostrzegłam siwe włosy na jego głowie. Biegł. To na pewno on. Teraz, gdy wiedziałam już gdzie jest mój cel, gwałtownie przyspieszyłam. Opychałam od siebie ludzi, którzy ciągle na mnie wpadali. Po kilku krótkich sekundach dogoniłam Wilsona. Wskoczyłam na jego plecy, przewracając go przy tym. Nie był na to przygotowany i pistolet wypadł mu z dłoni. Poobracał się po ziemi, aż zatrzymał się jakiś metr od nas. Dopiero wtedy ludzie w pobliżu ocknęli się i zauważyli co się dzieje. Przerażeni z krótkim okrzykiem cofnęli się w tył, patrząc ze zgrozą na nas i na broń.
     Wilson wyciągnął rękę, usilnie próbując odzyskać pistolet. Już prawie go miał, jednak ktoś go wyprzedził i w ostatniej chwili go przejął. Podniosłam głowę. To Damian. Odetchnęłam z ulgą, lecz nim Damian zdążył się wyprostować, Slade obrócił się o 180 stopni przyciskając mnie do ziemi. Poczułam ból i niewygodę. Próbowałam wyciągnąć ręce z pod jego ciała, by następnie się oswobodzić, ale nic z tego.
      Damian wyciągnął przed siebie pistolet i wycelował nim w mężczyznę. Położył palec na spuście, jednak w tym momencie Wilson, jednym zwinnym ruchem, stopą wybił mu dłoń z dłoni. Natychmiast powtórzył ruch i teraz kopnięciem w głowę powalił na ziemię zdezorientowanego chłopaka.
       Wściekła, włożyłam całą swoją siłę, by zepchnąć z siebie mężczyznę, ale on i tak sam wstał pospiesznie, a ja tuż za nim. Jedna nim zdążyłam zrobić coś więcej, on odwrócił się, zamachnął i pięścią uderzył mnie w szczękę. Maska nie uchroniła mnie przed paskudnym bólem.
   - Aua! - jęknęłam chwiejąc się. Chciałam ściągnąć maskę, by przyłożyć dłoń do brody i złagodzić ból, ale nie mogłam się ujawnić. Poczułam jak momentalnie puchną mi usta,
      Podniosłam wzrok. Wilson znów rzucił się do ucieczki. Tym razem nie zawracał już sobie głowy bronią. Wciąż jednak pozostawał niebezpieczny. Wyprostowałam się i nie zważając na nic ruszyłam za nim. Po chwili dołączył do mnie Damian. Ludzie panikowali i krzyczeli przerażeni. Teraz, dla odmiany, robili nam jak największe przejście.
       Damian rzucił czymś ze swojego pasa w mężczyznę, chcąc go zatrzymać, ale chybił. Wilson wybiegł tylnym wyjściem i na naszych oczach zniknął w ciemności. Damian chciał kontynuować pościg, ale złapałam go za ramię.
   - To bezsensu - powiedziałam próbując złapać oddech - Już go nie dogonimy.
   - Puszczaj! - wyrwał mi się i rzucił za Slade'm.
   - Philippe! - zawołałam za nim - Daj spokój. Lepiej chodźmy do jego garderoby i zbierzmy co się da zanim zrobi to ktoś inny.
Westchnął i popatrzył niezdecydowany najpierw na mnie, a później w ciemność.
    - Okej - zgodził się w końcu, a ja zadowolona skinęłam głową. Przynajmniej teraz nie dyskutuje.
      Ludzie patrzyli na nas podejrzanie. Widać było, że są przestraszeni. Na szczęście nikt nas nie zaczepiał. Nie mogą odwołać występu. Przestępca już uciekł, a widownie nie ma pojęcia co się wydarzyło za kulisami, więc teraz wszyscy udają, że nic się nie stało. W innym wypadku cyrk straciłby za dużo pieniędzy, a większość ludzi w tych czasach nie może do czegoś takiego dopuścić. To przykre, ale to prawda. Na wszelki wypadek spuściłam nisko głowę i wbiłam wzrok w ziemię. Ja nie mogę dopuścić, by ktoś rozpoznał mnie. W zasadzie, mam maskę i nie mam wielu znajomych, ale warto się ubezpieczać.
       Udaliśmy się do garderoby i schowaliśmy do plecaka walizkę z bronią. Przeszukaliśmy wszystko, ale już nic szczególnego nie udało nam się znaleźć. Postanowiliśmy się więc ulotnić. Wszyscy są zajęci, ale może tu ktoś wejść. Nie wiadomo jakby taki ktoś się zachował, gdyby nas zobaczył.
       Szybko przeszliśmy niezauważeni za plecami ochroniarza i ruszyliśmy do Bruce'a oglądającego właśnie pokaz treserki dzikich kotów, zamkniętej w klatce z czterema tygrysami.Po drodze wyczułam, że Damian jest wyraźnie spięty. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało.
   - Zrobiłeś, co mogłeś - odezwałam się - Dobrze ci poszło.
Pokręcił głową.
   - Chciałem go złapać, udowodnić coś ojcu, ale skończyło się tak jak zawsze. Porażką - powiedział wściekły sam na siebie - Może faktycznie Jason jest najlepszy, a ja... ja...
   - Czyli to o Jasona chodzi? - weszłam mu w słowo.
   - Między innymi... - wymamrotał, po czym wyraźnie się zmieszał - Nie ważne, po co ci w ogóle o tym mówię? Zapomnij o tym, dobra?
   - Damian, jeżeli chcesz... - zaczęłam.
   - Nie chcę - przerwał mi - Zapomnij, że cokolwiek mówiłem.
Pokiwałam głową.
   - W porządku - odparłam ze smutkiem - Uratowałeś mnie. Znowu - z powrotem podniosłam na niego wzrok - Osłoniłeś mnie. Dziękuję.
Wzruszył ramionami.
   - Nie dziękuj - powiedział - Ty na moim miejscu zrobiłabyś to samo.
      Nie wiem, czy byłabym gotowa się poświecić dla kogoś kogo ledwo znam. Nie jestem idealna. Jako super-bohaterka powinnam jednak ryzykować jednak swoje zdrowie i życie, nawet dla nie znajomych. Sama się na to pisałam. Teraz czuję się idiotycznie. Lepiej nie mówić o tym Damianowi. I tak chyba ma mnie za głupią. Ale go lubię. Tylko nie wiem, czy on mnie też. Chcę by tak było. Nie wiem, po co mi to? Nie powinno mi na tym zależeć. Jednak przez tyle lat była nieakceptowana i odrzucana przez otoczenie. Chcę to zakończyć. Nie potrzebuję koniecznie przyjaciół. Wystarczy mi akceptacja.
     - I tak dziękuję - powiedziałam po dłuższej chwili, a on w końcu na mnie spojrzał i uśmiechnął się przelotnie.
    - Panie Gordon! - zawołał nagle, zaglądając mi przez ramię.
   Odwróciłam się i spojrzałam tam, gdzie on. Wujek James stał jakieś trzy metry od nas. Przez chwilę myślałam, że to tata. Oni zawsze byli do siebie bardzo podobni. Wujek podszedł do nas, ale po jego minie rozpoznałam, że nie wie kim jesteśmy.
    - To ja, Damian - powiedział Damian cicho, poprzedzając jego pytanie.
Na twarzy wujka pojawiło się zrozumienie.
   - Damian, witaj - pod jego wąsem pojawił się łagodny uśmiech - Misja? - spytał.
Damian przytaknął.
   - Nieudana... - wymamrotał.
   - Wuju? - odezwałam się cicho.
Wujek spojrzał na mnie uważnie.
   - Barbara - szepnął. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno - Kochanie - powiedział czule głaszcząc mnie po głowie - Jak się czujesz?
   - Dobrze, chodź bywało lepiej - odpowiedziałam - A ty, wuju?
   - Daję radę, Dziękuję - odparł.
Czyli wie o wszystkim, co się wydarzyło. I dobrze. Nie muszę teraz niczego tłumaczyć, ani przekazywać mu wiadomość o śmierci ukochanego brata.
   - James?! - usłyszałam znajomy głos. To ciocia Sara. Rozejrzałam się dookoła, ale jej nie odnalazłam.
Wujek powoli odsunął się ode mnie.
  - Muszę iść - popatrzył na mnie zmartwiony. Widząc zatroskanie w jego ciepłych piwnych oczach, poczułam się jeszcze gorzej.
  - Do zobaczenia - pożegnałam się.
    Wujek skinął do Damiana głową i odszedł. To było krótkie spotkanie, ale obudziło tyle emocji i wspomnień, których teraz nie koniecznie potrzebowałam. W milczeniu razem z Damian ponownie ruszyliśmy.
     Dotarliśmy do Bruce'a i wepchnęliśmy się na ławkę, po obu jego stronach. Żaden z nas się nie odezwał. Bruce popatrzył po nas pytająco.
   - I jak? - zachęcił nas.
   - Średnio - odpowiedział Damian obserwując pokaz. Albo przynajmniej udawał, że go obserwuje, by nie patrzeć na ojca - To nie pora i miejsce, by o tym mówić.
   - Powinienem się denerwować?
Zastanowiłam się.
   - Nie - zaprzeczyłam ruchem głowy, a on przytaknął i wrócił do oglądania tygrysów przeskakujących przez hula- hopy.
    Po piętnastu minutach treserka ukłoniła się nisko, przyjęła oklaski i ze sztucznym uśmiechem, machając do widowni, znikła wraz ze swoimi kotami za kulisami. Po niej wyszli klauni, którzy dziwnym trafem śmieszyli do łez wszystkich prócz nas. Po nich przyszedł czas na kobietę owijającą się wężami, a następnie na mężczyznę ziejącego ogniem niczym smok. Potem wielki byk przespacerował się po arenie, a po nim tańczyły psy w spódniczkach, co akurat było dosyć zabawne.
     Największą gratkę organizatorzy zostawili jednak na sam koniec. Prowadzący zapowiedział dumnie "Latających Graysonów", co publiczność przyjęła oklaskami na stojąco. Na arenę wbiegli machający nam radośnie Graysonowie. Wysoka, ładna kobieta o długich kruczoczarnych włosach, które spięła w zabawną kitę, równie wysoki i niezwykle umięśniony mężczyzna o ledwo widocznych śnieżnobiałych włosach i nie duży chłopiec, o włosach tego samego koloru co matki. Od razu zapaliłam do całej trójki sympatią. Pewnie dlatego, że różnili się od poprzednich wykonawców, prezentujących się dumnie na arenie. Uśmiechy tej trójki były radosne i szczere, a nie sztuczne, wymuszone, a może raczej wykupione. Z entuzjazmem odmachałam chłopcu, który akurat pozdrawiał naszą stronę widowni. Obdarzyłam akrobatów oklaskami, tak jak pozostali i wyprostowałam się gotowa zobaczyć to, co ludzie tak bardzo zachwalają.
     Pokaz się rozpoczął. Już po pierwszych minutach zrozumiałam, dlaczego wszyscy obdarowują Graysonów takim podziwem. Byli niesamowici. Robili salta, przewroty, gwiazdy w powietrzu. Każdy ich wyczyn był nagradzany brawami i okrzykami zachwytu. Skali nieraz trzydzieści metrów nad ziemią, bez żadnych zabezpieczeń. Byłam zauroczona. Zapomniałam o wszystkich troskach. Chciałam, aby ten występ trwał jak najdłużej.
      Rodzina się podzielił. Małżeństwo weszło na jeden z wielkich słupów, natomiast ich syn na drugi, oddalony od pierwszego o plus minus dziesięć metrów. Ukłonili się i pomachali na około, by zwrócić na siebie naszą uwagę, zupełnie tak, jakbyśmy nie siedzieli i nie patrzyli na nich zaczarowani.
      Mężczyzna wziął kobietę za jedną rękę i razem stanęli przodem do syna. Bez ociągania, odbili się i skoczyli do przodu, wyciągając wolne ręce w kierunku swojego dziecka, by złapał ich, a następnie wciągnął na górę. na swój słup.
      Tak jednak się nie stało. Właściwie, nie wiem co się stało. Nie wiem co poszło nie tak. I zapewne tak samo jak ja, nie wie tego Bruce, nie wie tego Damian, nie wie tego nikt z publiczności, nie wiedzą tego organizatorzy. Nie wie tego samo małżeństwo, ani nawet ich syn. Po prostu nie złapał ich. Źle rozłożył wszystko w czasie, za późno wyciągnął do nich swoja dłonie. Nie zdążył.
      Wybuchła panika. Ludzie zaczęli wstawać. Jedni krzyczeli, inni wstrzymywali oddech oczekując na cud. Wmawiając sobie, że to tylko sztuczka, cześć programu. Ale był inaczej. To działo się na prawdę.
       Dwójka Graysonów, wciąż trzymając się za ręce spadała w dół. Na oczach wszystkich rozbiła się o ziemię. I zginęła,

7 komentarzy:

  1. :( smutny ten cyrk

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja nie znoszę cyrków. Zawsze wydawały mi się podejrzane, a już w ogóle nie cierpię jak w całym przedstawieniu są zwierzęta. Dobrze, że Damian uratował Barbarę. Szkoda mi go - cały czas chce dorównać ojcu. Czekam, co będzie dalej.
    Pozdrawiam,
    Sparks

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak samo. Nienawidzę cyrku, a w szczególności, gdy pojawiają się tam zwierzęta. Biedne... :( Poza tym ja w cyrku w ogóle się nie bawię, a odczuwam dziwny nie pokój. Myślałam, że za dużo dziwnych filmów się naoglądałam i książek naczytałam, ale Tobie też w cyrku coś nie pasuje, więc jest w porządku :)
      Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. O jej :( A już tak ich zdążyłam polubić... To straszne. Ale zastanawiam się, czy to nie miało jakiegoś głębszego celu :D I czy to nie było przez kogoś zaplanowane... A może jednak zwykły wypadek...? No nie wiem, czekam na następny rozdzał :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cyrk.. to jest okropne miejsce! Tresowane zwierzęta :\ Nie-na-wi-dzę!!! Fajna akcja jak Damian osłonił Barbrę :3 Ogólnie bardzo dobrze napisane ! Ja też muszę się wziąść do tej roboty :\ ... Weny!!

    OdpowiedzUsuń
  5. To najlepsze opowiadanie jakie czytałam!;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem co powiedzieć, Tiffany.
    Damianek ochronił Barbarę :* Nie wiem dlaczego ale "jaram się" Damiankiem xd
    Nie wiem co mówić o cyrkach, ale to po prostu odebrało mi mowę, wydawali się fajni, a już zginęłi :'(
    Czekam na nexta... :D

    OdpowiedzUsuń