sobota, 11 października 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 1

  Budzik dzwonił już kolejną minutę, a ja wciąż leżałam z głową schowaną pod poduszą. Głośna melodia irytowała mnie jednak na tyle, że wyciągnęłam rękę i po omacku wyszukałam nią budzik, który wyłączyłam. Wynurzyłam głowę i z powrotem opadłam na poduszki.
  Nie chciało mi się wstawać, nie chciało mi się iść do szkoły. To dopiero połowa października, tak daleko do pierwszego dłuższego wolnego- Świąt Bożonarodzeniowych, które dla mnie są najlepszymi dniami w całym roku. O tym, że to dopiero jesień przypomniała mi pogoda. Za oknem znowu padał deszcz, ale nie taki mocny, ulewny i chwilowy, jaki lubię. Kropiło, a to oznacza że będzie tak kropić jeszcze długi czas. W pokoju było ciemno. Moja sypialnia jest stosunkowo mała i średnio ładnie przystrojona, ale dla mnie nie ma to znaczenia. Najważniejsze, że ma najpraktyczniejsze przedmioty: łóżko, półkę, szafę, biurko oraz małe lusterko. Poza tym moją rodzinę nie stać na większe wydatki.
  Moi rodzice, Gregory i Selina Gordon są policjantami, co w takim mieście jak Gotham równa się około 50 procent większe prawdopodobieństwo, że po wyjściu rano do takiej pracy, wieczorem możesz już nie wrócić, niż jest to w innych, mniejszych miastach. Powinniśmy mieć więc całkiem sporo pieniędzmi, ale niestety tak nie jest. Jeszcze w przed laty moi rodzice popadli w takie długi, że do teraz ciężko im się pozbierać i wszystko pospłacać. Chociaż nie należę do osób specjalnie optymistycznych, wierzę że jeszcze trochę czasu minie i wszystko się ułoży, a moja rodzina wyjdzie na prostą.
  Spojrzałam na zegar: 6:33. Chciałabym jeszcze poleżeć, ale nie mogę się spóźnić na lekcje. Co jak co, ale szkoła jest dla mnie ważna. Przyszły chirurg nie może mieć w końcu za dużo zaległości.
  Z ociąganiem wstałam. Gdy tylko odkryłam kołdrę, poczułam chłód, więc zarzuciłam koc na plecy i skulona podreptałam do kuchni. Już w drzwiach poczułam zapach jajecznicy. Mama biegała po kuchni w policyjnym mundurze, z torbą przewieszoną przez ramię. Gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się do mnie promiennie, pokazując bialutkie zęby, które kolorystycznie idealnie pasowały do śnieżnobiałych pereł na jej długiej szyi. Chyba bardzo je lubiła, bo często je nosiła. Musiały kosztować majątek. Kiedyś z ciekawości zapytałam ją, z skąd je ma, na co ona odpowiedziała mi, że to pamiątka po jej matce, a mojej babci Natashy, której nigdy nie udało mi się poznać. Skarciłam się wtedy w myślach, bo miałam pomysł, aby je sprzedać i jakoś słusznie wykorzystać zdobyte pieniądze.
  - Mamo, nie musisz mi robić śniadania - powiedziałam odwzajemniając uśmiech i siadając do stołu - Przeze mnie spóźnisz się do pracy.
  - Daj spokój - zaśmiała się kładąc przede mną talerz z jedzeniem i kubek ciepłej herbaty - Zdążę, nie musisz się o mnie martwić. 
  - Gdzie tata? - zapytałam rozglądając się za nim.
  - Twój wujek wzywał go trochę wcześniej. Dzisiaj czeka nas ciężki dzień... - westchnęła spuszczając wzrok. 
  Mój wujek jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych osobowości w mieście. To James Gordon i poza tym, że jest moim ulubionym wujkiem, jest szefem moich rodziców jak i wszystkich policjantów Gotham.
  - Muszę iść - stwierdziła mama podnosząc głowę. Podeszła i pocałowała mnie w czoło - Trzymaj się córeczko. 
  - Miłego dnia, mamo - powiedziałam namiętnie wsuwając przepyszną jajecznicę. 
  Mama podbiegła do wieszaka i założyła czarny, elegancki długi płaszcz. Odwróciła się jeszcze w drzwiach i pomachała do mnie robiąc przy tym zeza. Parsknęłam śmiechem i o mało nie udławiłam się przy tym jedzeniem. Mama także się zaśmiała, puściła mi oczko i wyszła zamykając przy tym drzwi. 
  Nie spiesząc się, zebrałam się w ciągu czterdziestu minut i wyszłam na przystanek autobusowy, który znajdował się nie daleko kamienicy, w której znajdowało się nasze małe ciasne mieszkanie. Biedniejsi mieszkańcy Gotham żyli właśnie w takich trochę slumsach. Większość obywateli tego miasta jest o wiele bogatsza od nas i mieszka w pięknych apartamentach lub willach na przedmieściach. Pewno dlatego mało kto nie popatrzył na mnie krzywo, gdy doszłam na przystanek.
  Nigdy nie byłam zbyt rozmowna i towarzyska. Rzadko z kimś rozmawiałam, byłam nieśmiała i trochę za szybko przekreślałam ludzi. Moje poczucie humoru też pozostawiało wiele do życzenia. Po prostu nie pasowałam do otoczenia i już dawno pogodziłam się z tym, że jestem aspołeczna. Mimo to, chciałam pomagać ludziom, ratować im zdrowie, życie, ale nie w ten sposób co rodzice, czy wujek. Medycyna od zawsze była moją pasją i od zawsze widziałam siebie nad stołem operacyjnym.
  Osobami z którym najczęściej rozmawiałam byli więc moi rodzice, wujek i sąsiadka z piętra wyżej. Jeśli chodzi o tą pierwszą trójkę, to wcale nie spędzamy ze sobą dużo czasu. Mama i tata wracają nie raz, kiedy ja już nie dam rady się ich doczekać i zasypiam, a komisarz policji w Gotham? Cóż, ma jednak całkiem sporo pracy.
   W szkole jednak nie mam na co narzekać, na brak towarzystwa, bo jest taka jedna osoba, której wszędzie jest pełno, która zdecydowała się poznać mnie bliżej i się ze mną zaprzyjaźnić. I ta właśnie osoba stała teraz na drugim końcu przystanka i machała do mnie ręką wołając mnie aż za głośno.
   Stephanie Brown była wysoką blondynką, której włosy sięgały po same biodra. Jej twarz miała łagodne rysy i delikatne piegi, które dodawały jej uroku. Miała zgrabny, wręcz idealny nos. Ale to oczom zawdzięczała swoją rozpoznawalność:duże, wyraziste nawet bez makijażu, radosne, o barwie spokojnego morza. I do tego wieczny uśmiech. Innymi słowy, była piękna, ani mogłam się z nią równać. Ale to nie wszystko, bo charakter też miała całkiem przeciwny do mojego: wygadana,  żartobliwa, pewna siebie, zawsze umie dopiąć swego. Miła i życzliwa dla wszystkich w około. Była takim troszkę dzieckiem, chociaż była ode mnie starsza o trzy lata. Ja miałam czternaście, ona dopiero co skończyła siedemnaście. Mimo tych wszystkich różnic, przyjaźniłyśmy się. Stephanie była jedną z tych nielicznych osób, której mogłam wszystko powiedzieć; wyżalić się, pośmiać się i po prostu, być sobą.
  Podeszłam do niej i schowałam ją pod parasolką, bo ona nie miała swojej.
   - Cicho, nie musisz się tak drzeć - skarciłam ją, a ona uśmiechnęła się do mnie szeroko - I co się głupio cieszysz? - zapytałam, ale sama nie mogłam się powstrzymać.    
   - Jest sprawa - oznajmiła - Rozumiesz ciągi?
   - Ciągi? - zdziwiłam się - Ciągi matematyczne? Tak, a co?
   - To super, bo widzisz, ja właśnie nic nie rozumiem i ktoś musi mi to wyjaśnić - powiedziała i zrobiła minę zbitego psa.
  Ciągi to temat, który przerabiają na matematyce dopiero w klasie Stephanie, ale ja lubię się uczyć naprzód, a ciągi to dla mnie łatwizna i przyjemność.
   - W porządku, pomogę ci - zapewniłam ją.
   - Dzięki, Barbra! - ucieszyła się.
   Tak naprawdę mam na imię Barbara tylko, że dla Stephanie to imię z tą jedną literą, jest jak sama powiedziała: "cholernie długie". Samą siebie natomiast każe nazywać Rabin. Powiedziała, że to dlatego, że podoba jej się jeden z Robinów pracujących dla Batmana.
   Batman ma w sumie czterech pomocników, noszących pseudonim Robin, z czego jeden to dziewczyna. No i jest jeszcze z nimi Batwomen. Nigdy nie widziałam żadnego z nich na żywo, zawsze w telewizji i to tylko przez krótką chwilę, nim zniknęli. Oczywiście byłam im wdzięczna, za chronienie miasta, bo Gotham to jednak miasto inne niż wszystkie, częściej potrzebującego pomocy w postaci superbohaterów. Ale specjalną fanką Bat- rodziny to ja nie jestem. I chociaż mój wujek utrzymywał z nimi ścisły kontakt, a moi rówieśnicy mieli prawdziwą obsesję na punkcie, mi byli obojętni. Dobrze, że są i już. Nawet ze Stephanie miałam o nich tylko jedną krótką rozmowę. Przyznała kiedyś, że bardzo ich lubi i bardzo chciałby ich poznać. Odpowiedziałam jej wówczas, że ta znajomość szybko by się skończyła, bo ona jest szalona, roztrzepana, rozgadana i nieprzewidywalna, a członkowie Bat- rodziny to raczej pomruki takie jak ja. Stephanie wybuchnęła wtedy śmiechem i stwierdziła, że oni na pewno są szaleni, jeszcze bardziej niż ona. Szczerze wątpię, żeby ktoś był zdolny ją w tym pobić, nawet członkowie Bat- rodziny. I to była jedna jedyna nasza rozmowa na ich temat. Chociaż jest ich fanką, Stephanie unika rozmów o nich w roli głównej.
   Prawdę powiedziawszy, o sobie też bardzo rzadko mówi. Wiem o niej właściwie tylko tyle, że mieszka w domu dziecka od tragicznej śmierci swoich rodziców. Tylko tyle mi powiedziała, a ja już o nic więcej nie pytałam. Trochę mnie jednak zdziwił fakt, że tak wesoła osoba jak ona, może mieć taką przeszłość.
   W każdym razie Rabin kojarzy mi się z rabinem, a to też nie kojarzy mi się z czymś co by mi się podobało, więc nazywałam ją po prostu Stephanie, Steph albo Stepha, a ona nie ma nic przeciwko temu.
   - Jak ty możesz rozumieć ciągi? - pokręciła głową z po wątpieniem. Ona zawsze była typową humanistko, chociaż źle dobierała słowa - Przecież to jest jakieś chore! - wykrzyknęła, nie zważając na ludzi, którzy przestraszeni wzdrygnęli się obok niej i obrzucili ją gniewnym spojrzeniem.
  - Spokojnie, wszystko ci wytłumaczę - zaśmiałam się cicho - To naprawdę nie takie trudne...
   W tym momencie podeszli do nas czterej grubi masywni i brzydcy chłopcy. Aż za dobrze znam tę bandę. Chris, Dale, Lew i Arthur. Jedni z najbardziej znienawidzonych przeze mnie osób, a jest takich całkiem sporo. Każdy idiota z tej czwórki jest dzieciakiem jakiegoś milionera i dręczą mnie od pierwszego dnia szkoły. Oni chodzą do prywatnej, ja do publicznej, ale nasze szkoły znajdują się naprzeciwko siebie, więc dosyć często się widujemy. Czasem zdarza się, że ich szoferzy nie mogą zawieźć na zajęcia ekskluzywnymi limuzynami i wtedy są zmuszeni jechać zwykłym autobusem, takim jak ja, Dzisiaj widocznie też będą mi towarzyszyć, tak na dobry początek dnia. Wiem, że nie jestem ładna i nie powinnam się wywyższać, ale oni to dopiero są paskudni.
   Teraz stanęli przed nami, skrzyżowali ręce na piersiach i wykrzywili gęby w tych swoich obrzydliwych uśmiechach, prezentując krzywe zęby.
  - Wow, Gordon, ale masz piękną parasolkę! - zadrwił Dale - Jeśli mogę spytać, na którym śmietniku ją znalazłaś?
  - Pytasz, bo jak na jednym nocowałeś, to zgubiłeś twarz, Lotrio? - zapytała Stephanie unosząc dumnie głowę do góry i uśmiechając się szeroko.
  - Cięta riposta, Brown - zaklaskał w dłonie Chris - Ale nie zrozumiałem jej sensu. Co ma jedno do drugiego, możesz mnie oświecić.
   Tak szczerze, to ja też nie zrozumiałam sensu tej wypowiedzi, ale tak już właśnie była Stephanie. O to mi chodziło, mówiąc, że często źle dobiera słowa. Teraz zawahała się na chwilę, myśląc jak się odciąć.
  - Bo to nie ma mieć żadnego sensu, geniuszu - powiedziała w końcu, a ja poczułam, że gdybym przełamała nieśmiałość i strach przed tymi bydlakami, moje teksty byłyby o wiele lepsze, niż mojej przyjaciółki - A nawet gdyby jakiś miało - kontynuowała - to i tak byście go nie wyłapali. Mogłabym świecić wam latarką w oczy, a i tak bym was nie oświeciła.
   Taak, moje teksty na pewno byłyby lepsze. Odnoszę wrażenie, że w ten sposób to my się tylko pogrążamy. Ale nie odważyłabym się wkroczyć do akcji. Stephanie zawsze staje w mojej obronie i chociaż słabo jej to wychodzi, jestem jej wdzięczna. Gdyby nie ona, już dawno bym się załamała.
   Chłopcy najpierw popatrzyli po sobie, a potem zaczęli się cicho śmiać, coraz głośniej, głośniej, aż w końcu dosłownie rżeli ze śmiechu, zwijając się w pół. Ludzie obok nas też chichotali. Chciałam się zapaść pod ziemię. Spojrzałam na Stephanie, ale ona w przeciwieństwie do mnie, nie poddawała się, wciąż stała wyprostowana i mierzyła gniewni chłopaków, którzy powoli zaczęli się uspokajać.
  - Coś w tym śmiesznego? - zapytała, na co im z powrotem się pogorszyło. Odezwali się dopiero po chwili.
  - Nie, nic piękna - przemówił Dale - Ale to nie z tobą przyszliśmy pogawędzić, tylko z twoją koleżaneczką.
  - Odczepcie się od niej - prychnęła Stephanie.
  - A co nam zrobisz, ślicznotko, jeśli się od niej nie odczepimy? - prowokował ją Lew.
  - Zdziwisz się, ale bez problemu mogę was skrzywdzić - w odpowiedzi cała czwórka i ludzie na około, uważnie przyglądający się rozwojowi wydarzeń, wybuchnęli śmiechem, a ja aż płonęłam i poczułam silną potrzebę, przywalenia w te wstrętne gęby.
  - Ej, Gordon, wujaszek chyba za wami nie przepada - krzyknął do mnie Arthur, tak głośno, by usłyszał każdy z gapiów, stojących na przystanku - On mieszka w pałacu, a wy jesteście pod opieką społeczną.
  - Opieka społeczna? - uradował się Lew - O tym nie słyszałem.
  - Ktoś musi w końcu dofinansowywać zapchlone kundle w schronisku - odpowiedział Dale.
   Ludzie w około pękali ze śmiechu, a mi łzy naszły do oczu. Miałam nadzieję, że tego nie widać.
  - Nie obraź się, dziecinko, ale muszę sprawdzić, czy ty faktycznie tam nic nie masz - powiedział Chris wyciągając przed siebie rękę - Mówią, że masz tam mniej niż w portfelu...
    Przybliżył się i wyciągnął dłoń w kierunku moich piersi. Nawet nie zdążyłam się cofnąć, ale on też nie zdążył mnie dotknąć. W tym momencie Stephanie złapała go za ramię, obróciła go o 180 stopni i wygięła mu ręce do tyłu, a swoją pieść wbiła mu między łopatki.
  - Aua! - wykrzyknął krzywiąc się z bólu i nieskutecznie próbując jej się wyrwać - Puszczaj! Wszystko powiem ojcu!
  - Myślisz, że boję się twojego tatusia? - zadrwiła - Pewnie taki sam z niego tchórz, jak i z ciebie. Guzik mi może zrobić!
  - Puszczaj! - wydarł się - Idiotko, to boli!
  - Bo to ma boleć - odpowiedziała - Na przeszłość, nie wsadzaj łap tam, gdzie nie powinieneś.
  - Stephanie, już starczy - powiedziałam cicho, ale ona nie zwróciła na mnie uwagi.
   Ludzie cofnęli się od nas, a Dale, Arthur i Lew, przed chwilą tacy odważni, teraz nie mieli zamiaru pomóc kumplowi. Uśmiech zszedł im z twarzy i teraz wyglądali na przerażonych.
  - Wariatko, puszczaj mnie! Natychmiast! -wrzeszczał Chris. Stephanie musiała chyba na prawdę mocno naciskać, bo po policzkach spływały mu łzy - Jesteś skończona!
  - Przeproś ją! - rozkazała Stephanie.
  - Żartujesz? - Chris zaśmiał się przez łzy - Nie będę się poniżał...
  - Już za późno, poniżyłeś się - przerwała mu Stephanie i jeszcze mocniej wbiła pieść w jego plecy - Masz ją przeprosić, już!
   Na prawdę nie potrzebowałam tych przeprosin, przynajmniej na nie nie liczyłam. Jedyne czego teraz chciałam, to zamknąć się w pokoju i nie wychodzić z niego do końca dnia.
   - Stephanie, skończ, proszę - spróbowałam jeszcze raz, ale bez żadnego skutku.
    W tym momencie podjechał autobus. Kierowca od razu zauważył co się dzieje. Wyglądał na oburzonego.
  - Hej, ty! - krzyknął w kierunku Stephanie - Puszczaj go, słyszysz?!
   Dziewczyna jeszcze przez chwilę mocno wbijała pieść w Chrisa, który teraz już głośno płakał i dopiero za drugim apelem kierowcy, odepchnęła go od siebie, rzucając nim w stronę jego kompanów. Ludzie zaczęli wchodzić do autobusu, zdezorientowani tym co się wydarzyło.
  - Już nie żyjesz, szmato... - Chris, wciąż łkając, wycelował w Stephanie palcem. Odwrócił się i razem z resztą chłopaków udał się do drzwi,
  - Oj, bo się ciebie boję! - wydarła się za nimi Stephanie.
  - Powinnaś się bać. Moi rodzice zrobią z ciebie miazgę. Zapłacisz mi za to! - zagroził jej Chris po czym wszedł do autobusu.
  - Biedaczysko - Stephanie pokręciła głową - Nawet go nie uderzyłam, a ten smarkacz już beczy i na rodziców się powołuje - odwróciła się do mnie przodem, a gniew w jej oczach zgasł, ustępując miejsca zatroskaniu - Wszystko dobrze?
  - Tak - powiedziałam cicho. Skłamałam. Czułam, że za chwilę sama się tu popłaczę.
  - To palanty, nie przejmuj się nimi - pocieszyła mnie.
  - Wiem - potaknęłam, ale nie byłam przekonana. Upokorzono mnie publicznie, jak ja mam iść teraz do szkoły?
Stephanie uśmiechnęła się do mnie blado.
  - Nie smuć się - powiedziała biorąc mnie pod ramię - Chodź, jedziemy.
   Podeszłyśmy do drzwi autobusu, ale gdy chciałyśmy wejść, kierowca nas zatrzymał.
  - A pani gdzie się wybiera? - zapytał mierząc Stephanie.
  - No... do szkoły jadę - powiedziała pokazując mu bilet - Zapłaciłam za to.
  - To jedź sobie do szkoły, ale nie moim autobusem - oznajmił - Potem się wszyscy dziwią, że w Gotham tylu przestępców. Od takich, jak ty się zaczyna. Teraz kolegę bijesz, a za kilka lat, a potem będziesz na banki napadać i ludzi mordować. Nie będę czegoś takiego wspierał. Przyjdzie czas, że kiedyś ty i i inni ludzie mi podziękują, ale dzisiaj, wychodź z stąd i znajdź sobie inną podwózkę.
   Zebrałam się na odwagę, chcąc teraz ja stanąć w jej obronie.
  - Ale ona tylko... - zaczęłam.
  - Daj spokój, Barbra - przerwała mi Stephanie. Patrzyła spode łba prosto w oczy kierowcy - W porządku, przejdę się. Przynajmniej matma mi przepadnie.
  - Tak, przejdź się i ochłoń trochę, wariatko! - wykrzyknęła jakaś dziewczyna z tyłu, a cały autobus wybuchnął śmiechem. Kierowca natomiast zachowywał się jakby w ogóle tego nie usłyszał.
   Stephanie wyszła z autobusu, odwróciła się krzyżując ręce na piersi i wciąż wpatrując się wściekle w kierowcę.
  - To weź przynajmniej parasolkę - powiedziałam i podałam jej swoją.
  - Dzięki - uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła rękę po parasolkę, ale nim zdążyła ją odebrać, kierowca zamknął drzwi.
  - Co pan wyprawia?! - wykrzyknęłam oburzona, odwracając się do niego.
  - Musimy ruszać - oznajmił odpalając silnik.
  - Deszcz pada, a do szkoły jest daleko. Ona się przeziębi!
  - Trudno - wzruszył ramionami - Przynajmniej jak będzie chora w łóżku leżeć, to będzie miała więcej czasu, żeby przemyśleć swoje zachowanie. Siadasz, kwiatuszku, czy ty też masz ochotę na spacerek? - cały autobus, który uważnie obserwował naszą rozmowę zawył ze śmiechu.
   Teraz jako dobra przyjaciółka powinnam wyjść i dogonić Stephanie, ale na pierwszej lekcji mam biologię. Piszemy sprawdzian od początku roku. Żyłam nim od dwóch tygodni. Nie mogę odpuścić.
   Zrezygnowana przeszłam więc obok kierowcy i opadłam na pierwszy fotel tuż za nim. Od razu dostałam jakimś zwiniętym papierem w głowę.
   Ruszyliśmy i zaraz po rozpędzeniu autobus ostro zakręcił w prawo i wjechał w głęboką kałużę, ochlapując Stephanie brudną wodą od stóp po głowę.
   Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ja poczułam jak coś się we mnie gotuje. Tak przecież nie można! Stanęłam na równe nogi i podeszłam z powrotem do kierowcy, zaciskając mocno pięści.
  - Zatrzymaj się - rozkazałam.
  - A nie można by ładniej? - nawet na mnie nie popatrzył.
  - Masz się natychmiast zatrzymać, ty skończony dupku! - wydarłam się nie zważając na to, że prawie spowodowałam wypadek. Kierowca zjechał na pobocze i spojrzał na mnie przerażony. Właściwie, wszystkich w autobusie zamurowało. Drzwi się otworzyły - Nie wiem kto dał ci tę pracę, ale długo już nie popracujesz. Jeszcze dzisiaj piszę na ciebie skargę - obiecałam mu, po czym nie czekając na odpowiedź, szybko wyszłam z autobusu.
   Podbiegłam do Stephanie i zastanowiłam się, czy jest sens krycia ją pod parasol, skoro i tak jest już cała mokra. Była wyraźnie wściekła, ale uśmiechnęła się do mnie szczerze i szeroko.
  - Dziękuję - powiedziała.
  - To ja dziękuję i przepraszam - przyznałam - To przeze mnie.
  - Jest w porządku. Chodź, może zdążymy chociaż na połowę lekcji.
Szybkim krokiem ruszyłyśmy za autobusem.
    

9 komentarzy:

  1. Super WIELKIE dzięki ,że mnie zaprosiłaś! Robisz naprawdę genialne postępy i już lecę Cię reklamować ;) Podoba mi się sens całego opowiadania i czekam na Rozdział2 ! Jeśli możesz powiadamiaj mnie o nim bo moge jakiś przegapić. Idziesz na listę blogów moja panno! Życzę weny weny i jeszcze raz WENY

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, cudownie :) Rownież życzę weny, a tym czasem zabieram się za kolejne rozdziały! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż nie wierzę, że mam jeszcze jednego czytelnika:D.
    Znalazłam kilka błędów językowych i ortograficznych, małe powtórzenie odnośnie tego jakie części mowy piszemy łącznie z "nie" i będzie w porządku. Polecam też czytanie książek Kinga. Kilka lat temu pisałam identycznie jak ty. Teraz częściej zwracam uwagę na to, jak i co opisuję i czy brzmi to wiarygodnie. Bardziej stara, się kształtować przedstawiany świat i sprawić, by dla czytelnika był on jak najbardziej realny. Oczywiście nie mówię, że genialnie mi to wychodzi (poza tym mam talent do pisania beznadziejnych wstępów, z których nikt nic nie rozumie).
    Brakuje ci trochę dojrzałości w pisaniu, ale przecież nic samo nie przychodzi, nad tym trzeba pracować, pracować i pracować. Najbardziej pomogłoby ci odstawienie kilku młodzieżowych książek i zabranie się za inną literaturę. Oczywiście każdy lubi co innego. Z młodzieżowych książek, które są pisane poważnie, polecam "Zwiadowców".
    Tak więc teraz życzę miłej pracy nad opowiadaniem i weny. Zabieram się za czytanie reszty rozdziałów. Na dniach wrzucę coś u siebie;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za radę. Cieszę się, że ktoś mnie poprawia. To dla mnie bardzo ważne :)

      Usuń
  4. Rozdział jest naprawdę świetny. Nie dość, że poznajemy głównych bohaterów to jeszcze widzimy już pierwsze konflikty. Masz dość oryginalny pomysł na to opowiadanie i już po pierwszym rozdziale widzę, że świetnie go rozwiniesz. Życzę weny i idę czytać dalej :)
    Sparks

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej! :) Dziękuję za komentarz u mnie! Miło mi, że trafiłaś na rodzinę denverów :)
    Wracając do rozdziału, jak dla mnie jest on troszkę za długi ale przyjemnie się go czyta. Niestety poprawiaczka ze mnie marna :c Nie umiem skupić się na pisowni, kiedy czytam, musiałabym wałkować to kilka razy, może wtedy bym się czegoś doszukała. Tak czy owak, nie jest to teraz potrzebne, rozdział spodobał mi się pod względem wydarzeń. Lubię dwie pierwsze bohaterki, są ciekawe i to jest super.
    Wpisuję cię do polecanych blogów :) Za następne rozdziały zabiorę się w najbliższym czasie :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Super opowiadanie :) Będę czytać dalej i czekam na rewanż ;) A tak ogólnie to za bardzo nie mam się czego czepiać :) Życzę dużo weny :) Zapraszam również na mojego bloga : http://aristraandaaron.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo fajnie! ciekawe kiedy Barbara stanie się Batgirl. ;)

    OdpowiedzUsuń