piątek, 17 października 2014

NARODZINY LEGENDY ROZDZIAŁ 3

 Ze specjalną dedykacją dla koleżanki Asi ;)


  Ogień pożarł już połowę pokoju. Z każdą chwilą robiło się coraz bardziej gorąco. Pot lał mi się z czoła, kiedy w końcu udało mi się podnieść tatę. Przewiesiłam jego rękę przez moje ramię.
  - Świetnie - pochwaliłam go i powoli ruszyłam w stronę drzwi, których pożar jeszcze nie dosięgnął.
   Tata ledwo powłóczył nogami. Cały czas mi się usuwał. Był szczupły, ale ciężki, zwłaszcza dla tak wątłej osoby, jak ja. Po zaledwie kilku krokach nie wytrzymał i usunął się na podłogę. Przynajmniej wyszliśmy z sypialni, ale wciąż jesteśmy w piekle i śmiertelnym niebezpieczeństwie.
  - Tato, nie... - kucnęłam nad nim i ponownie spróbowałam go podźwignąć.Pierwsza, druga, trzecia, czwarta próba. Nic z tego, ale ja nie mogę się poddać. Musiałam uratować nas i pozostałych mieszkańców kamienicy - Tato, wstań, musimy uciekać!
   Pokręcił głową i zamknął oczy. Był blady, jak ściana, dłonie miał zimne i nadal krwawił. Przez załzawione oczy spojrzałam w stronę sypialni. Opuściliśmy ją w ostatniej chwili. Teraz stała cała w płomieniach. Na ścianie, na przeciwko drzwi, płonęło nasze wspólne zdjęcie. Ja, mama i tata. Nasza rodzina się rozpadła. Ogień zaczął wchodzić do salonu. Usłyszałam krzyki dochodzące z sąsiednich mieszkań. Pochyliłam się nad ojcem i energicznie potrząsnęłam za ramiona.
  - Proszę cię, kończy nam się czas - łkałam.
Położył lodowatą dłoń na moim rozpalonym i załzawionym policzku i pogłaskał go delikatnie. Ten gest wcale mi się nie spodobał.
  - Barbara, ja nie dam rady - szepnął łamiącym się głosem.
  - Nie prawda! Dasz radę! Pomogę ci! -krzyknęłam jeszcze bardziej się płacząc. Wyciągnęłam ręce, by znów spróbować go podnieść, ale on odsunął mnie od siebie.
  - Straciłem krwi. Już nie ma dla mnie ratunku... Nie zdążę trafić do szpitala - wyjaśnił mi.
Dobrze o tym wiedziałam, ale nie chciałam się z tym pogodzić. Nie. Nie mogłam się z tym pogodzić. Przytuliłam się do jego dłoni.
  - Nie możesz umrzeć - szlochałam - Co będzie ze mną?
  - Zaufaj mi - rzekł - Jesteś w dobrych rękach.
   W czyich rękach? Zaczął majaczyć. Sąsiadka z góry i Stephanie. Tylko one, prócz niego mi zostali. Stephanie ma siedemnaście lat i swoje problemy, a sąsiadka, jeżeli przeżyje, znienawidzi mnie za to, że moja matka spaliła jej mieszkanie.
  - Nikogo nie mam, tatusiu - powiedziałam cicho, brzmiąc jak sześcioletnie dziecko.
   Uśmiechnął się do mnie tym swoim łagodnym, sympatycznym uśmiechem, który zawsze kojarzył mi się z miłością, troską i bezpieczeństwem. Usiłowałam złapać ten uśmiech i zapisać go w pamięci na całe życie, bo prawdopodobnie nigdy już go nie zobaczę. Uświadomiłam sobie jednak, że bez ojca nie odejdę z stąd, i tak zaraz umrę, więc nie muszę zapamiętywać jego uśmiechu. Chcę się nim rozkoszować.
  Ile można czekać na ratunek. Straż pożarna musiała chyba utknąć w korku, ale Batman? Wątpię, aby spowolniły go warunki drogowe.. Z resztą to już nie ważne. I tak już za późno. Chcę być z ojcem w tych ostatnich chwilach, nawet jeśli mam przez to zginąć
   Przyłożyłam głowę do jego czoła. Tak bardzo, chciałam go przytulić, ale był ranny. W tej chwili to bez znaczenia, ale nie chciałam potęgować bólu.
  - Nie zostawię cię - obiecałam - Umrzemy razem.
Zaprzeczył ruchem głowy.
  - Nie, Barbaro... - powiedział. Już ledwo mówił - Nie możesz tego zrobić. Uciekaj.
  - Nie - zaprzeczyłam twardo nie odsuwając się od niego - Zostanę z tobą.
  - Uciekaj - powtórzył - Barbaro, zrób to dla mnie, błagam... Uciekaj...
    Zawahałam się. To jest prośba. Powinnam jej wysłuchać. Ale to nie oznacza, że muszę. Wyprostowałam się i pogłaskałam go, odsuwając włosy z gorącego czoła, Oddychał ciężko, klatka piersiowa szybko unosiła się do góry i z powrotem opadała, by za chwilę zakończyć ten proces. Jakby chciał zrobić jak najwięcej wdechów i wydechów, nim umrze. Spojrzał mi głęboko w oczy.
  - Barbaro.. - zaczął.
  - Tak, tato? - z trudem skrywałam łzy..
  - Kocham cię...
   Kiwnęłam głową, ale coś stanęło m w gardle i nie dałam rady odpowiedzieć. Z pewnością to samo coś spadło na moje serce.
   - Za ciebie też, tatusiu... - odpowiedziałam zachrypniętym głosem po kilku sekundach,
    Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy się sobie w oczy, nie zwracając uwagi na otaczający nas i nieubłaganie przybliżający się ogień,
    Muszę uciekać, tak mi kazał, prosił mnie o to. Mam nie spełnić jego ostatniej prośby? Ledwo zauważalnie skinęłam głową, a on jakby na to właśnie czekał. Przez jego twarz przemknął jeszcze, w ciągu ułamku sekundy, cień uśmiechu. Powoli zamknął oczy, a jego klatka piersiowa znieruchomiała.
   To co wtedy poczułam jest zbyt trudne do opisania, a zrozumieć mnie może tylko osoba, która przeżyła coś takiego. Nie fizyczny ból rozlał się po moim ciele i łzy zalały mi oczy. Mówiąc, złamało mi się serce, ludzie chyba to mają na myśli, bo ja nie wiem jak inaczej to nazwać. Upuściłam sztywną dłoń taty, uderzyła o podłogę tak głośno, jakbym rzuciłam kamieniem. Położyłam głowę na jego piersi, wtuliłam się w nią i zaczęłam głośno płakać, zapominając o tym, że miałam uciekać, o tym, że na około mnie szaleje pożar... Zapominając o wszystkim
   Mój tatuś... Mój kochany tatuś... Jeszcze wczoraj wieczorem siedział na kanapie, tu, w tym pokoju i ze skupieniem wysłuchiwał mojego referatu na historię, a potem doradzał mi, rozmawiał ze mną, śmiał się ze mną...
   A teraz? Teraz leży przede mną jego martwe ciało, bez duszy, otoczone przez tańczące płomienie ognia. Ognia, wywołanego przez kobietę, którą tak kochaliśmy. Kobietę, która go zabiła,
   Przysięgam sobie, że jeżeli jeszcze kiedykolwiek spotkam swoją matkę, zemszczę się na niej za to, co zrobiła,
   Ale żeby "kiedykolwiek" istniało, muszę uciekać. Natychmiast.
  Gwałtownie się wyprostowałam i rozglądnęłam w około. Przypomniałam sobie o pożarze. Muszę uciekać, tylko że teraz już niem mam którędy?
   Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Płomyk nadziei narodził się w moim sercu, kiedy przez głowę przeleciała mi myśl, że to dłoń taty, Uradowana odwróciłam głowę, ale tata leżał martwy. Obok niego klęczał chłopak, którego od razu rozpoznałam.
   Miał maskę, na głowie zarzucony kaptur, a na kamizelce, na lewej piersi w czerwonym kółku dużą czarną literę. To Robin.
   Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale on zakrył mi je razem z nosem jakimś szarym skrawkiem materiału. Chwycił mnie za nadgarstek, zmuszając mnie, bym ją przytrzymywała, nie pozwalając dymowi dostać się do moich dróg oddechowych.
    Teraz pochylił się nad moim ojcem i zaczął krążyć dwoma palcami po jego szyi, próbując wyczuć jego puls. Gdy mu się nie udało, podniósł głowę i spojrzał na mnie zaniepokojonym, ale pewnym wzrokiem.
  - Musimy uciekać - stwierdził - Dasz radę iść?
   Przytaknęłam i wstałam, ale niemal natychmiast mroczki pojawiły się przed oczami i zakręciło mi się w głowie. Straciłam równowagę i pewno upadłabym na podłogę, gdyby Robin mnie nie podtrzymał. Pomógł mi się wyprostować i objął mnie w pasie. Ruszyliśmy. Nie miałam pojęcia, jak się wydostaniemy, ale postanowiłam zaufać temu chłopakowi i dać się mu prowadzić, w końcu to on był teraz moją jedyną nadzieją na przeżycie.
   Chustka już nic nie dawała. Za dużo dymu się nawdychałam, zanim zorientowałam się, że istnieje takie niebezpieczeństwo. Teraz dławiłam się i kaszlałam zwijając się w pół, a Robin prowadził mnie tak jak ja tatę, przed kilkoma minutami. Po kilkudziesięciu sekundach nie wytrzymałam i opadłam na podłogę. Robin od razu wziął mnie na ręce i niósł, poszukując wyjścia.
   Ale ogień zagradzał nam przejścia. Dodatkowo zaczęły zawalać się ściany. Nie wiem jakim cudem dotarliśmy do okna na korytarzu. Na prawdę, w ogóle nie pamiętam tej drogi. Pamiętam z niej tylko potworne gorąco i paskudny ból w klatce piersiowej.
   Robin stłukł czymś szybę. Super, ale wciąż jesteśmy na trzecim piętrze. Dla mamy to nie problem,ale dla mnie tak. Robin wyciągnął jednak coś, przypominało pistolet. Po naciśnięciu za spust wystrzeliła lina z hakiem, który zaczepił się o krawędź dachu sąsiedniego budynku.
  - Skaczemy? - zapytałam słabym głosem.
  - Zgadnij - odparł Robin i objął mnie mocniej - Trzymaj się.
   Przy pomocy liny po dwóch sekundach stanęliśmy na ziemi. Niemal natychmiast puściłam swojego bohatera i rzuciłam się na kolana, dostając niepohamowanego ataku kaszlu. Robin przyklęknął przy mnie i położył mi dłoń na plecach. W tej chwili nadbiegli i stanęli nad nami Batman i jeszcze jeden Robin.
   - To ona - poinformował ich ten, który wyciągnął mnie z kamienicy.
   - Musimy ją z stąd zabrać zanim ktoś ją zobaczy - zarządził Batman. Dopiero po chwili doszło do mnie, że to żądanie było dosyć dziwne. Zanim ktoś mnie zobaczy? O co znowu chodzi? - Zabierz ją - zwrócił się do drugiego Robina i nie czekając na odpowiedź, razem z pierwszym, odbiegł w kierunku matki z dzieckiem na rękach, wołającej o pomoc z piątego piętra.
   Robin uklęknął przy mnie i przytrzymał mi delikatnie ramiona. Powoli zaczęłam się uspokajać, teraz już tylko klęczałam i wyrównywałam oddech. Usłyszałam alarm wozu strażackiego, stawał się coraz bardziej głośny. Robin wstał gwałtownie, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Zaczął ze mną biec za budynek. Praktycznie za każdym krokiem plątały mi się nogi i mało co się nie przewracałam. Chociaż kaszel się uspokoił, zawroty głowy wcale nie.
  - Co jest? Co się dzieje? - chciałam wiedzieć. Nie uzyskałam odpowiedzi, więc krzyknęłam: - Hej!
  - Biegnij, po prostu biegnij - Robin odwrócił do mnie twarz.
  - Ale, gdzie ty mnie zabierasz?
  - Zobaczysz...
   Nie wiem, czy powinnam mu ufać, ale skoro wyciągnęli mnie z płonącego budynku i uratowali już dosyć sporo innych żyć, chyba nie powinnam się bać, prawda?
   Dobiegliśmy do czerwonego motocyklu. Nie jestem mobilna, ale muszę przyznać, że na jego widok się zachwyciłam. Był niesamowity i wcale nie przypominał zwykłych, klasycznych motocykli. Musiał kosztować fortunę. Robin podał mi kask tego samego koloru, co jego super- sprzęt.
  - Zakładaj - polecił, a sam założył identyczny. Zaczekałam, aż mój towarzysz usiądzie, po czym siadłam za nim. Zaśmiał się pod nosem - Co tak daleko? - zapytał - Nie musisz się mnie bać. Ja nie gryzę, w przeciwieństwie do Batmana.
  - Nie rozumiem - powiedziałam.
  - Lepiej się przybliż - ostrzegł - Nie zrozum mnie źle, ale pojedziemy dosyć szybko.
Niepewnie objęłam go w pasie.
  - Dobrze? - upewniłam się,
Skinął głową.
  - Może być - odparł.
Jednak wystarczyło, że włączył silnik i wyjechał na drogę, a ja objęłam go mocniej.
  - Tylko mnie nie uduś - zaśmiał się.
  - Tylko nas nie zabij - odpowiedziałam.
   Mknęliśmy w zawrotnym tempie ruchliwymi ulicami Gotham City. Liczne światła magiczne oświetlały nam drogę. Robin wyprzedzał nawet najszybciej jadące samochody, które trąbiły za nami. Było mi zimno, ale to był przyjemny chłód. Wiatr targał mi włosy, huczał w uszach. Pierwszy raz w życiu jechałam motocyklem i muszę przyznać, że było to na prawdę wspaniałe uczucie. I mimo wszystkich tych tragicznych wydarzeń, które przeżyłam dzisiejszej nocy, przez tą jedną chwilę, pędząc przez bajecznie oświetlone miasto i obejmując obcego chłopaka, byłam szczęśliwa.

6 komentarzy:

  1. Wow tylko jedno słowo- wow. Rozdział tak samo albo może nawet jeszcze lepszy od pozostałych, Rob-motor musiał wyglądać naprawdę super a przejażdżka to już na pewno byłby najlepszy moment życia. Chyba jednak muszę się wziąć za pisanie bo w porównaniu do twoich rozdziałów moje wychodzą raz na rok :| Gratulowałam we wcześniejszych komentarzach i gratuluję i teraz ;) Weny weny i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz zaczęłam czytać twojego bloga i baardzo mi się podoba. Nie znałam za bardzo Batmana itp, ale lubię Marvela i zachęciłaś mnie do filmów batmana xd Dzięki za baardzo długi komentarz na moim blogu i za zaproszenie mnie do swojego. Od razu mnie pochłonął i nie mogłam przestać do ostatniego rozdziału, którego napisałaś. Kiedy next? No kiedy next??????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam tak samo i oczekuje nextu :) ;)
      P.S. Batman jest z DC

      Usuń
  3. Ja chcę następny! Tyle czekania :( Ten rozdział był najlepszy i ta przejażdżka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. -Tylko mnie nie uduś
    -Tylko nas nie zabij
    Padłam na ziemię XD Hahahaha
    Aż przypomniała mi się moja pierwsza przejażdżka z chłopakiem. Jakieś 60 km/h wydawało się przerażające, a teraz już sama popierniczam i stówka na liczniku wydaje się nużąca.
    A no i błagam: NIE "motorem" tylko "motocyklem" ! Motor to silnik, motocykl to pojazd.
    Było 2 Robinów, ale nie mogłam zgadnąć, który był który :D
    Poza tym notka bardzo ciekawa.
    Biorę się za resztę

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku, super rozdział. Smutny, chociaż-na szczęście- Batmanowi i Robinom udało się uratować sytuację :D Cały czas jest mi strasznie żal Barbary. Teraz została już właściwie sierotą-ojciec nie żyje, matka jej nienawidzi...
    Coś mi się wydaje, że w następnych rozdziałach zacznie się dziać naprawdę ciekawie, więc niedługo znowu wpadnę :)
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Clem :3

    OdpowiedzUsuń