Znowu byłam w swoim mieszkaniu, znowu klęczałam nad wykrwawiającym się ojcem. Jeszcze oddychał, ale wiedziałam, że za chwilę przestanie. Byłam pewna, że jesteśmy sami, tylko ja i on, ale tata uniósł trzęsącą się rękę i i wskazał coś bez słowa, na coś, na drugim końcu pokoju. Podniosłam głowę i spojrzałam. W płomieniach stała mama. Dosłownie się paliła, jej skóra była już porządnie zwęglona. To ludzka pochodnia. Tylko, że onanie panikowała, nie krzyczała, tylko stała nieruchomo i utkwiła we mnie szaleńczy wzrok. W jej oczach odbijał się ogień.Uśmiechała się do mnie szyderczo i triumfalnie. Krzyczałam do niej z płaczem, mówiłam, że nie chcę, żeby zginęła. A raczej próbowałam mówić, bo z moich ust wydobywał się tylko dym. Takim sam, jak ten, który unosił się pod sufitem, który tworzył wielką, gęstą ciemną chmurę nad naszymi głowami. Dym, którym się dusiłam. Mama też coś do mnie mówiła, ale tak samo, nic nie mogłam zrozumieć. Zagłuszał ją krzyk ojca leżącego obok. Słyszałam tylko jak szepcze, syczy niczym wąż. W końcu jednak usłyszałam ją, bardzo wyraźnie, zupełnie ta, jakby odzywała się w mojej głowie:
- Nie kocham cię - syknęła.
W chwili, gdy wypowiedziała te słowa, jej ciało spłonęło. Całkowicie, w ciągu zaledwie jednej sekundy. Dosłownie zniknęła. Jej prochy uniosły się w powietrzu i w błyskawicznym tempie, zaczęły rozprzestrzeniać się po pokoju. Dostawały się wszędzie: do ust. nosa, oczu, uszu. Próbowałam temu zapobiec, ale mój wysiłek okazał się próżny. Machałam rękoma na wszystkie strony, próbując odpędzić je od siebie i taty. Krzyczałam i płakałam głośno. Serce łomotało mi w piersi, tak niesamowicie mocno, że miałam wrażenie,że chce opuścić moje ciało, nim zginę. To przecież nie logiczne....
Już nie mogłam oddychać. Opadłam ciężko na podłogę, obok wciąż krzyczącego ojca, któremu prochy swobodnie wlatywały nieustannie do ust. Skuliłam się w kłębek, krztusząc się prochami matki. One nas zabiły. Ona nas zabiła.
Przed oczami zaczęło mi ciemnieć. Nie wiem czy to wina tornada prochów, chmury dymu, czy tego, że umieram. Do samego końca wrzeszczałam, wrzeszczałam, wrzeszczałam...
Otworzyłam szeroko oczy i gwałtownie usiadłam na łóżku, ze zduszonym okrzykiem. Twarz miałam całą od łez. Odruchowo spojrzałam na zegarek: 7:48. Nie zdążę do szkoły!
Błyskawicznie wyskoczyłam spod kołdry i podbiegłam do szafy, ale w połowie pokoju zorientowałam się, że to nie jest moja szafa. A to nie jest mój pokój. Przez jakieś trzy sekundy stałam tak, wpatrzona w bardziej ekskluzywną garderobę, niż zwykłą szafę. Próbowałam przypomnieć, jak tu się znalazłam. I co to w ogóle z miejsce?! Kiedy wszystkie informacje, wydarzenia wczorajszego dnia, powróciły do mnie, jęknęłam i z powrotem opadłam na łóżko. Już nie miałam ochoty płakać. Nie miałam ochoty nawet, by żyć, dziwne, bo zawsze wydawało mi się, że ktoś kto uszedł z życiem, z czegoś, w czym prawie zginął, potem cieszy się życiem, do końca swoich dni.
Wstałam jednak i po cichu wyszłam z pokoju. Na korytarzu nikogo nie było, a w całym domu panowała idealna, wręcz przytłaczająca cisza. Czy to możliwe, że jeszcze śpią. Myślałam, że superbohaterowie wstają jeszcze przed wschodem słońca i ruszają na wyciskający trening. Chociaż, po wczorajszym wieczorze, to ja się mogę wszystkiego spodziewać.
Zeszłam po spiralnych schodach na sam dół i odnalazłam jakimś cudem pomieszczenie, w którym rozmawiałam kilka godzin temu z Kathy. Teraz nikogo tu nie było. Postanowiłam kogoś znaleźć, najlepiej Stephanie.
Błądząc po olbrzymim, pustym domu, w końcu natrafiłam na jakiegoś człowieka. Przechodząc obok kuchni, oczywiście tak samo bogatej, jak i reszta tego pałacu, dostrzegłam starszego mężczyznę przygotowującego śniadanie.
- Dzień dobry! - przywitałam się podchodząc do niego.
Odwrócił się i na mój widok uśmiechnął się sympatycznie, tak jak zawsze uśmiechają się kochane dziadki i babcie.
- Witaj - powiedział, a ja stwierdziłam, że jeszcze u żadnego człowieka nie słyszałam tak ciepłego głosu - Ty na pewno jesteś bratanicą pana James'a Gordona. Barbara, mam rację? - spytałam, a ja uścisnęłam jego rękę.
- Tak - odwzajemniłam uśmiech - A pan jest...
- Alfred - ucałował mi dłoń, a ja nagle się speszyłam tym gestem - Po prostu Alfred. Nie mów do mnie "pan", proszę.
- W porządku, Alfredzie - zgodziłam się puszczając jego rękę - Jesteś kamerdynerem Wayne'ów?
- Owszem - potwierdził i wrócił do robienia przepysznie wyglądającej sałatki - I właśnie robię śniadanie.
- Wygląda smakowicie - przyznałam przełykając ślinę.
- Dziękuję. To też dla ciebie.
Skinęłam głową w ramach podziękowania. Wtedy coś sobie przypomniałam.
- Alfredzie? - zaczęłam.
- Słucham?
- Powinnam być o ósmej w szkole. Już wczoraj się spóźniłam. Problem w tym, że nie wiem, jak się z stąd dostać do mojego gimnazjum i...
- Z tego co słyszałem, martwi nie chodzą do szkoły - przerwał mi.
- Martwi? - zdziwiłam się. O czym on mówi? Umarłam w czasie pożaru, a ten dom to niebo? A Alfred to jakiś anioł?
- Bruce wszystko ci wyjaśni - powiedział - Ja mogłem coś źle zrozumieć, wiesz o co mi chodzi... W ogóle, to moja rola w tym domu nie dotyczy tego typu spraw.
- Aha, dzięki - burknęłam, nadal rozważając jego wcześniejsze słowa - A wiesz, może gdzie on jest.
- Na treningu - poinformował mnie - Od szóstej rano.
Czyli jednak miałam rację. Trening od wczesnych godzin porannych. To takie typowe...
Odwróciłam się z zamiarem, pójścia do łazienki i zauważyłam siedzącego przy stole chłopaka, uśmiechającego się do nas serdeczni. Jeszcze przed chwilą nie było tu nikogo, prócz mnie i Alfreda.
- Jak ty się tu znalazłeś? - zwróciłam się do niego zaskoczona.
- Siedzi tu już jakąś minutę i się na nas patrzy - powiedział Alfred nie odrywając wzroku od cebuli, którą właśnie kroił - Przyszedł chwilę po tobie. Oni tak wszyscy. Jak ninja się zachowują. Da się przyzwyczaić...
Chłopak pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem. Wstał i podszedł do mnie.
- Jesteś tym trzecim Robinem, prawda? - domyśliłam się.
- Właściwie, to mówią na mnie "drugi Robin" - rzekł. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się co to znaczy - Bo zacząłem się drugi szkolić - oświecił mnie.
- Ach, tak - zaśmiałam się nerwowo i zaczerwieniłam, jak burak w misce Alfreda.
Pierwszy raz w życiu spodobał mi się jakiś chłopak. Śmieszne uczucie. Pewnie, że nie raz widziałam fajnych chłopców, ale ten był zdecydowanie najprzystojniejszy z nich wszystkich.
- Jestem Jason - przedstawił się, a ja uścisnęłam jego rękę. Przynajmniej on nie ucałował mi mojej, bo nie wiem, jakbym wtedy się poczuła,
- Barbara - oznajmiłam.
- Bardzo mi miło - uśmiechnął się nonszalancko - Alfred, ja wiem, że poznanie się dwójki młodych ludzi, może niektórych wzruszać, ale nie płacz - zwrócił się do kamerdynera.
- Daj spokój - Alfred machnął ręką - To przez cebulę, głuptasie!
Zaśmiałam się, ale Jason się nie śmiał, tylko się uśmiechał, więc natychmiast zamilkłam i odchrząknęłam.
- Nie jesteś na treningu? - zapytałam.
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Czasami chodzę, ale raczej trenuję indywidualnie. Tylko Tim i Stephanie, muszą obowiązkowo trenować pod okiem Bruce'a albo Kathy - wyjaśnił - W ogóle, to fajna piżama - przyznał uśmiechając się jeszcze szerzej.
Spojrzałam na nietoperze na żółtym tle i zaśmiałam się krótko.
- To Stephanie - wytłumaczyłam - Dała mi ją wczoraj - znowu coś sobie przypomniałam o czymś ważnym. Spuściłam wzrok - Jason, ty byłeś wczoraj, kiedy moja kamienica, płonęła, prawda?
- Byłem - potwierdził - Powiedziałbym, że jest mi przykro, ale pewnie jesteś już tym znudzona.
Parsknęłam pod nosem. On chyba czyta w moich myślach. Na prawdę miałam już dość kondolencji, szczerych, czy nie szczerych, chociaż to w końcu nic złego. Ten chłopak wydaje się być na prawdę w porządku.
- Chciałam zapytać - kontynuowałam - Jak wielu ludzi zginęło?
Jason posmutniał.
- Nie udało nam się wszystkich uratować - powiedział - Konkretnie, to trójka zmarła.
- Mogło być gorzej - powiedziałam po chwili.
- Tak się tylko mówi - odpowiedział mi - Pomyśl, co czuła ich rodzina...
- Czułam to samo - przerwałam mu.
Przytaknął.
- Właśnie... A siedem osób trafiło ciężko rannych do szpitala.
- Mam nadzieję, że wyjdą z tego... - rzekłam, bo nie wiedziała, jak inaczej mogłam odpowiedzieć.
- Ja też - wzruszył ramionami - Ale się o tym nie dowiem.
Trochę dziwna ta robota superbohatera. Ratujesz ludzi, a potem nie możesz nawet wiedzieć, co działo się z ich zdrowiem dalej...
W tym momencie do kuchni wszedł drugi chłopak. Dopiero po chwili go rozpoznałam, pewnie dla tego, że nie miał na sobie maski i kostiumu Robina, w którym go wczoraj widziałam. To on wyciągnął mnie z pochłoniętego pożarem budynku.
- Hej, Damian! - przywitał się z nim Jason. Damian Wayne, no tak. Wiedziałam wcześniej, że państwo Wayne mają syna, ale nie wiedziałam jak ma na imię - Jak tam na treningu? Byłeś?
Damian w odpowiedzi zmierzył go od stóp po głowę gniewnym spojrzeniem. Szybkim krokiem podszedł do lodówki, wyciągnął z niej karton mleka i wypił z niego kilka łyków, po czym znowu wrzucił go do lodówki i zatrzasnął drzwiczki tak mocno, że w jej wnętrzu aż się zatrzęsło.
- Zaraz będzie śniadanie - poinformował go Alfred.
Damian odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni, nie odzywając się ani słowem.
Spojrzałam zbita z tropu na Jasona, który wyglądał tak, jakby takie sytuacje były tutaj codziennością.
- To tutaj codzienność - odezwał się. Tak, on czyta ludziom w myślach.
- Chyba jest zły - zauważyłam - Coś się stało?
- Pewnie chodzi o wczoraj - stwierdził Jason, a ja popatrzyłam na niego zaniepokojona - Nie, nie chodzi o ciebie - powiedział szybko - Jak już pojechałaś, trochę nie posłuchał swojego ojca, chciał zrobić coś sam i się popisać. Skończyło się to poparzeniami trzeciego stopnia u jednej kobiety...
- Ojej - westchnęłam. "Ojej"? Poważnie? Tylko na tyle mnie stać?
- On tak zawsze - wyjaśnił Jason, po czym dodał zniszczonym głosem: - Widzisz, Damian ma trochę kompleksów - rzekł i znów mówił normalnie: - Alfred, tylko nie naskarż na mnie tak, jak ostatnio.
Alfred uśmiechnął się do niego dziwnie i pokręcił głową.
- To była wyjątkowa sytuacja - wytłumaczył się.
- A to, że Damian ma charakterek po rodzicach, to inna sprawa - kontynuował Jason - Mówię, ci o tym, bo chcę, żebyś, jakbyś się zdecydowała na pozostanie z nami lepiej się tu odnajdywała...
- Właśnie o tym przeszedłem porozmawiać - usłyszałam niespodziewanie czyjś głos za plecami.
Odwróciłam się gwałtownie. Za mną stał Bruce Wayne w czystej postaci i przyglądał nam się uważnie. W pierwszej chwili pomyślałam, że powinnam teraz wstać i pokłonić się przed nim nisko, ale uznałam, że to idiotyczne.
- Bruce! - wyprostował się Jason - Chyba nie słyszałeś nic o tym charakterku, co nie?
Skoro Jason się go boi, to i ja powinnam. Może jednak się pokłonić?
- Jaka jest decyzja, panno Gordon? - spytał.
"Panno Gordon", świetnie... Teraz to ja już całkiem czuję się jak na przesłuchaniu na komisariacie, albo gorzej: jak na historii. Mógł zwyczajnie "Barbara", jak wszyscy.
- Ja... - zaczęłam niepewnie. Decyzja? Nic nie zadecydowałam! Kiedy?! Gdy tylko w końcu położyłam się do łóżka, usnęłam, a wstałam przed chwilą. Powinnam dostać więcej czasu... Muszę coś wymyślić, by zmienić temat - Ja chciałam pana najpierw o coś zapytać - powiedziałam szybko.
- Słucham?
- Co ze szkołą? Mogę chyba normalnie chodzić na lekcje, prawda?
Uśmiechnął się ledwo widocznie. Dlaczego wszystkich dookoła bawi moja powaga? Sami nie są lepsi...
- Widzę, że szkoła jest dla ciebie ważna - stwierdził.
- Nie na pierwszym miejscu, ale owszem, jest - przyznałam - Nawet bardzo.
Bruce spuścił głowę.
- Prawdę powiedziawszy, twoje życie będzie teraz całkiem inne niż przedtem - powiedział cicho.
- Nie rozumiem - zaniepokoiłam się - O czym pan mówi?
- Pomyśl, twoja matka nadal żyje i jest przestępcą. Nie jakimś rabusiem. Ona pracuje dla Jokera. Wiesz kto to?
Wiedział tylko, że to ktoś zły, bardzo zły. Zbir nad zbiry. Może i najgorszy tym w całym Gotham.
- Myślałam, że on nie żyje - powiedziałam.
- Bo tak myślała większość - wtrącił się Jason - Nie było go przez długi czas, więc stwierdzili, że umarł. Wmówili to sobie, by czuć się bezpieczniejsi. Ale wcale nie byli bezpieczniejsi, a on wcale nie umarł.
- Ukrywał się przez jakieś dziesięć lat - kontynuował Bruce - Nie mogliśmy go odnaleźć, mimo wszelkich starań, nie wspominając o tym, że twoja mama ciągle zbijała nas z tropu. Nie dawał znaku życia, ale tacy jak on, o ile ktoś taki jeszcze jest, tak po prostu nie giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie wiadomo, ile przestępstw,popełnionych przez te wszystkie lata, było jego robotą...
Wszystko to nie brzmiało za ciekawie, ale mnie wciąż zastanawiało, dlaczego akurat moje życie ma się diametralnie zmienić.
- Alfred mówił coś, że jestem martwa - popatrzyłam na kamerdynera - O co chodzi?
Bruce westchnął głęboko, jakby zastanawiał się od czego zacząć, i dopiero po chwili odpowiedział:
- Będąc córką Seliny, działającej z Jokerem, jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie - wyjaśnił, a mi nagle zrobiło się zimno - Możesz przenieść to niebezpieczeństwo na innych ludzi. Będąc żywą, przebywając wokół nich... Dlatego niech świat myśli, że nie żyjesz. Tak lepiej dla niego, i dla ciebie.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Przepraszam, ale... - zająknęłam się.
- Wiem, że to ciężkie i wiem, że trudno ci to zrozumieć - powiedział szybko Bruce - Ale z czasem wszystko się wyjaśni. Miejmy tylko nadzieję...
- Ludzie myślą, że zginęłaś w trakcie wczorajszego pożaru - dopowiedział Jason - Nie odnajdą twojego ciała, a ty będziesz się ukrywać.
Poczułam się, jakby coś wewnątrz mnie pękło.
- Do końca życia? - głos mi się załamał.
Bruce i Jason popatrzyli po sobie.
- Nie zależnie od tego, czy u swojego wujka, czy u nas,,, - powiedział Bruce cicho - Tak..
Oczy zaszły mi mgiełką.
- To jakiś żart, prawda? - zapytałam walcząc ze łzami i powoli przegrywając tę bitwę - To o mojej mamie...? O tym wszystkim...?
Obaj wbili wzrok w podłogę. Nie odpowiadali przez kilka niemiłosiernie długich sekund i w kuchni zapanowała głucha cisza, pełna napięcia. Poczułam, że dłużej nie wytrzymam. Wstałam gwałtownie z krzesła, które uderzyło o kafelkową podłogę i wybiegłam z tego pomieszczenia, zakrywając dłonią usta.
Biegiem wspięłam się po schodach i ruszyłam korytarzem, zmierzając w stronę swojej sypialni. W ogóle nie patrząc na drogę, na zakręcie wpadłam na Tima i się zatrzymałam.Zachwiał się, ale od razu złapał równowagę. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Barbara? - zapytał zaniepokojony - Co się stało?
Nie dałam dłużej rady i wybuchnęłam głośnym płaczem. Próbowałam przebiec obok niego, ale złapał mnie i z powrotem postawił przed sobą.
- Puść mnie! - rozkazałam, próbując mu się wyrwać, ale on nawet nie złagodził uścisku.
- Co się dzieje? Dlaczego płaczesz? - dopytywał się.
- Dlaczego? - załkałam.
- Co, dlaczego?
- Dlaczego to tak wszystko się układa? - szlochałam - Mogłam zginać w tym pożarze, razem z tatą. Po co mnie ratowaliście? Byłby święty spokój... Ja nie chcę...
Nie pozwolił mi dokończyć. Przyciągnął mnie do siebie i przytulił nie pewnie, a ja mu na to pozwoliłam. Wtuliłam się w jego pierś, by stłumić płacz, a on delikatnie pogłaskał mnie po plecach. Było mi głupio. Tulił mnie chłopak, którego w ogóle nie znam. Ale teraz już wszystko było mi obojętne. Staliśmy tak przez kilka sekund, aż w końcu niespodziewanie się mu wyrwałam.
- Barbara! - krzyknął za mną Tim, ale ja już się nie odwróciło.
Wbiegłam do pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi, co było średnio dobrym pomysłem, bo miały szklane szybki, które niepokojąco się zatrzęsły. Nie zważając na to, że mogłam je wybić, rzuciłam się na łóżko i schowałam w twarz w poduszce.
To wszystko jest nienormalne... Nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze wczoraj, o tej porze wszystko, było w porządku. A dzisiaj? Pogubiłam się, całkowicie straciłam nadzieję i sens. Mam udawać martwą? Może lepiej od razu mnie zabijcie. Przynajmniej darujecie mi to cierpienie i ten ból. Żeby udawać martwą, ja muszę być martwa. Bo co to za życie, siedzieć w domu i nie wychodzić z niego, do końca swoich dni?
Moje życie może faktycznie, nie było wcześniej jakieś super. Mało z kim rozmawiałam, miałam tylko rodziców, Stephanie, no i sąsiadkę, która nawet nie wiem, czy żyje. Pół dnia spędzałam w szkole, drugie pół się uczyłam, w nocy spałam, a w weekendy i inne dni wolne nigdzie nie wychodziłam. Co nie oznacza, że się ukrywałam. I tak minęły wszystkie te lata. W zasadzie normalnie. Nie wielu ma życie pełne przygód, a każdy chciałby takie mieć. Ja na pewno, tylko, że nigdy nie robiłam nic w tym kierunku. A teraz jest już za późno. Chyba właśnie zrozumiałam tajemnicę czasu.
Właściwie, jeszcze wczoraj, po rozmowie z Kathy, bardziej skłonna byłam do tego, by wprowadzić się do wujka Jima i cioci Sary, ale teraz? Co to za różnica, czy będę siedzieć i udawać martwą tam, czy tu?
Jest. Jest różnica. Tam nie wiem, co bym robiła przez te wszystkie lata, które mi jeszcze pozostały, ale tutaj... Być taką jak Batman... Być jak superbohater, Trenować, walczyć z przestępczością, ratować ludzi...
To nie jest bezpieczne, ale lepsze to niż nic nie robienie. Nikt, by mnie nie poznał, nosiłabym maskę, więc pozostawałabym nie żywą. Barbara Gordon tylko dla nielicznych pozostawała by żywą, a dla miasta byłaby kimś zupełnie innym. Być kimś innym, czy nie tego zawsze chciałam?
Po za tym, w godzinie śmierci mojego ojca, przysięgłam sobie zemstę na matce. Nie tylko za to, że zamordowała tatę, ale też dlatego, że nas oszukała. Oszukała nas w paskudny sposób. Nie wiem do końca, co się dzieje, ale widocznie muszę być częścią czegoś wielkiego i złego. Bo po co inaczej mam udawać martwą?
Życie pełne przygód... Nie wiem, czy będzie to tak, jak to sobie wyobrażam, tak jak na filmach, ale wiem jedno. Tylko jedna z tych dwóch opcji: wujek, czy Bat- rodzina, daje mi szansę.
Wstałam i ruszyłam z powrotem na parter. Czy na pewno dobrze wybieram? Jeżeli stwierdzę po jakimś czasie, że to nie przejdzie, to mogę zrezygnować, prawda? Tylko, że ja nie chcę, cy do tego doszło.
Pewna decyzji i świadoma tego na co się piszę, weszłam do jadalni. Byli tam wszyscy, przygotowali się do śniadania. Stanęłam w progu wyprostowana, a oni w milczeniu podnieśli na mnie wzrok.
- Podjęłam decyzję - powiedziałam głośno - Chcę być jedną z was.
Super :D
OdpowiedzUsuńOH MY GOOD!!!! Rozdzialik superowski coool coool
OdpowiedzUsuńNie wiem co jeszcze na pisać nie mogę się skoncetrować i łeb mnie boli ale to jest supeeer
Suzy :*
No dobra, wszystko już nadrobiłam, wszystko jest idealne, bardzo wciągające. Czekam na więcej! :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko... Nie mogłam się oderwać! Nigdy nie interesowałam się batmanem itd., ale ty mnie zainteresowałaś ;) Dzięki, że mnie tu zaprosiłaś :)
OdpowiedzUsuńsadness-do-not-live-in-the-soul.blogspot.com
Rozdział świetny. Te przemyślenia Barbary na końcu... Dobrze, że zdecydowała się dołączyć do Bat-rodzinki. Lepsze to niż siedzenie w salonie i gapienie się w sufit (chociaż w salonie Waynów siedziałabym z przyjemnością xD ).
OdpowiedzUsuńSparks ;*
Hm, hm, hm. Na początku, wyszukałam się kilku literówek. Urwane słowo, czy zamieniona literka. Warto to poprawić :) Co do reszty, opowiadanie coraz bardziej wciągające, podoba mi się, choć nie mogę się rozpoznać w tych wszystkich super bohaterach, wybacz mi, ale po prostu nie oglądałam takich rzeczy i nie mam o tym pojęcia ;-;
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że jest dużo przemyśleń, to było potrzebne.
Mam podejrzenia do Alfreda. Jako lokaj, czy też kamerdyner, powinien być tajemniczy. Powinien dochować tajemnicy, a najlepiej w ogóle nie podsłuchiwać itp. Ale to jest tylko moje zdanie.
Pozdrawiam gorąco :)
Nareszcie znalazłam czas, żeby tu wpaść :)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem, bardzo ładnie opisujesz uczucia Barbary, miejsc również. Mogłabyś tylko dopisać wygląd Jasona, bo wiemy tylko, że był przystojny :)
Cieszę się, że główna bohaterka postanowiła zostać u Bat-rodziny, oraz dołączyć do nich ;)
Pozdrawiam i życzę weny :)
Cleo
P.S. U mnie nowy rozdział, zapraszam :)
http://w-dwoch-wymiarach.blogspot.com