Przejechaliśmy blisko czterdzieści kilometrów i zatrzymaliśmy się. Ciepłe, przyjemne uczucie znikło niemal tak szybko, jak się pojawiło, adrenalina tak samo. Wszystko mi się przypomniało i poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w policzek. Wstałam z motocyklu, ściągnęłam kask i chciałam zwrócić go Robinowi, ale ten go nie przyjął.
- Nie zdejmuj - powiedział - Po co ryzykować?
Było ciemno, a my byliśmy daleko poza centrum miasta, na obrzeżach. Domów tu stało niewiele i były oddalone od siebie o dość duże odległości, więc nie wiem, kto mógłby mnie rozpoznać. Założyłam kask z powrotem i spojrzałam na Robina.
- Wytłumaczy mi ktoś, co się dzieje? - zapytałam.
- Zaraz się czegoś dowiesz, ale chodźmy z stąd, okej? - powiedział, ponownie złapał mnie za rękę i zaczął biec, zmuszając mnie do tego samego.
"Czegoś się dowiesz"? Tylko, że ja chcę wiedzieć wszystko!
Popatrzyłam przed siebie, w kierunku, w którym mnie prowadzono. Otworzyłam szeroko oczy. Przed nami piętrzył się wielki, zbudowany z białego marmuru dom. Nie, to nie dom, to willa. Nie. To najprawdziwszy pałac! Nawet dom mojego wujka, który zawsze był dla mnie najładniejszym domem, jaki miałam okazje widzieć, w porównaniu do tego, tracił swoją wspaniałość. Wysokie ozdobne kolumny jońskie, wielkie okna z kolorowymi witrażami, szerokie balkony i tarasy, na dachu miejsce na bladoniebieski helikopter. To pałac jakiegoś bogacza. Najbogatszym człowiekiem w Gotham jest Bruce Wayne. Nawet jeśli to na prawdę byłby jego dom, to dlaczego Robin mnie tam zabiera?
- To ma coś wspólnego z moją matką, tak? - domyśliłam się.
- Mówiłem ci, że za chwilę się dowiesz - warknął Robin nie odwracając się do mnie.
Nie ukrywam, że poczułam się trochę urażona. Może faktycznie powinnam się trochę uspokoić, ale nigdy nie byłam osobą cierpliwą i opanowaną. A tak na marginesie, przed chwilą zmarł mój ojciec, zamordowała go moja matka i uciekła, ledwo przeżyłam pożar i wątpię żeby Batman krył wszystkich ludzi, których udało mu się uratować. W takiej sytuacji mało kto nie chciałby jak najszybciej uzyskać jakiś wyjaśnień.
W zasadzie, to na co ja liczyłam? Na współczucie od członka Bat- rodziny? Oni ratują ludzi, ale chyba nigdy nie okazują jakichkolwiek uczuć. Przynajmniej, tak mi opowiadano.
W milczeniu podążałam więc za Robinem. Przeszliśmy przez wielką ozdobną bramę i teraz biegliśmy przez zadbany, porośnięty płaczącym wierzbami ogród. Księżyc był w nowiu, więc praktycznie nic nie było widać, ale latarnie były pogaszone. Specjalnie.
Dotarliśmy do drzwi, a Robin wpisał do niedużego komputerka w ścianie wielocyfrowy, skomplikowany kod, którego nijak mogłabym zapamiętać. Usłyszałam głośne długie piknięcie i dźwięk odblokowania drzwi, Robin położył dłoń na mosiężnej klamce, która musiała być wykonana ze szczerego złota. Przepuścił mnie przodem i weszliśmy do środka. Natychmiast z powrotem zamknął drzwi i tym razem usłyszałam sygnał blokowania. Odwróciłam się do niego przodem.
- Mogę już to ściągnąć? - zapytałam obojętnie wskazując na kask. Patrzył na mnie przez dwie sekundy, po czym parsknął śmiechem - Nie obraź się, ale nie jest mi do śmiechu - burknęłam.
- Wiem, przepraszam - powiedział i zdjął mi kask z głowy - Po porostu zabawnie wyglądałaś.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Dopiero teraz mogłam przyjrzeć się, jak wygląda. Miał krótko ścięte ciemno brązowe włosy, pod maską błyszczały mu zielone oczy, a łagodną, proporcjonalną twarz obsypaną miał piegami. Uśmiechał się do mnie niemal tak samo jak tata. Spuściłam nisko głowę.
- Twój tata...? - zaczął niepewnie.
Kiwnęłam szybko głową, przerywając mu.
- Umarł - dopowiedziałam.
- Przykro mi - powiedział Robin po chwili.
Ponownie przytaknęłam. Co niby miał powiedzieć? On nie wie, co mówi. Nie znał ani mnie, ani mojego ojca. Nie wie, co czuję. Nie jest w stanie wyobrazić sobie bólu, który teraz rozrywa mi serce.
- Ja- a nie wiem dlaczego... - zająknęłam się i zaczęłam walczyć sama ze sobą, by się nie rozpłakać - Nie mam pojęcia, jak do tego doszło... Moja mama...
- Już dobrze - przerwał mi i po chwili wahania, niezgrabnie położył mi dłoń na ramieniu. "Już dobrze"? Co to ma znaczyć? Człowieku, co jest dobrze? Nic nie jest dobrze. Niech doda jeszcze, że rodzice czekają na mnie za ścianą i piją sobie wspólnie kawę. Otworzyłam usta, by powiedzieć mu to prosto w twarz, ale on kontynuował, nie dopuszczając mnie do słowa: - Ile wiemy, tyle ci powiemy, ale tak właściwie, to my też do końca nie wiemy, co się stało...
Czyli to dlatego dowiem się "czegoś", a nie "wszystkiego". Podniosłam głowę.
- Dlaczego mnie tu zabrałeś? - zapytałam - Dlaczego mnie kryłeś? - wskazałam na kask w jego rękach - Chcę się dowiedzieć, co to ma znaczyć? Co się dzieje? - powiedziałam to bardzo powoli, odpowiednio akcentując każde słowo, jakbym rozmawiała z małym dzieckiem.
W tym momencie zza drzwi sąsiedniego pokoju wychyliła się jakaś dziewczyna. Miała na sobie podobny kostium do tego, co miał Robin, oczy tak samo skrywała pod maską, ale musiałbym być ślepa, albo głupia, gdybym jej nie rozpoznała. Widziałam ją już wcześniej, w telewizji, jak gdzieś tam daleko, tyłem przebiegała, ale teraz stała przodem do mnie, tuż przede mną. Nie musiałam widzieć dokładnie jej wielkich niebieskich oczu, by ją poznać. Byłam pewna, kto to jest.
- Stephanie? - wydukałam.
- To wy się znacie? - zdziwił się Robin.
Stephanie wbiegła mi w ramiona i uścisnęła mnie aż za mocno. Ciągle zaskoczona, poklepałam ją delikatnie po plecach.
- Tak bardzo mi przykro... - wyszeptała mi do ucha, powtarzając Robina. Tylko, że jej słowa były bardziej szczere, bo gdy się odsunęła, zobaczyłam łzy w jej oczach. Ona miała okazję poznać mojego tatę i dowiedzieć się, jak wspaniały był z niego człowiek.
-Z skąd się znacie? - zapytał Robin
- Ze szkoły. Czy to naprawdę aż takie ważne? - zwróciła się do niego Stephanie.
- Właśnie - usłyszałam obcy głos.
Zaglądnęłam Stephanie przez ramię. W progu stała wysoka kobieta. Miała długie brązowe idealnie proste ciemno- brązowe włosy i podłużną twarz o szarych oczach. Znałam jej twarz z pierwszych stron gazet, z telewizji.
- Pani to Kathy Wayne? - upewniłam się.
- Owszem - poważnie skłoniła głową - Witam, Barbaro Gordon.
Zastanowiłam się, z skąd zna moje nazwisko. Czyżby wiedziała, że jestem bratanicą komisarza policji? Do głowy wpadło mi jedna nowe pytanie, które sprawiło, że od razu zapomniałam o poprzednim. Czyli, tak jak podejrzewałam, to rezydencja Wayne'ów. Ale dlaczego Batman kazał mnie tu zabrać Robinowi?
Otworzyłam usta, by o to zapytać, ale pani Wayne mnie wyprzedziła.
- Zaraz powiemy ci, co wiemy - powiedziała. Miała tak szorstki i oschły głos, że poczułam się jakbym była w szkole, przy odpowiedzi z historii. Muszę przyznać, że pani profesor historii jest naprawdę przerażająca.
- Chodźmy do salonu - zaproponowała Stephanie.
Ruszyłam za nimi i znalazłam się w chyba najpiękniejszym i najjaśniejszym pokoju, w jakim kiedykolwiek byłam. Na ścianie wisiał potężny szklany żyrandol i oświetlał biało- czarny salon. Pod ścianą stały eleganckie meble w tym samym kolorze, ze szklanym szybkami i barkami. Z pochowanymi w środku najróżniejszymi rzeczami: książkami, puzdereczkami, zdjęciami, małymi rzeźbami. W jednym kącie stała wiarygodna i zachwycająca kopia "Wenus z Milo", w drugim potężny czarny fortepian. Na środku ustawiono wypoczynek: biała sofa i cztery białe fotele. Wszystko udekorowane czarnymi poduszkami. Pomiędzy fotelami stał szklany nie duży stolik na kawę. Na przeciwko sofy, naprzeciwko sofy wisiał wielka plazma. Na podłodze wykonanej z jasnego drewna położony był średnich rozmiarów, idealnie czysty czarny dywan, który aż się prosił o to, by chodzić po nim bosymi stopami, W dwóch ścianach były wielkie okna z czarnymi zasłonami, a na dwóch pozostałych wisiały, zarówno kolorowe jak i stare, czarno- białe portrety. Wszystko to doskonale się ze sobą komponowało.
- Usiądź, proszę - pani Wayne wskazała mi sofę.
- Zapomniałam ściągnąć butów - przyznałam nieśmiało. Czułam się głupio. Weszłam w obłoconych butach do takiego domu. Że nie wspomnę, że wciąż miałam na sobie piżamę.
- Nic nie szkodzi, usiądź - powtórzyła pani Wayne cierpliwie.
Posłusznie siadłam, wyprostowałam się i położyłam dłonie na uda. Pani Wayne uśmiechnęła się słabo na ten widok.
- Rozluźnij się - Stephanie rzuciła się na kanapę obok mnie - Czuj się jak u siebie.
Jak u siebie, jasne... Moje skromne mieszkanie, które z pewnością już nie istnieje, nawet nie mogło się równać z tym pałacem. Po za tym, jak mogłam się wyluzować siedząc na przeciwko najbogatszej kobiety w mieście, która jest właścicielką tego domu. To Kathy Wayne, nie zwykle ważna osobistość w Gotham, a ja jestem kim? Barbarą Gordon. To nazwisko mnie ratuje, czy pogrąża? Momencik... "Czuj się jak u siebie"? To oznacza, że Stephanie też tutaj mieszka?
- Jak się czujesz? - zatroszczyła się pani Wayne. Fizycznie czułam się całkiem dobrze, biorąc pod uwagę, że przed czterdziestoma minutami walczyłam o przeżycie w płonącym budynku. Gorzej z tym, że w środku czułam się rozbita, jak nigdy wcześniej.
- Trochę się tylko zaczadziła - wyręczył mnie Robin, który stanął za sofą - Ale chyba już wszystko w porządku, prawda?
Skinęłam głową. Przestało mi się kręcić w głowie, ale teraz tak mocno drapało mnie w gardle, że ledwo mówiłam.
- Mogłabym poprosić o wodę? - zapytałam.
Pani Wayne popatrzyła po Robinie i Stephanie.
- Alfred już śpi? - spytała ich.
- Tak, ja przyniosę - zadeklarował Robin i wybiegł z salonu.
Pani Wayne popatrzyła na mnie zmęczonymi oczami i westchnęła głęboko, jakby nie wiedział co ze mną zrobić. To zły znak.
- Pani Wayne, ja na prawdę nie chcę robić problemu - powiedziałam szybko - Chcę tylko, żeby ktoś mi wszystko wytłumaczył i już znikam...
Uniosła dłoń, a ja natychmiast zamilkłam.
- Po pierwsze, mów do mnie Kathy - powiedziałam a ja się zgodziłam, chociaż wydawało mi się to nie do końca grzeczne - Po drugie, nie wytłumaczymy ci wszystkiego, bo sami wiele nie wiemy, a po trzecie, gdzie niby chcesz zniknąć? Gdzie chcesz pójść? Nie masz domu.
Nie musiała mówić ostatniego zdania na głos. Wiem dobrze o tym, że nie mam gdzie wracać.
- Mój wujek jest... - zaczęłam.
- Wiem, kim jest twój wujek - ponownie mi przerwała - A teraz się skup. Nie będę dużo mówić, bo wiem, że jesteś zmęczona...
- Nie powinniśmy zaczekać z tym na Bruce'a? - wtrąciła Stephanie, ale Kathy zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie wiadomo kiedy i w jakim stanie wróci. Wątpię, żeby przyniósł jakieś nowe informacje - powiedziała, po czym zwróciła się do mnie: - Barbaro... - zaczęła i spuściła wzrok szukając odpowiednich słów - Na początek musisz wiedzieć, że...
- Przyniosłem ci wodę - Robin wszedł jej w słowo. Puściła mu poirytowane spojrzenie, ale on tylko uśmiechnął się przepraszająco i wręczył mi szklankę.
- Dzięki - powiedziałam odbierając ją. Niemal natychmiast wypiłam wszystko, aż do dna.
- Na początku musisz wiedzieć... - kontynuowała Kathy - ... że jestem Batwomen.
Już rozumiem dlaczego zaczekała, aż skończę pić- mogłabym się zakrztusić. Szczerze powiedziawszy, od początku to wszystko wydawało mi się podejrzane i gdy tylko ją ujrzałam, nasunęło mi się takie podejrzenie, ale i tak mocno zaskoczyła mnie ta wiadomość.
- Batwomen, tak? - powtórzyłam powoli, patrząc na nią troszkę, jak na chorą umysłowo.
- Tak - potwierdziła i zignorowała moje spojrzenie - A Bruce Wayne jest Batmanem.
Kiwnęłam głową trawiąc jej słowa.
- A Stephanie to jeden z Robinów? - domyśliłam się kierując wzrok na przyjaciółkę.
Uśmiechnęła się do mnie skromnie.
- Właściwie, to jestem Rabin - poprawiłam mnie, a ja przypomniałam sobie, jak kazała mnie tak nazywać.
Odwróciłam się do chłopaka stojącego za mną.
- Tak samo jak ty - powiedziałam.
Robin podniósł ręce do góry i pokręcił głową.
- Rabin, nie - zaprzeczył - Rabin to ona. To taka żeńska wersja Robina, Ja jestem Robin. Tą męską wersją.
Próbowałam nadążyć nad ich tokiem myślenia, ale wygląda na to, że miałam już za dużo wrażeń, jak na jeden dzień, bo nawet tak banalna sprawa, wydaje mi się trudna. A Kathy dopiero co zaczęła opowiadać. Popatrzyła na Robina zniecierpliwiona.
- Męska wersjo - odezwała się - Nadal komplikujesz.
- Jeszcze jeden Robin był z Batmanem - przypomniałam sobie - Wyciągnął mnie z kamienicy.
- Na misji są teraz Batman i dwóch Robinów - poinformowała mnie Kathy - A Tim miał cię tu przywieźć...
- Ej! - przerwał jej Robin - Zdradziłaś moją sekretną tożsamość - powiedział ze śmiechem i udawanym gniewem.
Kathy pokręciła głową zrezygnowana.
- Nieważne - westchnęła - Wszyscy działamy razem. Jeden z Robinów to nasz syn. Trójka pozostałych do dzieci ludzi, którzy pracowali dla nas, w sensie dla Batmana i Batwomen - powoli skinęłam głową, skupiając się na jej słowach, jak tylko mogłam - To byli normalni ludzie, obywatele, w większości policjanci. Nie znali naszej tożsamości, ale współpracowali z nami. Przekazywali nam informacje o różnych przestępstwach. O wszystkim, co wydawało im się podejrzane, co udało im się wybadać, wytopić...
Kathy mówiła o tym w czasie przeszłym. Pamiętam jak Stephanie, wspomniała kiedyś, że ma cudownych rodziców i że bardzo ich kocha. Ale nic więcej nie mówiła i unikała o nich rozmów. Ja natomiast, nie odwiedziłam jej nigdy, bo sobie tego nie życzyła. Teraz uświadomiłam sobie prawdę o jej rodzinie.
- Ci ludzie? - zaczęłam - Oni nie żyją, prawda?
Kathy ponownie potaknęła, a Tim i Stephanie spuścili głowy i wbili wzrok w podłogę. Zrobiło mi się żal Stephanie. Nigdy nie przypuszczałam, że tak wesoła i pogodna osoba, może mieć tak bardzo ciężką przeszłość. To oczywiste, że jej matka i ojciec, zginęli z rąk innego człowieka. Widocznie Stephanie wiele rzeczy skrywa za maską. Zrobiło mi się też głupio, że tak źle oceniłam Tima, gdy złożył mi kondolencje. Może nie powiedziałam na głos tego, co pomyślałam, ale i tak zaczęły mnie gryźć wyrzuty sumienia i zezłościłam się sama na siebie.
- Takie zajęcie to niebezpieczna gra - kontynuowała Kathy - Z czasem tych ludzi pomordowano. Oni oczywiście wiedzieli, na jakie ryzyko się zgadzają. Chcieli jednak chronić swoje dzieci, a my tylko tyle mogliśmy zrobić, by wynagrodzić im ich poświęcenie: zabrać ich dzieci do siebie i wyszkolić ich na takich, jak my.
- Moi rodzice pracowali dla was? - zapytałam.
- Zarówno jak ojciec, tak i matka - odpowiedziała Kathy - Z tym, że twoja matka okazała się zdrajczynią i w rzeczywistości była wspólniczką przestępcy...
- Jokera - weszłam jej w słowo.
Kathy popatrzyła na mnie uważnie i nachyliła się do mnie.
- Z skąd wiesz? - zdziwiła się.
- Mama powiedziała, że jego plan się wypełni - wyjaśniłam.
Kathy, Stephanie i Tim popatrzyli po sobie, a ja poczułam się dziwnie nieswojo.
- Mówiła coś więcej? - spytała Stephanie.
- Nie - powiedziałam, ze smutkiem przypominając sobie, że właśnie takie, a nie inne były jej ostatnie słowa.
- W każdym razie... - Kathy z powrotem wyprostowała się na fotelu - Selina oszukiwała nas przez długie lata. Ciebie i twojego ojca także. Wykorzystywała nas, okłamywała i przez jej fałszerstwo popełnialiśmy liczne ważne błędy i porażki, wierząc, że ona jest po naszej stronie - mrugnąłem kilka razy i przetarłam dłonią oczy, chcąc pozbyć się łez. Nie mogę już płakać, nie chcę, za dużo już dzisiaj płakałam - Twoi rodzice, byli ostatnimi naszymi ludźmi w Gotham - poinformowała mnie Kathy - Teraz już nikt nam nie pozostał...
Zapadła dłuższa chwila ciszy, tak jakby chciała nią uczcić pamieć mojego taty.
- Co powinnam teraz zrobić? - zapytałam, a głos mi się załamał, na co byłam wściekła.
- Decyzja należy do ciebie - Kathy wzruszyła ramionami - Jestem pewna, że twój wujek przywita cię z otwartymi ramionami, ale możesz wybrać też nas.
- Was? - zdziwiłam się.
- Z twoimi rodzicami sytuacja wyglądała troszkę inaczej niż z naszymi - wtrąciła Stephanie - Ale na jedno wychodzi. Jeżeli tylko chcesz ciężko trenować i ratować ludzi, możesz dołączyć do Bat- rodziny.
Otrzymanie takiej propozycji nie jest codziennością, nawet dla ludzi z wyższych warstw społecznych, niż moja. Tylko, że ja absolutnie nie widzę siebie w roli superbohatera: w ciasnym stroju, masce, pelerynce, z bronią... Zawsze chciałam ratować ludzi, ale nie w ten sposób. Nie jestem ani szybka, ani silna, ani.., Po prostu nie nadaję się.
Już miałam podziękować za propozycję i odmówić, ale Kathy znów mnie poprzedziła,
- Nie musisz odpowiadać dzisiaj - powiedziała wstając - Zadecydujesz jutro. Na dzisiaj masz wystarczająco dużo wrażeń. Musisz odpocząć. Dzisiaj przenocujesz u nas. Stephanie, zaprowadź ją, proszę, do jednej z sypialni - poleciła,
- Dziękuję - powiedziałam cicho również wstając,
Kathy zawahała się na chwilę.
- Barbaro? - odezwała się jeszcze.
- Tak? - odwróciłam się do niej przodem.
Popatrzyła na mnie smutno.
- Moje kondolencje - powiedziała.
Skinęłam głową i ruszyłam za Stephanie. Tim odprowadził nas wzrokiem do drzwi i uśmiechnął się do mnie pocieszając, a ja odwzajemniłam uśmiech, chociaż myślałam, że pęknie mi twarz,
Wspięłyśmy się po eleganckich spiralnych schodach ze złotą poręczą na drugie piętro. Nie mogłam przestać zachwycać się pięknem tego domu. Kiedy szłyśmy przez korytarz, Stephanie w końcu się odezwała:
- Pożyczę ci jakieś swoje ubrania - powiedziała uśmiechając się do mnie blado - Właściwie, mam ich dużo. Dam ci coś, a jutro się podzielimy. Pokażesz mi, co będziesz chciała.
Nie chciałam troski, ale prawda jest taka, że jej potrzebowałam. Tak samo jak ubrań. Wszystkie moje rzeczy spłonęły. Nie zabrałam ani ubrań, ani swoich oszczędności, pieniędzy, które przez długie lata zbierałam na studia, ani zdjęć, żadnej pamiątki po ojcu, po poprzednim życiu.
- Dzięki - odwzajemniłam uśmiech.
Stephanie spuściła wzrok.
- Chyba nie masz mi za złe, że ci nie powiedziałam, prawda? - spytała cicho.
- O tym kim jesteś? - upewniłam się.
- I o tym kim są twoi rodzice?
Westchnęłam głęboko.
- Wiedziałaś o nich? - zapytałam.
- Tak - mruknęła - Ale na początku nie wiedziałam, że jesteś ich córką. Dowiedziałam się przypadkiem kilka miesięcy po tym, jak się poznałyśmy.
Przynajmniej jedna dobra wiadomość: Stephanie zaprzyjaźniła się ze mną, bo sama tego chciała, a nie dlatego, że wiedziała, że być może kiedyś będziemy ze sobą mieszkać.
- Nie, Steph, nie mam ci tego za złe - odpowiedziałam po chwili, chociaż nie wiem, czy była to do końca szczera odpowiedź.
- Nie mogłam ci nic mówić, to było zbyt ryzykowne - wytłumaczyła się - Ja też do samego końca nie wiedziałam, że moi rodzice pracują dla Bat- rodziny i kto należy do Bat- rodziny. Byłam w tej samej sytuacji, co ty... - urwała - No, może nie całkiem w tej samej...
- Nadal nie mogę w to uwierzyć - przyznałam - Śmierć taty jestem jeszcze w stanie jakoś zrozumieć, ale zdradę mamy...? Wydaje mi się, że to sen, Stephanie, że to wszystko się nie wydarzyło... - zamilkłam. Jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, by o tym mówić.
Stephanie popatrzyła na mnie ze współczuciem. Nie musiała się odzywać, jej obecność mi wystarczała. Właściwie, to nawet nie chciałam, by cokolwiek mówiłam.
Doszłyśmy do drzwi, prawie na samym końcu długiego korytarza i otworzyłyśmy je. Stephanie zapaliła światło i moim oczom ukazał się nie duży pokój, ale równie bogaty, jak i cała ta willa. Moja poprzednia sypialnie była jak głupia klatka schodowa, w byle jakim bloku, w porównaniu do tego pomieszczenia.
- Jej... - westchnęłam z podziwem.
- Podoba ci się? - uśmiechnęła się Stephanie - Kiedy ja zobaczyłam swój pokój cztery lata temu, też byłam mile zaskoczona - czyli trafiła tu cztery lata temu, w wieku trzynastu lat. Była zaledwie rok młodsza ode mnie - Tej nocy będziesz spać, jak najprawdziwsza królowa.
- O ile w ogóle zasnę - wymamrotałam z po wątpieniem.
- Łazienka jest zaraz naprzeciwko - poinformowała mnie - Wszystko tam znajdziesz. Zaraz przyniosę ci świeżą piżamę i czysty ręcznik.
Stephanie wyszła, a ja od razu poszłam do łazienki. Umyłam drżące ręce w gorącej wodzie i spojrzałam do wielkiego lustra. Wyglądałam okropnie. Byłam bardzo blada, pod zaczerwionymi, załzawionymi oczami miałam cienie, a moje długie do połowy pleców, ognisto rude włosy były rozczochrane.
Westchnęłam zrezygnowana i przemyłam twarz. Skończyłam akurat w momencie, gdy Stephanie zapukała do drzwi. Odebrałam od niej żółty ręcznik i czarną koszulę nocną. Parsknęłam śmiech, gdy ją rozłożyłam i ujrzałam na niej nietoperza w żółtej elipsie. Wzięłam szybki prysznic i zamknęłam się w pokoju.
Położyłam się do łóżka. Byłam pewna, że pierwsza noc po tak tragicznych wydarzeniach, będzie obfita we łzy, wyrzuty sumienia, rozsadzającą mnie wściekłość i, że na pewno będzie bezsenna. Ale się myliłam. Dopiero co ułożyłam wygodnie głowę na poduszce i zamknęłam oczy, a odpłynęłam zasypiając błogim, upragnionym snem i zapomniałam o wszystkim.
Biedna Barbara :( Fajnie ,że ma Steph znaczy Rabina. Mam nadzieję ,że dołączy do Bat-rodziny ale kto wie.... Mam tylko jedno pytanie- Kiedy następny rozdział?? Pozdrawiam i życzę weny z całego serca, BlueNight
OdpowiedzUsuńSuper superaśne i najsuperaśne xd
OdpowiedzUsuńRabin -Steph, Robin -Tim, Batwomen -bla bla bla
Kiedy kolejny rozdział????? Doczekać się nie można...
Stephanie jest Robinem? To znaczy rAbinem. Wow, nie spodziewałam się. Robi się coraz ciekawiej. Nie wiem czy sobie życzysz takich poprawek, ale uważam, że warto się szkolić itd. Na początku wkradło ci się takie cóś: "Założyłam kas jednak z powrotem kask" :)
OdpowiedzUsuńSparks ;*
Wybacz, rozpędziłam się :) Już poprawione. Dziękuję, nie zauważyłam wcześniej tego błędu. Oczywiście, że życzę sobie poprawek. To dla mnie ważne i cieszę się, gdy ktoś mówi mi co jest nie tak. Zgadzam się z Tobą, że warto się szkolić. Dziękuję, że komentujesz. Tak bardzo, bardzo się cieszę z każdego komentarza. Z resztą Ty, jako blogerka, wiesz coś o tym ;) Pozdrawiam :*
UsuńO jejku urocze! Może to tylko przeczucie, ale wydawało mi się jakby Tim ją podrywał?!
OdpowiedzUsuńTak wiele dziewczyna, przeszła a dalej twardo trzyma się na nogach.
Szacunek!
Cudo!
OdpowiedzUsuńŁihii nareszcie Barbara trafiła do willi Bat-rodziny, jest po prostu cudownie. Chociaż wydaje mi się, że powinna być trochę bardziej zmartwiona śmiercią ojca i zdradą matki...
Ojejku, zaskoczyłaś mnie historią Stephanie, nie przypuszczałam, że mogła mieć taką przeszłość... Ale z jednej strony jej współczuję, z drugiej zazdroszczę :)
Mam nadzieję, że Barbara zgodzi się na przyjęcie do Bat-rodziny!
Jednym słowem świetny rozdział, jedyne, co mnie raziło, to powtórzenia. Nie było ich aż tak dużo, ale ja jestem z tych, co wytropią wszystko... Detektyw Clementine xD
Pisz dalej, masz wielki talent ;)
Niedługo znów wpadnę :)
Pozdrawiam i życzę weny
Clem
P.S. U mnie nowy rozdział. Zapraszam :)
w-dwoch-wymiarach.blogspot.com